Gorączka złota-Lemmenjoki i Ivalojoki

Jako dziecko czytałam Londona i Curwooda. Tajga Dalekiej Północy, zima, poszukiwacze złota. Nie sądziłam że kiedykolwiek zbliżę się do tych klimatów, ale trafiło się. Umówiłyśmy się z Leśną na spacer wzdłuż złotonośnych rzek. Wyjdziemy z Ivalo, w górę Ivalojoki, jak nam się uda przejdziemy przez grań i  zejdziemy nad Lemmenjoki. Tam już powinno być łatwiej, jest szlak, to popularne miejsca, w kilka dni będziemy przy szosie. Wzdłuż obu rzek są chatki. Nie takie budowane dla turystów na narciarskich szlakach, ale autentyczne chałupy poszukiwaczy złota, większość z lat 20-tych 20-tego wieku, kilka dziewiętnastowiecznych. W przewodnikach niektóre są określane jako nieprzyjazne zimą, ale z doświadczenia wiem, że każda chatka (do której się uda dokopać) jest zdecydowanie bardziej przyjazna niż namiot. Domki nad Ivalojoki są wykorzystywane latem przez kajakarzy, w kilku powinnyśmy znaleźć gaz. Te w Lemmenjoki są jeszcze popularniejsze. Po drodze miniemy muzeum- autentyczną wieś górników. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem tylko kilka razy będziemy rozbijać namiot (moją zieloną pałatkę). Idziemy na nartach, bierzemy małe pulki (z zapasem jedzenia na kilkanaście dni). Nie mamy zamiaru się śpieszyć.

Początkowo Aga planowała tylko Lemmenjoki, ale ponieważ nie chciałam wracać tę samą drogą spędziłam kilka dni na przeszukiwaniu netu. Znalazłam przejście. Do tego związane z legendą.  W późnych latach 40-tych ten rejon był największym fragmentem Finlandii bez szos. Kompletną dziczą.

Sylvia Petronella van der Moer, urodzona w Hadze (w 1923 roku), córka holenderskiego barona trafiła tam przypadkiem uciekając przed karą za niezapłacony hotelowy rachunek w Helsinkach (rachunek za miesięczny pobyt!).  Ponieważ ścigała ją policja wybrała północ. Po drodze poznała Klausa Säynäjärvi,  geologa zmierzającego do kopalni złota. W Ivalo Petronelli udało się wymienić ubrania na coś bardziej stosownego do Arktyki i zaczęła wędrówkę wzdłuż Ivalojoki. Początkowo w towarzystwie francuskich turystów, którzy potem zawrócili. Petronella i Klaus zatrzymywali się wielokrotnie w obozowiskach górników. Klaus, którego celem było dotarcie nad Lemmenjoki odradzał dziewczynie dalszy marsz, ale w Kuttura dostała od kogoś kalosze, więc było łatwiej.  Ostatecznie dotarli do Morgamoja w dolinie Lemmenjoki  w okresie największej gorączki złota, 4 lata po tym jak odkryto tam cenny kruszec. Przez sezon Petronella pracowała jako pomocnik górnika (nazywał się Tyyne Täht). Po tym jak Klaus uzbierał potrzebne mu próbki i wrócił, zeszła do Inari, pracowała w kuchni, ale wróciła. Poprosili o to górnicy. Przewieźli ją łodzią z powrotem w górę rzeki Lemmenjoki. W historycznym momencie kiedy zawiązało się  Lapland Gold Diggers Association (18 września 1949 roku) Petronella była tam szefem kuchni.  Niestety nadal poszukiwała jej policja. Nie tylko z powodu niezapłaconego rachunku, ale również, bo uciekła przed przesłuchaniem. Kiedy pewnego dnia pojawiła się w Ivalo, chcąc sprawdzić czy wpłynęły pieniądze za napisane wcześniej teksty dla gazet, bezpiece udało się ją rozpoznać. Aresztowano ją i zabrano do Helsinek. Skazano na  grzywnę, zapłatę długów i wydalenie z Finlandii. Karę zapłaciła nieznana osoba (próbowała żona prezydenta, ale ktoś ją ubiegł, podejrzewany jest ówczesny wiceburmistrz Helsinek).

Petronella została  wydalona z Finlandii 22.10.1949. Zmarła pod koniec stycznia 2014 r w San Francisco,  w wieku 90 lat. Prosiła o rozrzucenie jej prochów nad Lemmenjoki.

Piękna blondynka, arystokratka, dziennikarka,  cudzoziemka. Gorączka złota i ucieczka przed bezpieką,  w końcu tajemnicze znikniecie-górnicy szukali jej przez całe lata- nic dziwnego, że powstała legenda. Postaramy się trochę do niej zbliżyć. Warunki zapewne będą inne, minęło 70 lat. Do Kuttura doprowadzono drogę, Repojoki przecina asfaltowa szosa, nad Lemmenjoki powinna być telefoniczna sieć, podobnie w okolicach Kuttura i szosy. Jest zima. Nad Ivalojoki będziemy najprawdopodobniej same, nad Lemmenjoki spodziewamy się spotykać turystów. Ruszamy 13 marca. Mamy trochę ponad 2 tygodnie.

