lekcja kaligrafii

Poza pięknymi kolorowymi dniami- choćby takimi jakie pokazałam w poprzednim wpisie w Laponii bywały też dni, blade i mętne. Prawie nic nie było widać. Czasem padał śnieg, często nic się nie działo, tylko rozproszone przez chmury światło nie rzucało choćby najbledszych cieni i białe szczegóły na białym tle ginęły. W zeszłym roku najpierw mnie to strasznie drażniło, później nauczyło dostrzegać niuanse. Z uzbieranych wtedy zdjęć powstał cykl Simple World, za który dostałam kilka wyróżnień i nagród. Oczywiście rzeczywistość nie zawsze była interesująca trafiały się długie godziny niepewności, dezorientacji, zawieszenia w czymś nierealnym, niepoznawalnym nawet. Męczące. Wpadałam w zaspy, spadałam z niewidocznych uskoków. Pomimo tego liczyłam, że w tym roku uda się kontynuować tamten cykl, i że znów zobaczę piękno prostego świata. Tak się nie stało. Nie wiem dlaczego. Byliśmy w innych miejscach, widzieliśmy inne krajobrazy. Tak jak poprzednio przeszłam przez wszystkie stadia rozczarowania (robienie planów zwykle skutkuje niezadowoleniem), a potem siedząc gdzieś i czekając na Jose uparłam się, że wynajdę piękno w tym co mnie teraz otacza. Nazwa- Lekcja kaligrafii przeszła sama. Spodobała mi nawet się nie dlatego, że moje zdjęcia przypominały rysunki. Kaligrafia wymaga skupienia i czasu, podlega regułom, dąży do ideału. Tu, w tym bezwzględnym świecie ideałem było zwykłe trwanie- samo w sobie wystarczająco piękne.

Teraz to wszystko znów stało się bardzo malutkie, nieważne, ale w tamte pozbawione widoków dni było wciągającym zajęciem- skromnym i (wiedziałam to) bezsensownym, ale dającym wrażenie odkrywania czegoś bardzo podstawowego, jakiejś nieznanej mi równowagi. Szło powoli, niewiele zdziałałam, więc kiedy wracało słońce bywałam rozczarowana. Świat robił się zbyt złożony, zbyt gęsty i znów trudno mi go było zrozumieć.

PS: Mętne dni trafiały się nam regularnie. Początkowe zdjęcia pochodzą z Finlandii, głownie z odcinka Utsjoki-Levajok. Kilka brzózek sfotografowałam też idąc przez Ifjordfjellet. Stara linia telefoniczna i chatka to dzień drogi przed Nordkinn, zadymka trafiała się wielokrotnie zostawiłam tylko jedno zdjęcie. Bobki zawsze mi się podobały. Są znakiem własności- „tu byłem” wypisanym na śniegu przez renifera.

 

Share

brzozowy las

Przygotowałam Wam na Święta albumik. Zdjęcia uzbierane podczas kilku najpiękniejszych dni w Finlandii (wspomnianego już narciarskiego szlaku Sevetijarvi- Nuorgam). Na prawie całej swojej długości od pierwszej chatki (Opukasjärvi) do ostatniej (Tsuomasjärvi) trasa biegnie przez łagodne wzgórza porośnięte rzadkim brzozowym lasem. Trafiła nam się tam piękna pogoda, bezwietrznie, słonecznie, mróz. Zaraz za Opukasjärvi drogi narciarska i skuterowa rozdzielają się. Narciarska (którą poszliśmy) dość wyraźnie się wznosi. Czym wyżej wychodziliśmy, tym bardziej oblodzone były brzózki. Błyszczały w słońcu jak kryształowe, z daleka wydawały się białe. Szliśmy jak zaczarowani, nie spodziewając się, że dalej będzie jeszcze lepiej. Tuż przed południem minęliśmy chatkę Iisakkijärvi, przed trzecią Roussajärvi. Szadź opadała z drzew tworząc błyszczące jak brokat wzory na matowym śniegu. Było wcześnie, więc zdecydowaliśmy się przejść do następnego schronu. Udało się, ale dobiegliśmy tam już po zmierzchu, a pospiech trochę zburzył nasze wcześniejsze oczarowanie. Na tym odcinku nie było już śladów skuterów, którymi hodowcy reniferów rozwozili baloty z trawą chcąc zwabić zwierzęta w jedno miejsce. Szliśmy kilkudniowym śladem narciarzy- jak się okazało pary Szwajcarów. Precyzyjnie, nie schodząc ze śladu, bo rysowanie tego idealnego świata wydawało się nam barbarzyństwem. W chatce zastaliśmy parę starszych Holendrów. Spotkaliśmy się potem jeszcze raz w Tsaarajärvi. Ugotowaliśmy tam zupę i popędziliśmy dalej. Wzgórza otulała mgła. Krajobraz był niewiarygodny, bajkowy. Światło początkowo różowe i złote zbielało,  w zagłębieniach terenu leżała mgła, a brzózki- karłowate i pokręcone, obrośnięte kryształami lodu przypominały mi kwitnące wiśniowe sady. Poranek był jeszcze piękny, złoty z resztkami szronu. Potem świat zmętniał, kolory znikły, a my zjechaliśmy do jeziora Pulmank i zaczęliśmy wędrówkę do Utsjoki.

Nigdzie później nie zobaczyliśmy już takich brzóz. Nie wiem czy trafiły nam się wtedy cudem, czy nadal tak wyglądają, tylko my odeszliśmy ciekawi innych widoków.

Szczęśliwych Świat!

Share
Translate »