Bohusleden – wstęp

Przez miesiąc szłam przez dziki las. To było dla mnie nowe i początkowo czułam się dziwnie. Nocą wszystko hałasowało. Krzyczały ptaki, tarły o siebie stare drzewa, namiot bombardowały żołędzie i szyszki. Brakowało mi otwartej przestrzeni, las jest klaustrofobiczny. Zamknięty. A ten był dziki, pełen zwalonych pni, wykrotów, bagien, strumyków i skał. Szłam powoli, uważnie. Chciałam sfotografować las. Ale żeby zrobić dobre zdjęcie trzeba widzieć i tego przede wszystkim musiałam się uczyć. Że coś jest ze mną nie tak odkryłam już dwa lata temu w Finlandii. – Chodźmy lasem- powiedziała Leśna kiedy skończył się nam szlak- las jest przez cały czas inny, a góry- takie same… Hmm, zawsze myślałam, że jest dokładnie odwrotnie!

Przez pierwsze dni czułam się ogłupiała i dopiero po dwóch tygodniach zrozumiałam czego oczekuję od zdjęć. Ale to też nie było łatwe, las jest ciemny, gra świateł trudna do ogarnięcia, do tego trafiła się niefotograficzna pogoda. Blade, nieciekawe światło. Nic malowniczego, nic co mogłoby mi ułatwić pracę. Ze dwa ładne zachody słońca, ze dwie mgły. Pomimo tego chciałam Wam pokazać co wyszło. Uczenie się lasu to pewnie będzie dłuższy proces, a tak poczuję się zmotywowana do prób.

Szlaki, które odkryłam w Bohuslan są ciekawe, przyjemne, warte przejścia. Bardziej górskie niż myślałam, skaliste. Lasy różnorodne, na licznych jeziorach wspaniałe skaliste plaże do pływania. Borowiki i łany borówek. Prawie nie było ludzi. Widziałam może ze dwa komary. Opiszę wszystko ze szczegółami jak zwykle. Zdjęcia pochodzą ze szlaku Bohusleden. Przeszłam nim z przedmieść Goteborga do Stromstad (ok 350 km), zajęło mi to 15 dni.

Share

14 komentarzy do “Bohusleden – wstęp”

  1. Może to niezbyt odkrywcze co napiszę, ale aż dziw, że było tam tak mało komarów. Mam na myśli to, że po przyrodzie ze zdjęć można by oczekiwać krwiożerczych stad… !)

    1. byłam przygotowana na krwiopijców, miałam dwie moskitiery: do spania i na głowę. W tej małej suszyłam potem grzyby, a duża osłaniała mnie przed czułościami myszy w wiatkach. Ale na komary były niepotrzebne. I wcale nie było zimno. Też nie wiem jak to tam działa. Skończył się sezon wyjechali turyści, komary się widać też wyniosły. Kleszczy nie widziałam, opryskałam spodnie i buty permetryną (jak radziłeś) i widać podziałało. Było troszkę meszek i je przeoczyłam, nie zauważyłam bez okularów- pogryzły mi stopy jak beztrosko zdjęłam skarpetki na biwaku. I były takie latające paskudztwa podobne do mrówek, ale chyba coś innego i to nie gryzło, ale się czepiało skóry, zwłaszcza szyja je interesowała. Latem być może byłoby gorzej.

      1. Jakiej permetryny używałaś: koncentratu do rozrobienia samodzielnie, czy takiej w postaci repelentu dla zwierząt?
        Co do tego, że było ciepło to mam taką myśl, że puki nie zacząłem wędrować zawsze myślałem, że jesień to paskudna pora roku pełna zimna, opadów i wilgoci gdy nie pada. A z moich doświadczeń w górach Polski wynika, że to jedna z najstabilniejszych pogodowo pór roku. Z wyśmienitą aurą do wędrówki, która pomaga a nie jest przeszkodą dla wędrowca. Chyba jedne z najpiękniejszych wspomnień górskich prócz zimy mam z jesieni właśnie i to tak wczesnej jak i późnej. Jedyną przeszkodą są zimne noce. Ale to jednak dla tych którzy łączą wędrówkę z biwakowaniem. Tyle, że nie wszyscy biwakują, a i nie wszystkim zimno nocą wadzi…
        I teraz zastanawia mnie czy to moje dawne myślenie wynikało ze stereotypu, czy tak nam się klimat zmienił?..
        Sam nie wiem! Może jest i trzecia opcja, połączenie obu powyższych.

