Jesienna Korsyka-GR20- L’Onda- Vizzavona

AA033Lało przez całą noc. Okno zaparowało, piecyk wygasł, ale nasze porozwieszane rzeczy wyschły. Chwilę przed świtem chmury rozdarły się, a nad dolinę przedarł się słoneczny blask.

AA032Dobra pogoda utrzymała się z 15 minut. Wyszliśmy w mgłę rozmiękłą glinianą ścieżką na stromym zboczu.

AA030

Góry strzępiły trochę kożuch z chmur, więc mieliśmy nadzieję na poprawę pogody, jednak czym wyżej tym było wilgotniej i ciemniej.

AA029Aż do przełęczy Muratello szlak pnie się ostrym żebrem. Po obu stronach widzieliśmy chmurę, czyli nic. Ścieżka jest łatwa i wydeptana przed granią robi się bardziej stromo i pojawia się trochę nietrudnych skał- teraz przysypanych cienko śniegiem i lekko poprzymrażanych. Zimą musi tu być niewesoło, dla wzmocnienia efektu ścianę zdobi tabliczka upamiętniająca francuskiego alpinistę, którzy zginął tu przemierzając GR20 na nartach razem ze swoim psem. Pies miał na imię Lula, lub Lala… jak mój kot. Pewnie wszyscy przechodnie ( tak jak ja) zastanawiają się jak szedł- na nogach czy może niesiony w plecaku ? To stromy trawers, nietrudno spaść. Samuel opowiadał nam poprzedniej nocy, że długo nie mógł przestać myśleć o tym kto spadł pierwszy  i czy może ten drugi zginął próbując ratować kompana…

AA027Południowa strona przełęczy to ciąg pochyłych płyt i bardzo strome zejście. W lewo wzdłuż grani ciągnie się znakowana pomarańczowo ścieżka prowadząca na wierzchołek Monte d’Oro. To ładna i ciekawa trasa, przeszliśmy ją kiedyś latem. Nie jest trudna, ale wymaga troszkę uwagi. Pod samym szczytem jest lekko wspinaczkowy kominek, na zejściu bardzo stromy i mało stabilny piarg. W lipcu były tam płaty śniegu.

AA026Chmury rozwiewały się na króciutkie chwile. Widzieliśmy, że na szczycie jest śnieg, prawdopodobnie była też i gołoledź, a na grani pewnie szalał wiatr. Nawet tu 300 metrów niżej wichura zrywała nam kaptury i narzucała płaszcze na głowy. Nie znałam drogi w dolinę, Jose był tu pierwszy raz, więc bez większego żalu zdecydowaliśmy się już zejść.

AA023Ścieżka jest mało widoczna i nie najlepiej oznakowana. Być może zgubiliśmy jakiś fragment we mgle.

AA021Najbardziej jaskrawymi, najlepiej widocznymi i najsilniej przyciągającymi wzrok plamami były obwieszone owocami jarzębiny, więc chcąc nie chcąc szliśmy za nimi a nie za znakami.

AA020Poniżej progu nie ma już wątpliwości. Ścieżka schodzi po pięknie wypolerowanych szkierach. Jest troszkę znaków i sporo kopczyków.

AA015Niżej było cieplej. Skały pokrywała woda, nie lód. Ze wszystkich stron, ze ścian, z balkonów i progów lały się setki wodospadów. Pod nami huczała rzeka z każdą minutą coraz bardziej wezbrana. Mieliśmy nadzieję, że dalej trafimy na jakiś most.

AA017Pogoda nie poprawiła się. Długo szliśmy w deszczu zrywając ociekające jeżyny i przeciskając się przez wilgotny karłowaty las.

AA013

Dolina ma szereg progów, ścieżka jest piękna, daleko przed nami pojawiły się zalesione wzgórza i lepsza pogoda bez chmur, a po lewej wyła wbita w ciąg skalnych progów górska rzeczka. Co jakiś czas teren wypłaszczał się, po to, żeby chwilkę potem znów się urwać.

AA014

W jednym z takich miejsc szlak rozwidla się. Można podejść (odrobinkę) na Col de Vizzavona, lub iść dalej GR 20 schodzącym na stację kolejową o tej samej nazwie kilkaset metrów niżej. Latem jest tam gite i kemping, a w stacyjnym budynku działa mały sklepik. Nie wiedzieliśmy jak jest teraz, więc zdecydowaliśmy się iść wprost do szosy, czyli na przełęcz.

To niedaleko. Zaraz za barakami parku linowego zaczyna się gruntowa droga. Co jakiś czas słyszeliśmy samochód przejeżdżający ukrytą w lesie szosą. Gite na przełęczy i bar były zamknięte.  Tu jeszcze bardziej niż gdziekolwiek. Rzędy solidnych okiennic, zasłonięte deskami- pewnie przed śniegiem drzwi. Przez chwilkę zastanawialiśmy się gdzie może być najbliższy sklep i w końcu zdecydowaliśmy się iść na wschód.  Wiało z zachodu, a nad Vivario błyskały kawałki cudnie błękitnego nieba.

