Szwecja na nartach cz1

Riksgransen. 6 marca.

Peron otwarty, ale kryty dachem, zawiany jak tunel. Zimno, buro. W wagonie tylko samotny Włoch. Konduktor niecierpliwi się, pociąg ma kilkugodzinne opóźnienie. Z trudem wywlekamy bagaże. Wpinamy narty, przyczepiamy do plecaków sanki.- Chyba w lewo- mówię i zjeżdżam w stronę sklepu. To nie jest aż tak blisko jak myślałam. Marznę, przewiewa do kości, śnieg rani oczy. Budynek jest zasypany. Z dachu wisi potężny nawis. Wbijam narty w zaspę i z ulgą chowam się wśród półek. Wszystko tu upiornie drogie. Oglądamy. Czytamy składy. Wychodzimy z wiaderkiem słodkich śledzi- z przeceny i owsianką. Z termosami wypełnionymi ciepłą wodą- z toalety. Za późno żeby dojść do upatrzonej chatki. Wiata, którą widzę na mapie też za daleko. Pada. Wieje. Niemal nic nie widzimy. Jose znajduje 3 porzucone drogowe tyczki. Plastikowe, czerwone ze srebrną obwódką- świecącą nocą. Brakuje czwartej, ale nie chcemy wyjmować tych, które znaczą przejazd. Rozbijamy namiot na jeziorze, przytuleni do przybrzeżnego lasku. Nocą widoczność się poprawia. Wysoko na stokach świecą wyciągi. -Zapomnieliśmy kupić masło- przypomina się Jose. Nasz termometr pokazuje -7. Nastawiamy budzik na chwilkę przed świtem. Dzwoni o 6-tej.

7 marca. Budzę się i nie wiem gdzie jestem. Ciemno, namiot wypchany mnóstwem śpiworów. Nie rozumiem skąd wziął się zapasowy zewnętrzny Jose. Nie pamiętam żebym się nim nakryła. Tonę w puchu, jest mi przyjemnie, ciepło. –Jeszcze 15 minut-proszę. Na to Jose zawsze się zgadza. Zwlekamy się, kiedy robi się jaśniej. Niedaleko może ze 3 km od nas widać zabudowania Katterjakk. To stacyjka, na której nie stanął pociąg. Wiemy, że powinien tam być  sklep, więc już nie wracamy do Riksgransen. Szkoda dnia, teraz upiornie krótkiego.

Przychodzimy za wcześnie. Wysoka dziewczyna odśnieża wejście. -Potrzebny nam drogowy kijek- mówię. Nie dziwi się, nie przerywa pracy. -Może ten wbity w zaspę?- Jose próbuje wyciągnąć, ale wmarzł. -Właściwie po co?- Zrobimy z niego hol do pulki. Jest ciężka i najeżdża na narty na zjazdach. -O to trzeba znaleźć kijki równej długości -angażuje się, odchodzi, obchodzi cały parking. Jose w zamian zajmuje się odśnieżaniem- pewnie pierwszy raz w życiu. -Nie trzeba!- oponuje kobieta. Wraca z naręczem kijków do wyboru. Przestawimy je trochę na południe- mówię. Do Hemavan. Kobieta śmieje się. Skrzypi mróz. Otwierają się automatyczne drzwi. Znów nabieramy wrzątku z toalety. Kupujemy masło i czekoladę. Paczkę cukierków. Sklep jest w budynku schroniska. Obok czyjeś skarpety, buty. Podchodzimy tak jak nam pokazała sprzedawczyni. Oblodzonym tunelem, pod linią kolejową na szlak oznakowany skuterowymi krzyżami. Powoli. Ślad też oblodzony. Musimy założyć foki. Pulki wloką się jak kule u nogi. Podejście- na raz ponad 500m. I jest pięknie. Słonecznie, wietrznie. Góry skaliste, wysokie. Wyciągi jeszcze zamknięte, mało ludzi. Wleczemy się. Każde z nas ciągnie ponad 25 kg bagażu. Na stromiznach schodkujemy bokiem, pomimo fok . Kiedy siadamy zjeść mija nas dwóch mężczyzn na skuterach. -Wszystko w porządku?- Dziwimy ich- jasne, odpoczywamy- mówi Jose. Kolejnych ludzi mijamy już po południu. Krzyże znikły. Ślad rozwidlił się. Siadła sieć. Myślimy, porównujemy z mapą. Szukamy punktów orientacyjnych na grani. –To nie tu- mówią dwaj młodzi mężczyźni. Dziewczyny stają dalej, z boku, nadjechali niespodziewanie, bardzo szybko. -Poszlibyście w stronę Abiskojaure, skręćcie za jakieś pół kilometra. Tak robimy. Głębiej w dolinie trafiamy na ratunkowy schron. Zimny, nieprzytulny.  Wewnątrz pomalowany na biało. Zostajemy. Jest trzecia, słońce chowa się już za granią. Przeszliśmy tylko 10 km, myślę. Liczę dystanse na mapie i nie wiem, że bardzo zaniżam. Trudno- myślę zajmując jedną z dwóch pryczy. Słońce zachodzi złoto. Temperatura spada. Jose znajduje niezamarznięty strumień. Cieszymy się. Topienie zużywa dużo gazu. Wychodzę z chatki tylko na chwilkę, już po ciemku. Ubrana w puchową kurtkę i spodnie- moją piżamę. Na cieniutkich, półprzezroczystych chmurkach różowa łuna, odblask lamp Riksgransen i Katterjakk. Nastawiamy budzik na 5-tą.

