Pireneje listopad 14 cz9 Unarre

Ten dzień upiornie dał nam w kość. Mogliśmy oczywiście zejść.  Było kilka powodów, w tym podstawowy-  brak jedzenia. Z Estany de la Gola zbiega znakowana ścieżka. W nocy widzieliśmy dalekie światełka- dwie pojedyncze latarnie i grupkę lamp- jakąś miejscowość. Widziałam nawet jadący samochód. Daleko. Bardzo nisko. W innym świecie. Nie zeszliśmy tam, bo kontynuowaliśmy nasz plan- pętelkę wokół Mont Roig. Gdyby się nam udało zeszlibyśmy wprost do samochodu ani na chwilkę nie opuszczając wysokich gór. Po bardzo skromnym śniadaniu skierowaliśmy się więc w górę nie w dół. Obeszliśmy Estany de la Gola,  podeszliśmy nad staw Calberatne, stamtąd na Col Curios i w dół nad Estany Tartera. To fragment HRP. Znany mi z lata. Na początku zimy przechodni, przy większym śniegu prawdopodobnie trudny (to wysoko zawieszony trawers. Można by spaść). Stawy Tartera były zamarznięte. Zatrzymaliśmy się tam na chwilkę żeby zjeść (barszczyk czerwony z suszonych buraków i pieprzu), a potem beztrosko zaatakowaliśmy przełęcz oznaczoną na mapie IGN jako Collada de Mont Roig. Na mapie Editorial Alpina ta przełęcz jest w sąsiedniej grani, a tam gdzie poszliśmy nie prowadzi żaden szlak. O tym dowiedzieliśmy się jednak po powrocie.

Wdrapaliśmy  się na jakieś 2700 metrów. Długo chodziliśmy granią szukając zejścia. Padał śnieg. Kilka razy zeszliśmy jakimś żlebem, trafiając na urwisko. Wracaliśmy w stromym kopnym śniegu. Było ciężko. Podchodziliśmy dalej, próbowaliśmy znów. O mało nie wdrapaliśmy się na Mont Roig. W końcu zdecydowaliśmy się wrócić.

Przy stawach znów obejrzeliśmy mapę i ruszyliśmy na Col de la Cornella (vel Comella… na mapach tego rejonu jest straszny bałagan). Szłam przez tę przełęcz w 2007, jesienią. Zapamiętałam ścieżkę, jednak znalezienie jej w śniegu nie było proste. W końcu trafiliśmy. Podeszliśmy, wyjrzeliśmy  i stwierdziliśmy, że nie damy rady zejść. To bardzo stromy kawałek. Jeden z trudniejszych na HRP. Wiem to z poprzedniego razu. Teraz wyglądało to na pion. Nie mogliśmy tego nawet dobrze obejrzeć, bo do bardzo ostrej w tym miejscu grani przyrósł już nawis i baliśmy się na niego wejść.

Zwątpiłam nawet czy to tu… Tylko jeśli nie tu, to gdzie? Zeszliśmy kawałek i spróbowaliśmy wdrapać się na grań w innym miejscu. Z tamtej jesieni zapamiętałam 3 Francuzów, którzy kierując się GPS-em nie trafili na tę sama przełęcz co ja, tylko na sąsiednią kilkaset metrów dalej na północ. Rzeczywiście zejście na zachód powinno tam być łatwiejsze, z grani widzieliśmy szerokie żebro opadające trochę łagodniej. Gorzej z podejściem od wschodu. Wyglądało koszmarnie stromo, ale pamiętałam, że Francuzi zeszli. Może i latem, może i na tyłkach… ale skoro oni mogli to my chyba też…

Trzymając się tej wersji (bo niczego innego nie było) wdrapaliśmy się tak wysoko jak potrafiliśmy. Czyli gdzieś do połowy. W końcu zrobiło się tak stromo, że miałam obawy czy uda się wycofać. Pokonaliśmy fragmenty mrożonego piargu i rozmrożonej trawy poprzecinane przez cienki śnieg. Jose idąc inną drogą wbił się w miejsce gdzie nie mógł się już odwrócić. Zszedł w kółko, wykonując jakieś straszne akrobacje. Ja też czułam się tam bardzo niepewnie. To w żaden sposób nie mogło być tu….