Share

Jesienna Korsyka, Refuge L’Onda

 

<—AA007Szlak GR20 schodzi ze Schroniska Petra Piana do położonej u zbiegu dolin Bergerie de la Tolla. Po drodze jest jeszcze jedna bergerie- otwarta i wyposażona w kilka łóżek i prysznic. Latem zapewne zamieszkana przez pasterzy.

AA006Pogoda był nieszczególna. Kropiło i bardzo mocno wiało. Żal nam było niezdobytego Monte Rotondo, tym bardziej, że przez chwilkę widzieliśmy lekko ośnieżony wierzchołek. Chmury rozdarły się na mniej niż minutę i nawet nie zdążyłam dobrze wycelować.

AA003Wichura wyła, po stokach przewracały się strzępki zwianych pewnie spod schroniska namiotów, niżej utknęło kilka całych, ale mokrych materaców.

AA005Coraz bardziej wyraźna ścieżka schodziła stromo przez kamieniste łąki i las. Na dnie doliny minęliśmy jakaś nowo budowaną chatkę, potem ładne, wydajne źródło, a niżej wyszliśmy na leśną drogę.

fot Jose Antonio de la FuenteBergerie de la Tola to duże gospodarstwo, z barem i chyba też z możliwością noclegu. Wisiała kartka z informacją o sprzedaży serów, a przez domkiem był ładny ogródek. Wszystko to oczywiście pozamykane. Urwałam sobie trochę melisy i mięty, i ostatnią kiść dzikich winogron. Deszczyk przeszedł w kapuśniaczek. Chmury opadły. GR20- zszedł jeszcze kawałek i zaczął się wspinać sąsiednią doliną. Początkowo szliśmy drogą, potem ścieżką.

AA001Samuel zostawił mnóstwo borowików, wzięłam kilka, chociaż nadal nie mieliśmy oleju.

AA002W bukowym lesie błyszczały resztki kolorowych liści, a wielkie kamienne bloki pięknie porastał jaskrawozielony mech. Pomimo deszczu droga była ładna i ciekawa, chociaż o wiele prostsza niż wysokogórski, żółto znakowany wariant, który biegnie granią, a który przeszłam już kiedyś latem. Bardziej otwarty widok pojawił się dopiero na halach.

AA036(1)Chmury kryły pięknie urzeźbione skały, niestety nie udało mi się utrafić z fotką. Szliśmy chwilkę stokiem przez rude paprocie i łany mokrych jałowców, a potem przez karłowaty, bezlistny już las.

Kapuśniaczek zmienił się w ulewny deszcz, więc ostatni kawałek pokonaliśmy biegiem, zapominając o nabraniu wody.

AA035Bergerie de L’Onda leży na dużej polanie pod skalnym progiem. Wszystkie szałasy pozamykano, pochowano stoliki i krzesełka, węże z wodą zwinięto. Została tylko budka z gazem- pozostałość letniego obozowiska. Położone wyżej na stoku parkowe schronisko było otwarte i obficie obłożone ociekającym, ale porąbanym drewnem. Nie było źródła, chociaż trudno było narzekać na brak wody. Po stokach spływały setki błotnistych strumyczków rozcieńczając wyjątkowo liczne krowie kupy.

AA031Znad Vivario nadciągały sine chmury. Wydawało nam się, że słyszymy grzmot.  Jose uparł się znaleźć pitną wodę i nie rozbierając się z peleryny zszedł w stronę pola namiotowego. Ja naniosłam kilka mokrych szczapek i nawet nie zdążyłam naprawdę rozgościć się w schronie, kiedy spadła na nas burza. Dosłownie tak to wyglądało. Nawałnica, grzmot za grzmotem, porywisty huraganowy wiatr. Pęczki błyskawic. Zanim Jose wrócił, zły i przemoczony z butelką wypełnioną lekko mętną cieczą- prawdopodobnie bez krowich kup, zdążyłam już poustawiać pod okapem wszystkie schroniskowe gary. Wypełniały się w mgnieniu oka. Pierwszy plon powylewałam, nie wydawał się wystarczająco czysty, dalsze frakcje były śliczne i krystaliczne, tylko że pozbawione minerałów. Woda była ewidentnie destylowana.

fot. Jose Antonio de la FuenteChociaż było jeszcze wcześnie, zdecydowaliśmy się zostać na noc. Napaliliśmy, inaczej nasze rzeczy chyba by nigdy nie wyschły, a potem rozłożyliśmy śpiwory na stołach. Było lodowato zimno. Piękny emaliowany piecyk ogrzał tylko kuchnię i wilgotna sypialnia wcale nas nie kusiła. L’Onda nie jest tak luksusowa jak Petra Piana. Nie było światła, nie było nic do jedzenia. Najbardziej nam brakowało oleju (ten, który znaleźliśmy w Petra Piana zostawiliśmy naszym następcom). Tym razem borowiki się ususzyły. Zrobiliśmy z nich potem zupę grzybową. Jose nie znał suszonych grzybów.

 

Share
Translate »