8 marca. Za oknem szaro. Boję się, że pogoda jest zła, ale nie, po prostu wcześnie. Trudno się wygrzebać z puchu. Gotujemy, Jose wychodzi po wodę. Na grani pojawia się pomarańczowa kreska, gdzieś wzeszło słońce. Przed nami fragment płaskiego. Jezioro? Mokradła? Za tym przełęcz. Stromo, wywiane skały, potem wiatr. Rośnie, wznosi tumany śniegu. Puch wiruje za skalnymi blokami, wwierca się w szczeliny. Pod światło wszystko to skrzy się, mieni, ciągnie jak welon czy anielski włos. Zawijam twarz jedwabną chustką, zakładam wiatrochronne rękawice. Czasem muszę chwilę czekać na Jose. Jest stromo, pulki są ciężkie. Wieje w twarz. Jeszcze nie wiem, że tak będzie codziennie. Wdrapujemy się na ponad 1000 metrów. W kapturach, w kilku czapkach mało słyszymy. Stajemy zdziwieni kiedy zza pleców nadjeżdżają dwa skutery. Potwierdzamy, że idziemy do schronu, machamy na pożegnanie. Machamy obcym, których nawet nie widzieliśmy. Gogle, maski zasłaniają dokładnie całe twarze, ciała sztywne w grubych kombinezonach, a czuję uśmiech. Przed domkiem nieprzyjemny trawers. Na stole paczka migdałów, batonik i karton z ciecierzycą w pomidorach- ustawione tak żeby nie było wątpliwości, że dla nas. Ciecierzyca zdążyła zamarznąć. Jemy migdały, cieszymy się. Pogoda się psuje, widok znika. W bladym świetle wywiane do gołego skały wydają się granatowe jak rysunki na porcelanie. Strumień zamarzł. Lód tłuczony schroniskową łopatą wydaje wysoki dźwięk- jak stal. Obchodzimy okolicę i udaje nam się znaleźć bystrze. Termos, uwiązany na lince- którym łowimy wodę obmarza. Obrasta skorupą lodu. Trudno go zakręcić, a potem jeszcze trudniej odkręcić. Tak jest co roku, nie znaleźliśmy na to sposobu.

Domek jest duży, znów pomalowany na biało, jest troszkę drewna, ale tu też nie palimy. Schron jest oznaczony jako ratunkowy więc być może drewno komuś się przyda. Zima się dopiero zaczyna. Kto wie… Pada śnieg, narasta błękitny wieczór. Wschodzi księżyc. Zasypiamy na podłodze, ciepłej drewnianej. Wstajemy przed świtem. Drogowskaz pokazuje, że przeszliśmy 30 km. Nie 20 jak wyliczyłam.

