Jesienna Korsyka Petra Piana

Pisanie o Korsyce jest moim lekarstwem na stres. Dzięki temu, że prawie wszystko pamiętam, i dzięki zdjęciom mogę znów przez chwilkę tam być… ale to na marginesie. Przepraszam, jeśli Was tym bardzo nudzę… ( poprzednie części są tu)

AA024-001Noc była zimna i sucha. Przez dziury w dachu widziałam sporo bardzo jasnych gwiazd. Wbrew moim obawom szałas nie rozsypał się jak domek z kart, kiedy go dotknęliśmy. Zmurszała prycza przetrwała, nie spadł na nas mocno nadgniły dach. Aż do świtu utrzymała się ładna pogoda, a chwilkę potem nadleciały chmurska i zaczął siąpić drobny deszcz.
AA022Nic dziwnego, taka była prognoza. Ustawiliśmy na miejscu mocno spróchniałe drzwi obrośnięte porostami i mchem. Zawiasy już nie trzymały. Zrobiłam zdjęcie, ale było za ciemno i rozmazało się.  Szlak w stronę Refugio Petra Piana był widoczny, chociaż nieuczęszczany, pozarastany i dziki.

AA020Ścieżka wspinała się, a my coraz bardziej grzęźliśmy we mgle. Wzmagał się wiatr. Przed samą granią ledwo się trzymaliśmy na nogach, a widoczność spadła do kilku metrów. Wiedziałam, że powinniśmy dojść do alpejskiego wariantu GR20 oznakowanego żółtymi plackami. Myślałam, że schronisko jest blisko i że nadlatujący na nas huragan za granią osłabnie. Nic z tego się nie sprawdziło. Wdrapaliśmy się wprawdzie na grzbiet, ale nie mogliśmy się zorientować jak zejść. Myślałam, że schodzącą niemal wprost w dół ścieżką. Niestety nie. Spróbowałam trawersem pod granią też nie. Wydeptany w piargu chodniczek ginął i dalej nie było już nic.

Schodziliśmy, podchodziliśmy, przemokliśmy do cna. Wichura wyła, nie słyszeliśmy się. Przy którymś kolejnym wejściu na grań przypomniało mi się, że odcinek GR20 w stronę schroniska był trudny. Czyli musiał iść bliżej skał. Poszłam w górę nie w dół i tym razem znalazłam ścieżkę. Pomyliłam się o jedną przełęcz, ta właściwa była trochę dalej. Oślizłe głazy i kilka miejsc gdzie trzeba kreatywnie użyć rąk. Wichura odwracała nam płaszcze na lewą stronę. Woda się lała za kołnierz i spływała do butów… Do tego, co już chwilkę potem wydawało się raczej śmieszne, o mało nie minęliśmy schroniska.  Chmura pozwalała widzieć na jakieś 5 metrów. To co dalej mogło równie dobrze nie istnieć. Jose potknął się o jakiś patyk- przy bliższym poznaniu drogowskaz. Urwany, ale z tekstem: „5 minut”. Zostało nam tylko zrobić kółko :)

Petra Piana to solidny drewniany schron na kawałku prawie płaskiej łączki. Ktoś musiał w nim nocować poprzedniej nocy, bo w piecyku jeszcze tlił się żar. Nasze ubrania wydawały się ciepłe i suche, ale po zdjęciu okazały się przemoczone do cna. Ocalało tylko to, co w plecakach. Przebraliśmy się, porozwieszaliśmy wszystko na sznurkach i zabraliśmy za gotowanie herbaty, kiedy zaparowane drzwi otworzyły się i do schronu wszedł samotny Hiszpan. Samuel- leśnik z Asturii.

IMG_4791

Zrobiliśmy miejsce jego mokrym rzeczom,  a potem okazało się, że mój zwykle milczący kumpel jest straszliwym, potwornym gadułą! Hiszpanie zgadali ze sobą przez cały dzień, raz na jakiś czas – zmuszani- coś mi łaskawie tłumacząc. Chyba wybiórczo. Zjedliśmy (zaledwie od dwóch lat przeterminowany) creme brulee. Stał zamknięty w dużej litrowej butelce- na przepisie napisano (też po polsku) wstawić do lodówki- nie było trudno, wystarczyło wystawić do sypialni. Wypiliśmy morze zielonych herbat… prawie wyschliśmy. Samuel wyjaśnił Jose, że nie jadam trujących grzybów- ode tej chwili już je jedliśmy razem. Nauczyłam się sporo łacińskich nazw śródziemnomorskich kwiatów i drzew. Wymieniliśmy mnóstwo przepisów na zupę z pokrzyw,  kasztany, konfiturę z poziomkowca, berberysu, tarniny, jedyne czym mi się udało leśnika zaskoczyć to jarzębina. Nie jadał tego, ale zbierał czasem. Tak się w Asturii karmi chore misie:). To zabawne, bo to wielogodzinne gadanie o leśnym jedzeniu bardzo zmieniło podejście Jose. Od tego czasu zaczął mi wierzyć. Niespodziewana siła łaciny:) .