Nie spróbowaliśmy już czwarty raz. Grań oddzielająca nas od samochodu została niepokonana. Mieliśmy jeszcze szansę wrócić na noc do Estany de la Gola, ale to by tylko odwlekało odwrót. Byłam głodna, miałam już dość. Postanowiliśmy zejść. Wiedzieliśmy, że będziemy schodzić po nocy. Było po czwartej, na dół na pewno ze 3 godziny. Byliśmy wysoko. To długa dolina. Zwykle czym niżej tym bardziej płasko i prościej, mieliśmy nadzieję, że damy radę, albo, że znajdziemy jakieś miejsce do spania. Szło nam jednak bardzo powoli. To nie był uczęszczany szlak. Troszkę kluczyliśmy, brnęliśmy przez śnieg, obchodziliśmy podmokłe miejsca, szukaliśmy wydeptanych śladów wśród trawek. Świeciliśmy latarkami w poszukiwaniu kopczyków czy znaków. Przedzieraliśmy się przez żarnowce. Daleko w dole pokazało się jakieś światełko, ale ścieżka nie zeszła tam. Chwilkę przez ósmą wyszliśmy na uliczki Cerbi. Jakiś facet zamykał kościół. Ucieszyliśmy się. Nie wiem skąd wzięło się we mnie przekonanie, że cywilizacja jest przyjazna, a obcy człowiek nam na pewno pomoże -Nie mam wody, nie mam jedzenia, tu nie ma gdzie spać, godzinę dalej jest restauracja… Nie dowierzałam jak Jose mi przetłumaczył. Może to był jakiś cieć nie ksiądz… Po tym jak mile nas przyjęli mieszkańcy Salau to zdarzenie wydało się mi się strasznym ciosem. Jose tłumaczył, że to wina Franco. Że reżim szczuł ludzi na siebie, uczył nieufności… Byłam skonana. Zeszliśmy ponad 1500 metrów, a wcześniej przecież kilkukrotnie kilkaset. Pewnie przekroczyliśmy 2000. Stopy bolały mnie przy każdym kroku. Szliśmy szybko, nocą nie da rady stawać uważnie, nie obijając. Rozczarowanie mnie jeszcze dobiło. Byłam gotowa przenocować na ławce przed kościołem. Gdyby ów ksiądz wezwał policję, może nawet ktoś zwiózł by nas na dół… Jose jednak trzymał się świetnie.- Lecimy! Stawiam obiad…

Polecieliśmy znakowaną ścieżką. W ciemności przedarliśmy się przez jakieś łąki i las. Minęliśmy dwie widoczne z góry latarnie- oświetlały opuszczoną farmę z zamkniętą na głucho kaplicą (sprawdziliśmy, bo przecież można by tam przenocować). Znaleźliśmy mostek, przeszliśmy przez rzekę. Do Unarre dotarliśmy tuż przez dziesiątą. Na restauracji była kartka. Na niej numer telefonu – Automat. Gada coś po katalońsku- jęknął Jose -Zrozumiesz to? Nie próbowałam. Obca baba podawała jakieś numery… Chciało mi się już tylko spać.

Unarre wyglądało na bezludne. Wyciągnęłam śpiwór, gotowa przespać się na ławce. Jose coś gadał o  Esterri, o supermarkecie, restauracji, hotelu… Wyobraźnia działała mi idealnie. Widziałam te rzeczy doskonale. Perfekcyjnie pozamykane, jak wszystko. Nie miałam zamiaru ani drgnąć. Zasnęłabym spokojnie, gdyby nie deszcz. Uciekliśmy pod jakąś bramę, ale po chwili popłynęła nią rzeczka. Jose ubrał się w pelerynę i wrócił bardzo zadowolony -Znalazłem nocleg! Suchy, wygodny… Zrezygnowana dałam się zaprowadzić na cmentarz. W rogu stała kamienna altanka z wyremontowaną, drewnianą podłogą. Idealna.