Poprosiłam Edka żeby napisał czasem co u nas słychać. Nie spodziewamy się wielkich trudności, ale będziemy się meldować co kilka dni. Choćby dla prognozy pogody (nikt nie pisze takich pocieszających prognoz jak Edi :)) i może dla info o zorzy…?

PS1 : W przygotowaniach znów bardzo mi pomógł Roman. Dzięki!

PS2: Najbardziej wiarygodne informacje o Petronelli znalazłam tu (niestety po fińsku!).

Share

Zimowy trawers Lofotów- Langoya

Nad Sortland jest schron. Pokazywała go nasza mapa, wspominali ludzie w informacji turystycznej, i nawet pani na kempingu. Na mapie jest do niego bardzo blisko, pomyśleliśmy, że wejdziemy, pomimo śnieżycy. I poczekamy a nuż się poprawi. Byliśmy bardzo wyluzowani. Kupiliśmy dużo dobrego jedzenia, wypraliśmy ubrania, wykąpaliśmy się, wyszliśmy późno, wprost z kempingu. Pod górą powinny się pojawić znaki i rzeczywiście coś znaleźliśmy, tylko nazwy z drogowskazów miały się nijak do nazw z naszej mapy. Długo nie wiedzieliśmy czy gdziekolwiek trafimy. Co jakiś czas widzieliśmy stary narciarski ślad. Śledziliśmy go z wielkim zapamiętaniem i wpadaliśmy w popłoch jak się zagubił. Najbardziej ja. Padał śnieg i były chwile, że znikała jakakolwiek widoczność. Doszliśmy tak do schroniska DNT zamkniętego na specjalny klucz. Przeczekaliśmy chwilę pod daszkiem i  wdrapaliśmy prosto w górę do majaczących gdzieś daleko (chyba) kołków. Były szlakowe. Schron stał na samej górze, widoczny z daleka. Z drugiej strony wiodła do niego wydeptana ścieżka- widać nie wybraliśmy najprostszej drogi, tak czy siak byliśmy z niej bardzo zadowoleni. Za plecami otworzył się wspaniały widok na rozwiewającą się pod fiordami mgłę. Piękną.  Chatkowa książka była pełna wpisów. Wnętrze zaśmiecone śniegiem-nikt go najwyraźniej nie usuwał. Wymietliśmy co się udało, pozbieraliśmy śmieci. Zdjęłam buty żeby zobaczyć jak też się sprawdzają foliowe worki mające ochronić buty przed zalodzeniem. Skarpetki (Walonki) były z wierzchu zupełnie mokre.

W domku stała koza, ale nie znaleźliśmy ani odrobiny drewna. Tylko mnóstwo ozdobnych świec. Zdążyliśmy z nich zrobić suszarkę do skarpet, kiedy przyszło dwóch panów- opiekunów schronu. Troszkę się wystraszyliśmy czy nas nie wyproszą, ten schron był ewidentnie dzienny, stoły, wazoniki, ławki, ale ani kuchni ani łóżek. Niepotrzebnie. Dostaliśmy drewno, gorącą wodę i jeszcze po czapce z logo sponsora- wielkiego norweskiego banku. Wieczorem, tak jak kiedyś w Gomma, przywitaliśmy cały tabun gości. Nie było zorzy, ale widoki i tak bardzo piękne. Rano czyste niebo, iskrzący śnieg i odkrycie co przedstawia norweska flaga- to słońce wpadające poziomo przez okno! Powrót wiosny.

Przez cały dzień wędrowaliśmy granią, tak wysoko jak tylko się dało. Szlak schodził kilkukrotnie i gubił się w zaspach, w brzozowych laskach, na skarpach. Było pięknie, ale mozolnie, miękko i głęboko.  Czasem lodowato i stromo.  Bez śladów.  Pod wieczór zeszliśmy z wysokiej przełączki nad zamarznięte jezioro gdzie z daleka widzieliśmy rzeczkę. Była tam zadziwiająca strzałka- „pitna woda” i koniec nieużytej jeszcze nartostrady. Dobre biwakowe miejsce. Zejście zajęło nam ze dwie godziny. Chwila na plaży w oczekiwaniu na autobus i już poczekalnia promowa w Stockmasters i pośpiech. Jak zwykle w podróży. Na promie padliśmy. Może to przejedzenie- kupiliśmy wszystkiego za dużo, może miękkie fotele i ciepło. Zachowaliśmy przytomność tylko na tyle żeby obejrzeć najpiękniejszy fragment promowej trasy- Trollfiorden. Potem druga, nieznana strona Storemolla, i już Svolvaer w ostatnim blasku zachodu. Pięknie.

W Bodo zdrzemnęliśmy się w tej samej poczekalni co pierwszego dnia, tym razem nie sami- było tam też dwóch panów, chyba nie tyle bezdomnych co wycieńczonych jakąś huczna imprezą. Nie zauważyli nas, więc pewnie się  zdziwili widząc co im zostawiliśmy na śniadanie.

PS: jadę do Gruzji zaraz wracam:). Pa

Share
Translate »