Spędziliśmy w schronie bardzo miły dzień. Samuel palił w piecu i nawet spał obok, żeby ogień nie wygasł nocą. My mieliśmy puchowe śpiwory więc i tak było nam ciepło.

Mgła rozwiała się dopiero przed świtem. Nie na długo, ale wyjątkowo pięknie. Wszystkie te zdjęcia zrobiłam w ciągu kilkunastu minut.

AA019

AA018AA015AA014AA013Początkowo różowe światło żółkło. Na przełęczy, która tak nas zmyliła hulał wiatr.

AA012

Dolinę przed nami  zasłaniała i odsłaniała mgła.

AA011AA010Poczekaliśmy troszkę, ale nie poprawiło się. Samuel został, a my zrezygnowaliśmy z planów zdobycia Monte Rotondo, potem z przejścia wyższym alpejskim wariantem GR20, a na koniec nawet ze zboczenia w lewo do szałasów widocznych z daleka na grani. Ubraliśmy się w peleryny i postanowiliśmy zejść. Nie znałam dolnego wariantu szlaku, na taką pogodę był chyba akurat w sam raz.

AA009AA008

Share

Jesienna Korsyka, Orto, Guagno i las kasztanów

AA003Zejście z przełączy pod Monte Sant Eliseo to stroma, ale wygodna ścieżka. Początkowo biegnie przez kolczaste krzaki,  niżej wchodzi w kasztanowy las. Widziałam już wcześniej korsykańskie kasztany. Wiedziałam, że kiedyś ich owoce były podstawą wyżywienia ludzi i zwierząt. Nie zdawałam sobie jednak sprawy, że może ich gdzieś rosnąć takie mnóstwo. Cały stok, z góry wyglądający jak las w rzeczywistości zajmowały ogromne, kilkusetletnie drzewa. Wiele pni miało średnicę przekraczającą 3 metry. Korę porastały paprocie, połamane i suche gałęzie otulały drobne roślinki i mech, a wszystko to rodziło tony owoców.

AA029

Dosłownie brodziliśmy w jedzeniu! Kasztany ciągnęły się aż do miasteczka. Nie wiemy czy były uprawiane czy dzikie. Drzewa wyraźnie w różnym wieku zajmowały niemal całą przestrzeń, pozwalając się rozrastać tylko niskim krzakom. Liście żółkły i opadały, a wszystko to przypominało ogromny jesienny park na bardzo stromym zboczu. Kilkanaście minut powyżej miasteczka spotkaliśmy w lesie trójkę młodych ludzi zbierających kasztany. Mieli już odłożone z pół tony -w workach jak na ziemniaki- poukładane rządkiem wzdłuż drogi.

AA002Wyszliśmy na ubitą gruntówkę i już za chwilkę byliśmy w Orto. Znałam tą nazwę. Schronisko Manganu jest własnością tej właśnie gminy, wyjaśniała to tabliczka na drzwiach. Miejscowość (naprawdę malutka) jest mocno związana z górami. Na Monte Sant Eliseo poprowadzono mnóstwo wspinaczkowych dróg. Była tablica z rozrysowanymi trasami i mapa. Poza tym w zasadzie nie było nic. Bar (w ogródku prywatnego domu) już nie działał. Kościół zamknięto. Rozłożyliśmy mokre śpiwory na murku w centrum wsi. Był upał. Koło nas co jakiś czas przechodził ktoś z miejscowych uprzejmie nas pozdrawiając. Zagadnęliśmy jakiegoś pana z niemowlakiem w wózku. Powiedział nam jak dojść do Petra Piana (schroniska na GR20, gdzie mieliśmy zamiar przenocować). Okazało się, że nie da się iść na skróty i trzeba będzie jeszcze sporo zejść. Przy okazji dowiedzieliśmy się, że wieczorem jest w Orto lokalna fiesta. Święto dojrzewania kasztanów. To na tą okoliczność nazbierano aż tyle worków. Zostaliśmy zaproszeni, ale nie zaczekaliśmy. Nasze rzeczy szybciutko wyschły. Zjedliśmy, spakowaliśmy się i zaczęliśmy schodzić starą drogą dla mułów do kolejnego miasteczka- Guagno.