Jose przyniósł nam jeszcze wodę. W Unarre jednak ktoś mieszkał. Zezowaty, chyba nienormalny facet stanowczo odmówił sprzedania choćby kawałka chleba, czy garści ryżu (mam zapasy tylko na 3 dni!), nie wiedział o co chodzi z hotelem, ale nalał nam dwie butelki wody. Dobre i to.

Następnego dnia po godzinie marszu udało nam się złapać stopa. Wiózł nas jakiś ludowy artysta czy rzeźbiarz. Zapytał gdzie przenocowaliśmy i bardzo się uśmiał słysząc o altance.

-Ależ to średniowieczne prosektorium! Kładło się tam nieboszczyka i czekało. Co jakiś czas któryś ożył…

Share

Pireneje, listopad 14 cz8 Estany de la Gola

Pogoda popsuła się rano. Podświetlony wschodzącym słońcem wał chmur urósł i opadł, zaczął padać śnieg. Ścieżka nie była oznakowane, ale co jakiś czas było ją widać. Trawersowała zbocze zmierzając ostatecznie w kierunku Pic De Ventolau. Zatrzymaliśmy się na chwilkę przy pierwszym stawie (zamarzniętym, ale skruszyliśmy lód). Nie jedliśmy jeszcze śniadania, darowana przez los butelka z wodą skończyła nam się wieczorem więc teraz  nadrobiliśmy to. W międzyczasie minęli nas posępni Katalończycy. Droga, którą planowali pójść biegła z drugiej strony grani więc najwyraźniej coś  poszło nie tak… Nie wnikaliśmy. Podeszliśmy jeszcze kawałek doliną, przecięliśmy wielkie głazowiska i odszukaliśmy przełęcz prowadzącą do kolejnej doliny. Nic na mapie nie wskazywało, że się nią da przejść, poza układem poziomic. Nie było stromo, więc spróbowaliśmy. Dało się bez problemu. Tak podejrzewałam,  zapamiętałam to przejście sprzed wielu lat. Widziałam je kiedyś schodząc z Ventolau.

Dalej poszło prosto. Widzieliśmy stawy, już zamarznięte, ale nie przysypane jeszcze przez śnieg. Na dole pojawiły się żółte znaki, które jednak szybko zgubiliśmy. W rezultacie kierując się kopczykami wyleźliśmy na urwisko z widokiem na miniaturowy dach schronu Estany de la Gola- niedostępny, bo leżący kilkaset metrów niżej. Wróciliśmy, zeszliśmy na oko i znów trafiliśmy na żółtą ścieżkę. Postanowiliśmy już jej nie gubić.  Zbiega wzdłuż koryta potoczku i trawersuje zbocze prowadząc wprost do Estany de la Gola. Pozostaje tylko odrobinkę podejść. Schron jest nowy (jeszcze niezaznaczony na mapach). Jego budowę sfinansowała firma energetyczna, na drzwiach wisi tabliczka z informacjami. Jest też kwota- kilkunastokrotnie przewyższająca koszty wybudowania kamiennej altanki. Park narodowy podobno pokrył tylko 1/3… wyglądało to na jakiś masakryczny przekręt. Wewnątrz postawiono tylko stół (już odpadła mu jedna noga), równie nietrwałą ławę, ulepiony z kamieni kominek i strych  z czystą drewnianą podłogą. Nie było łóżek czy materacy, ale ogólnie spać się tam dało i to wygodnie. Pomimo tego, że było bardzo wcześnie (jeszcze przed trzecią) postanowiliśmy zostać. Pogoda wyglądała mętnie, nie mieliśmy ochoty na kolejny nocleg na dworze. Jedyną wadą tego pomysłu był brak jedzenia. Zostały nam tylko suszone warzywa, suszone buraki, resztka suszonej wołowiny i mikroskopijna kostka sera… hmm… chyba ostatnia wieczerza…

Share
Translate »