Share

Szwecja na nartach

Szwecja jest piękna, wiedziałam to, ale nie spodziewałam się takich gór. Po kilkaset metrów podejść i zjazdów codziennie. Piękne widoki, pomimo wyjątkowo (jak nas zapewniali Szwedzi) przykrej pogody. Silne wiatry, było mnóstwo śniegu. Leżał w górach prawie o miesiąc dłużej niż zwykle- to na plus, dało nam więcej czasu. Na minus -wiało z południowego zachodu, południa czasem z zachodu. Tylko kilka razy z północnego zachodu, raz z północy- czyli w plecy. Być może był jakiś bezwietrzny dzień, ale go nie pamiętam.

Nie było zimno, tylko kilkukrotnie temperatura spadła poniżej -20, zwykle było ok -10, -5 na koniec koło zera. Pomimo tego dwukrotnie odmroziłam twarz. Wina wilgoci i wiatru.

Przez prawie dwa i pół miesiąca z Jose przeszliśmy troszkę ponad 1000 km. Niewiele, nawet jak na nas- z tym, że to pomiar linijką (z mapy). Czasem miałam okazję porównać wyliczenia z drogowskazem. Moje 15 km okazywało się zwykle dwudziestoma kilkoma, raz było to 29. Liczyliśmy żeby oszacować dystanse. Do schronów, do sklepów. Przyzwyczailiśmy się do naszej miarki i drogowskazy tylko mieszały. Po wyjeździe Jose przeszłam jeszcze ok 200 km, w 10 dni.

Pierwszy odcinek trasy (Riksgransen-przejście graniczne na drodze 95), o którym najmniej napisałam w relacji był dość trudny. Zimno, bardzo krotki dzień. Po drodze tylko drogie schroniska STF. Wychodząc z Riksgransen zabraliśmy jedzenie i gaz na 25 dni. Pulki były upiornie ciężkie. A to wysokie góry. Szliśmy szlakami skuterowymi, kawałek Kungsleden (ze 20km), trochę bez szlaków. W lesie szło to bardzo powoli, ale w odkrytym terenie jedynym problemem była orientacja, słaba jeśli się trafiło w whiteout- a taka mglista, mętna pogoda była niemal codziennie, z krótkimi przerwami, lub bez przerw. Widoki były rzadkie, i przez to jeszcze bardziej fascynujące. Zapisaliśmy się do szwedzkiego klubu, bo członkom wolno użyć schroniska w dzień. Podsuszyć rzeczy, zagotować wodę, zjeść. Jest na to niewiele czasu- dwie godziny, do tego tylko od 11-do 3-ciej. Opiekunowie chatek byli różni, jedni pozwalali nam wejść nawet mocno spóźnionym, inni trzymali się sztywno przepisów, broniąc dostępu do pustego schroniska. Został nam po nich niesmak.

Schroniska zamknięto 30-marca.

Dalszą część trasy opisałam dokładniej. Byliśmy bliżej ludzi, była sieć. Ocieplało się, wydłużył się dzień. Góry obniżyły, ale podejścia i zjazdy zostały podobne po 400-500 metrów co dzień. Lub dwa razy dziennie, lub więcej… Nadal pięknie. Odniosłam wrażenie, że zagraniczni turyści pojawiają się tylko za kołem podbiegunowym. Góry na południe od koła są puste. Sporo tam schronów i dziennych chatek. W książkach gości wszystkie wpisy po szwedzku.

Najbardziej podobało mi się Vindelfjallen i okolice Marsfjallet i Borgafjallet. Kiedyś tam wrócę, zostawiłam sobie na zapas równoległy szlak. Okolice Gaddede, Valsjobyn i Rottvattnet są ciepłe. Widać to na mapie pokazującej pokrywę śniegową w Szwecji. Tam śnieg topi się najwcześniej. Tam mieliśmy najtrudniej. Gołe łąki, rozlane rzeki, las pełen połamanych gałęzi i drzew pod resztkami rozmiękłego śniegu. Odśnieżone drogi.

Sylarna, Helag, były zimowe. Lodowaty wiatr- na szczęście akurat z północy. Zaspy, śnieżyce. Rogen już prawie wiosenne. Bardzo piękne. Fullafjellet widziałam tylko z samochodu. Przeszliśmy się do wodospadu, na dole była już wiosna, na płaskowyżu śnieg. Gdyby nie 40 czy 60 km przerwy w bieli chętnie bym to jeszcze przeszła na nartach, ale cóż dobrze, że zostało mi coś na przyszły raz.

