To nie na temat, tak troszkę na boku. Idąc przez Laponię, która jest jak biała karta myślałam o tym jak zmienił się świat. Kiedyś ludzie chodzili głównie po bezdrożach, każdy kto odważył się wyjść z domu musiał sobie z tym poradzić sam. Bez map, kompasów nie wspominając już o gps-ach i SPO-tach.
My się takiej wolności boimy. Świat jest bezpieczniejszy, za każdym rogiem nie czai się zbój, działają służby ratunkowe, ale i tak spodziewamy się informacji, znaków. Studiujemy przewodniki, opisy tras. Nasz dostęp do wiedzy jest przeogromny. Nasza zdolność radzenia sobie z niespodziankami już nie.
Przyzwyczajeni do przewidywalności zdarzeń coraz rzadziej poszukujemy rozwiązania sami, nie improwizujemy już, nie wymyślamy. Od razu, bez chwili zastanowienia sięgamy po gotową odpowiedź. Klik klik… To i to robi się tak i tak. Tak przecież piszą poradniki. Tak twierdzi jakiś guru, specjalista czy ekspert. Co wart ten znawca już nie sprawdzamy. Wystarcza wiedza, że ten ktoś coś wie, zwykle poparta tylko jego własnym słowem.
Tak jest wszędzie. Od instrukcji dojazdu (decydującej za nas -szybciej czy lepiej, dzięki której nigdy nie zobaczymy pewnych miejsc) do recepty na bogactwo i szczęście, od układania rzeczy na biurku do jedynej słusznej budowy namiotu, plecaka, palnika… Na wszystko jest już niezawodny sposób wywieszony gdzieś w internecie. Nie weryfikowany, bo kto by to sprawdzał.
Zbiorowa mądrość (lub zbiorowa głupota) gromadzi się, wzajemnie potwierdza (kopiuj- wklej) i zrasta tworząc „uliczki” potem korytarze, kaniony. Wchodzimy w to automatycznie. Bez protestu, bo tak jest najefektywniej, najszybciej.
Gdyby porównać to do wędrowania, od którego zaczęłam ten wpis, to tak jakby cała nasza mentalna przestrzeń została gęsto zabudowana, była jak labirynt, jak miasto gdzie możemy iść tylko tak, jak się da. Ta wolna, niepodeptana i pusta, która wymagała od nas samodzielnego myślenia skurczyła się do kilku rezerwatów gdzie może już za chwilę nie będzie wolno nam wejść, a gdzie i tak wchodzą tylko nieliczni (artyści, naukowcy… czy szaleńcy).
Nie wiem co Wy o tym myślicie? Ja się buntuję. Po swojemu i jak zwykle na boku. Od lat podsuwam Wam pomysły na doświadczanie dzikich, mało znanych miejsc. Samodzielnie. Nie piszę tego w formie poradnika. Nie chcę być autorytetem, tworzyć kolejnych uliczek, znakować szlaków. Nie wiem czy są jedyne i słuszne. Nie sprawdzę. Nie zdążę, życie jest krótkie. Lubię przestrzeń i nie będę jej nikomu zabierać.
Chciałabym, chociaż nie wiem czy to się udaje zachęcać do życia po swojemu. Do wybierania małych, ale własnych celów. Do prób, ryzyka i do błądzenia. Radości z rozwiązywania problemów. Niektóre pewnie okażą się głupie. Znajdzie się ktoś kto je wyśmieje, kto skrytykuje. Każdy plecak można spakować inaczej, każdą trasę przejść sprytniej i szybciej… Tylko po co? Wolny czas nie musi być efektywny. Bez wahania, bez trudu, bez własnych (niedoskonałych) decyzji nie będzie czasem wolnym tylko czasem zorganizowanym (i szybkim), a wolność i uporządkowanie dzieli ogromna przepaść.
Czasem piszecie do mnie maile z pytaniami. Odpowiadam najlepiej jak umiem. Z przyjemnością i z entuzjazmem. Nie mówię zróbcie to tak czy siak. Podsuwam dane, a nie rozwiązania. Otwieram drzwiczki. Są ludzie, których to obraża. Nie odpisują mi, nie dziękują. Rozumiem to, ale się nie zmienię. Pewnie, że kusi mnie bycie ekspertem, musi być fajne, ale nie chcę go. Nie ze skromności czy jakichkolwiek moich zalet. Jestem taka sama jak wszyscy. Ale wiem, że jeśli przestaniecie oceniać i myśleć krytycznie sól utraci swój smak. Więc nie przestawajcie.
PS: piękne rzeki prawda? A gdyby je uregulować? Wpuścić w kanał?