AA036(1)

Oznakowana ścieżka odchodzi od szosy na wysokości tablicy z drogami wspinaczkowymi. Nie bardzo to na początku widać, ale potem jest trochę lepiej. Szlak wije się w gęstym jak dżungla lesie. Pojawiają się drzewa truskawkowe i dęby ostrolistne (Quercus Ilex)- typowy śródziemnomorski las. Trochę trudno się połapać nad rzeką. Jest stary most- jeszcze bardziej zniszczony niż ten z poprzedniego dnia. Naprawdę ryzykowny. Ścieżka za nim była pozarastana. Niemal niewidoczna. Początkowo poszłam źle i dopiero z góry wypatrzyłam dalszy kawałek drogi. Dalej nie ma już większych problemów. Stary leśny szlak. Zacieniony, obudowany kamieniami, pewnie kilkusetletni.

AA035-001

Ścieżka schodzi do troszkę większej miejscowości Guagno. Znaki się tam niestety gubią. Poszliśmy za strzałką „gite” i na którymś zakolu asfaltu znaleźliśmy otwarty bar- czyli taras przy prywatnym domu. Jose zamówił duże ciasto, a starsza i ledwo drepcąca pani przyniosła mu całą blachę. Posiedzieliśmy tam chwilkę, bo udało nam się podłączyć do sieci telefony. Gite pewnie nieźle prosperowała latem. Szlak z Ortu to wariant Mare a Mare Nord- jednego z długodystansowych korsykańskich szlaków. Teraz byliśmy na nim oczywiście jedyni.

AA030

Z Guagno dobrze widać góry. Na całej grani siedział dramatyczny wał chmur. Tylko tu, na dole panowało lato, być może ostatni ciepły dzień.

AA032

Udało nam się odszukać ścieżkę biegnącą do Refuge Petra Piana. Nie ma jej na mapie, ale są znaki, strzałki, a kilka osób chętnie nam pokazało gdzie iść. W lewo od asfaltowej drogi na wschodnim krańcu wsi.  Chwilkę dalej jest mały cmentarzyk. Żółte znaki prowadzą w kasztanowy las.

AA034Przez kilka godzin szliśmy wzdłuż doliny. Gdzieś nad nami musiała być (zaznaczona na mapie) droga, ale z lasu nie widzieliśmy jej. Po lewej, chmury darły się na skalistej grani, a poniżej nas szumiała stłoczona w kanionie rzeka. To przyjemna, relaksujące ścieżka. Pomiędzy kasztanami włóczyły się stada świń, ale zwierzaki schodziły nam z drogi. Były bardzo zajęte wyjadaniem kasztanów i wyjątkowo zadowolone. Pewnie czekają na jesień przez cały rok.

AA026Ścieżka dwukrotnie wychodzi na gruntową drogę, ale zaraz daje się z niej zejść. Droga ostatecznie kończy się przy ruinie domu. Trudno nam było zlokalizować to miejsce na mapie. Poszliśmy dalej szlakiem, już znacznie rzadziej oznakowanym.

AA025

Długo szliśmy wysoką skalną półką nad kanionem, mając nadzieję na odnalezienie jednej z licznie tu zaznaczonych na mapie bergerie.  Ścieżka powinna się była rozwidlić, a jedna z odnóg przejść przez most. Nie znaleźliśmy nic takiego. Już prawie po ciemku wyszliśmy na szersze łączki, a o zmierzchu wbiliśmy się w przykre kamienne pola. Jesienny wieczór ciągnie się z pół godziny. Szłam szybko, tak długo jak coś widziałam bez latarki. Potem w ciemności musiałam zaczekać na Jose. Nie bardzo było gdzie rozbić namiot i dzisiaj mojego kumpla opanowała chęć nocowania w nieznanym nam i nie wiadomo czy istniejącym szałasie. Nie protestowałam bardzo, bo nie mieliśmy pitnej wody. Szlak wprawdzie przecina kilka strumieni, ale nie ma na nim ani jednego źródła. Ostatni nocny kawałek był ciężki. Gubiliśmy niemal niewidoczny szlak. Wracaliśmy, krążyliśmy, Jose omiatał latarką czarne i niezachęcające zbocza. Cudem nie minęliśmy grupy szałasów. Znalazła się też i woda.

 

Share
Translate »