Gdybyście chcieli powtórzyć:

mapa online. Przydatna przy planowaniu, dokładna, znalazłam tylko kilka błędów. Szczegóły pojawiają się przy powiększeniu. Można drukować.

mapa szlaków skuterowych -online. Nie naniesiono na nią wszystkich szlaków. Do użycia wyłącznie zimą, wiele tras biegnie jeziorami.

Warto mieć mapę ofline, na północy nie ma sieci. Ja używałam mapy.cz

Przydają się mapy papierowe (bo nie ma gdzie ładować baterii). Moja ulubiona to: wodoodporna seria na tworzywie Tyvek, dwustronna i przez to o połowę tańsza niż papierowa (po 150 koron za sztukę).

Schroniska STF są haniebnie drogie (ze zniżką 40 euro za osobę za noc, 20 za rozbicie namiotu obok). Jeszcze gorsze są ceny w Padjelanta, tam nocleg kosztuje aż 50 euro, namiot 30. Nie ma obsługi. Na południe od Hemavan są też samoobsługowe schrony należące do gmin lub parków narodowych. I tu cena jest przyzwoita 100, 150 koron. Są też darmowe domki, ale nocowanie w nich jest zwykle dozwolone tylko w sytuacjach awaryjnych. Wiaty w górach nie są przeznaczone do spania- mają ławki, ale nie nie mają podłogi jak te w lasach na południu Szwecji. To nie zawsze jest wielki kłopot, i tak są lepsze niż namiot.

Każde zamknięte schronisko zostawia awaryjny schron- miejsce dla kilku, czasem tylko dla dwóch osób.

Trudno jest przenocować w cywilizacji. Być może tylko teraz w czasie pandemii do tego poza sezonem. Niemniej znaleźliśmy 3 bardzo dobre noclegi. Schronisko młodzieżowe w Tarnaby, tuż koło wyciągu. Należy do Fjallhotel, może być zamknięte, ale skoro otworzono je dla nas być może to się uda powtórzyć. Kemping w Gaddede (Gäddede Camping & Stugby AB) i kemping wędkarski w Rorvattnet. Wszystko to dużo tańsze niż chatka STF i dużo wygodniejsze. Inni najprawdopodobniej nie odbiorą polskiego telefonu.

Najpopularniejsze sieci sklepów to ICA i COOP. Ceny są szwedzkie, ale daje się przeżyć. Płatki owsiane, żółty ser… kosztują podobnie jak w Polsce. Trafiliśmy też na kilka mniejszych sklepików, w nich było z reguły drożej, ale nie w Saxsnas- tam bardzo przyjemnie, można siedzieć i ładować baterie przy stoliku, być może znajdziecie nawet zapomniane okulary Jose… Najmniej użyteczny sklep jest w Fjallnas- wyszłam z prawie pustymi rękami. A Jackvikk jest nowa wielka ICA otwarta w zeszłym roku i to najbardziej na północ wysunięty sklep przy trasie od momentu minięcia Abisko czy Riksgransen.

Niektóre schroniska STF sprzedają żywność (o ile nie są zamknięte), ale ceny są jeszcze bardziej haniebne niż za nocleg. 1 kg płatków owsianych 100 koron (w sklepie 10). Prąd widziałam tylko w hotelach STF (550 koron za głowę za noc). Ritsem, Blahamarren, Sylarna, Helags. Chatki mają baterie słoneczne, ale nie mają gniazdek. W Padjelanta są gniazdka na 12V (tam przydałaby się ładowarka samochodowa).

Autobusy są drogie, zwykle jeżdżą raz dziennie w czasie dostarczania dzieci do szkół, po południu wracają do wsi. Pociągi na długich trasach do przyjęcia. Rozkład mocno ograniczony- bo zaraza. Na promie trzeba teraz wykupić kabinę.

Mam nadzieję, że te informacje się przydadzą. Postaram się pokazać bardziej szczegółowo poszczególne odcinki. Gdybyście mieli jakieś pytania piszcie

a tak to wygląda na zdjęciach.

Share
Translate »