        1. stereotyp. Od kilkudziesięciu lat nie opuściłam żadnej jesieni. Bywają suche i mokre, a zawsze jest pięknie. Noce zimne to mi nie wadzą nie lubię kałuż w namiocie, ale tego się da uniknąć:). Jesień jest poza tym bardzo fotograficzna, kolory, przezroczyste powietrze. Nie da się przespać zachodów i wschodów :) Pierwszy śnieg- masz piękne zdjęcia na blogu. Poza tym ziemia jest nagrzana po lecie i śpi się na ciepłym, woda w jeziorach przyzwoita, mnóstwo owoców. Zmienił się sprzęt i to bardzo nam poszerza zakres. 30 lat temu nie było powerstretchu i pamiętam ciężkie przemoczone swetry, mokre flanelowe koszule, kurtki z brezentu lub z cieknących ortalionów, toporne namioty, gdzie nie można było dotknąć do tropiku bo ciekł, juwle na benzynę- trudno było z tym biwakować. Teraz outdoor jest dziecinnie prosty, nie trzeba dźwigać, marznąć i nawet zima jest już dla zwykłych ludzi.

          permetryna z internetu jakieś gigantyczne opakowanie do rozcieńczenia, chyba dla rolników, kupowałam w pospiechu:) pryskałam też szybko, bo już nie było czasu. Jedne rzeczy uprałam w roztworze, inne opryskałam i nie było różnicy. Mogę się podzielić koncentratem, tylko nie wiem w co przelać. To zapas dla całej armii…

          1. Mnie zimne noce też nie wadzą. To takie tam refleksje ogólnej natury. Mam takie inklinacje po studiach. !) Lubię się zastanawiać. Przydała by się tylko jeszcze beczka i Aleksander Wielki, żeby go przegonić bo stanął na drodze ciepłym promieniom słonecznym… :D
            Dziękuję za uznanie, które należą się tylko w niewielkim stopniu mnie. Wiele z tych zdjęć jest autorstwa Pima lub mojej Uli. A i jeszcze kuzynka Śliwka przyłożyła rękę do tych fotografii.
            O permetrynę pytam z ciekawości a nie, żeby wydębić. Gdy będę impregnował to kupię psie kropelki. A myślałem, że sprawdziłaś je i podzielisz się opinią jak one się sprawują. Generalnie mnie coś kleszcze nie lubią. Chodzę od 16 lat regularnie po górach i odpukać raz jedynie miałem takiego dziada, w dodatku słowackiej proweniencji. Krzaki, nie krzaki, azymuty, pokrzywy po szyję wychodzę czysty. Robiłem też kiedyś test na boreliozę, wiadomo to czy czegoś nie przegapiłem, i też ok…

          2. nie zdążyłam kupić psich kropelek, mnie niestety kleszcze bardzo lubią stąd ta panika :) a zapas permetryny mam na 100 lat…

  2. Wędrowałam szlakiem Skaneleden SL1 w czerwcu. Też miałam dwie moskitiery, tej na głowę nie użyłam ani razu. Komarów było mało, wieczorami dokuczały meszki, ale to też nie wszędzie. Kaptur Costabony wystarczył. Kleszcze zdarzały się. Za to inwazje myszy przy jednej z wiat zapamiętam do końca życia :)
    Upały i stabilna pogoda w Szwecji zaskoczyły mnie. Do tego piękne lasy, pola, polne kwiaty, zapach konwalii i malownicze jeziora sprawiły, że to były cudowne wakacje … takie z dawnego dzieciństwa.

    1. też miałam takie wrażenie, powrót do krajobrazów z dzieciństwa, lasów gdzie rosną jagody i poziomki, konwalii, chaszczy, czystych jezior i drewnianych domków. Ptaków tuż nad głową. Myszy niestety podobne :). Skaneleden też kiedyś przejdę, to takie miejsca, które odłożyłam na trudny czas, jak teraz kiedy wybór podróżniczych celów się zawęża. I być może trzeba będzie naruszyć ten depozyt na czarną godzinę już wkrótce :). Oby nie!
      Ciekawe jak tam z komarami w lipcu i sierpniu?
      a moskitierę wykorzystałam inaczej :) http://www.katarzyna-nizinkiewicz.pl/bohuslan/

  3. Pięknie. Kusisz tą Szwecją. Czekam na ciąg dalszy. Ps. Las w obecnej sytuacji, i nie tylko, jest nieoceniony. Jest blisko, na wyciągnięcie ręki, 300 m od domu. Może nie tak różnorodny jak ten na Twoich zdjęciach, ale niedzielne łażenie po nim przez 3 godziny uspokoiło głowę po całym tygodniu a i zmęczyło trochę. Pisz zatem o nim.

    1. Dzięki Ewo, czasem siada mi motywacja do pisania. Zwłaszcza o rzeczach małych i pospolitych, tak naprawdę najtrudniejszych. Tym razem doszło jeszcze coś innego. Wyjechałam, bo utknęłam przy spisywaniu zimowej Szwecji, musiałam się zresetować. Prosiliście o dopracowaną książkową formę, mam ją już, więc to rzeczywiście czas żeby wrócić do lasu (zamiast się zadręczać porównaniami z innymi podróżniczymi książkami czy reportażami). Tak się rozpędziłam w redakcji, że czytając powtórnie Tokarczuk mam ochotę usunąć jej powtórzenia (te, żeby czytelnik na pewno zrozumiał), wyciąć morały- niech je czytelnicy wyczują, uznają za własne… Śmieszy mnie to. Obawiam się, że to co piszę (abstrahując od tego jakie malutkie) jest zrozumiałe tylko dla niewielkiego grona uważnych ludzi. Z drugiej strony… jak inaczej pisać o uważności?

    1. nie zmieniam, pokusa skreślania dotyczyła tekstów Tokarczuk :) niestety obawiam się, że skoro u mnie nie ma ani jednego powtórzenia (starannie wypieliłam) i ani cienia morału, czytelnicy uznają, że to o niczym

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Translate »