Pireneje wrzesień 2012, Cyrk Estaube

Na początku było mleko…

potem, kiedy już weszłam wyżej zaczęły się w nim pojawiać dziury, a czasem nawet przemknął skrawek błękitu. Na podejściu spotkałam przemoczonego chłopaka.

-Gdzie spałaś?- zapytał

– w cabanie- machnęłam reką w dół

– niektórzy to mają szczęście- skwitował i poszedł dalej, a ja spróbowałam zwalczyć w sobie niestosowne (niekoleżeńskie) uczucie, że chyba istotnie miałam szczęście skoro nie dotarł do Estaube podczas mojego prysznica… chociaż było już dość późno, rano padało więc nie śpieszyłam się… może udało mu się już tu dojść z Refuge Espuguetts?

Czym wyżej wychodzilam tym częściej pojawiał się widok. Mocno wiało i w końcu nad cyrkiem przewalały się tylko strzepy gęstych chmur zasłaniając i odsłaniając ociekające po deszczu szczyty. Nad churami świeciło przepięknie błękitne niebo.

Przez chwilę zastanawialam się gdzie najlepiej byłoby pójść i w końcu zrezygnowałam z Horquete d’Alans,  która tak bardzo dała nam w kość w marcu i postanowiłam zobaczyć nieznany mi Port Neuf de Pinede. Wymagało to obejścia cyrku wysokim balkonem. Zimą wydawało mi się, że tam się w ogóle nie da przejść Teraz widzialam, że to wygodna, szeroka i bezpieczna półka. Nawet przy śniegu jak najbardziej do przejścia ( a przynajmniej taką mam nadzieję:))

Przy odejściu do Tuccaroya zastanowiłam się z znów przez chwilę gdzie iść. Z jednej strony kusił mnie Balcon Pineta, z drugiej… hmm trochę sie tego balkonu bałam. Z nieznanych mi przyczyn Pireneje regularnie (w odstępach dziewięciomiesięcznych) dawały mi solidnie w kość. Już raz na balkonie mocno oberwałam, postanowiłam wiec nie kusić losu i tym razem pójść na Port Neuf.

Piękna przełęcz i piękna wysokogórska trasa urozmaicona przez gościnne występy chmur.

Aż do granicy nieeksponowana i łatwa, wymagajaca co najwyżej gimnastyki w wielkich blokach. Na horyzoncie ujawnił się Pic Pimene pięknie sfotografowany przez Edka i pomyślałam sobie, że być może dałoby się przejść całą grań od Horquette d’Alans do Pic Pimene. Chcialabym to kiedyś zrobić ze względu na widoki. Z Pimene jest jeden z najpiękniejszych widoków na Cyrk Gavarnie.

Zejscie na hiszpańską stronę jest kruche i strome. Nie bardzo przerażające, ale wymagające uwagi. Sprawę komplikowały kozice, które uciakały po zboczu zasypując ścieżkę świeżymi kamieniami. Powyżej w skałkach jest woda, więc widziałam ich tam całkiem sporo. Udało mi się przesliznąć, ale pociski przelatywały tuż tuż. Co zabawne po bombardowaniu kozice powystawiały zza skał łby i wyglądało to jakby sprawdzały celność :)

Im niżej tym piękniejszy widok pojawiał się po prawej. Teraz we wrześniu jeszcze ciekawszy niż latem bo wierzchołki gór przysypał już świeży śnieg.

w dziurze w chmurach na chwilę pojawił się nawet cały Monte Perdido

a potem  cyrk Pineta. Zejście slabo widoczne i strome, miejscami wymagające wyszukiwania drogi ( kopczyki stawiało kilka osób o wykluczających się wizjach trasy), wyprowadza na szeroką ścieżkę schodzacą z Balcon Pineta.  Kiedy doszłam na dno doliny szlak schował się już w cieniu i zrobiło mi się zimno. Zeszłam aż do drogi prowadzącej do schroniska ( bezobsługowego) Larri, a potem ugotowałam obiad nad jakimś (nawet ciekawym- ale małym) kanionem w ostatnim skraweczku słońca.  Kiedy skończyłam zmywanie, zaraz pod znakiem „zakaz kąpieli” minął mnie samochód oznakowany Gobierno de Aragon. Dwaj sympatyvczni panowie wwieźli mnie na Llanos de Larri.

Miałam zamiar pójsc troche dalej i spać w namiocie bo schron Larri wydwał mi się na zawsze zamknięty (tak podaje przewodnik, sama widziałam tam kiedyś pasterzy więc sądziłam że Larri nie jest już schronem). Panowie jednak przekonywali z dumą, że to piękny i bezpłatny schron, więc zdecydowałam się zajrzeć. Rzeczywiście- w Larri da się spać. Nie ma nigdzie pitnej wody ale za to jest chrust- to blisko lasu. Fajne miejsce. Z granicy uskoku jest przepiękny widok na Dolinę Pineta i Balcon, a czasem nawet przylatuje tam telefoniczna sieć. „Po południu deszcz” napisał Edek, a ja pomyslałam, że do popołudnia to ja mam jeszcze mnóstwo czasu… miałam oczywiście nadzieję, że chodzi o to kolejne :)

Share

Pireneje wrzesień 2012, Cyrk Troumouse

Wstałam przed świtem, bo pod koniec września noc jest za długa.

Niebo było błękitne, ale  wysoko wiał bardzo silny wiatr. Przy cabanie  schowanej w dołku niemal nieodczuwalny.Kiedy słońce zaczęło oświetlać wierzchołki gór, nadleciały zwały grubych chmur i wiedziałam już, że pogoda nie będzie świetna.Pomyślałam jednak żeby wrócić w kierunku Pic Gerbat i zobaczyć jak wygląda zaznaczona na mojej mapie zimowa droga. Wyszłam z plecakiem i już na wyższym piętrze doliny, jeszcze cały kawał od grani wiatr zaczął mną okropnie szarpać. Droga zimowa całkiem obiecująca, ale z podejścia na grań w wichurze zrezygnowałam. Wróciłam do cabany. Troszkę poniżej domku minęła mnie para roznegliżowanych biegaczy (a ja nadal ubrana we wszystko co miałam:)). Była niedziela i później spotkałam całkiem sporo ludzi. Zaskoczyło mnie to, ale to bardzo znane miejsce, łatwo dostępne z drogi, więc w zasadzie nie ma się czemu dziwić.Para starszych Francuzów z Kraju Basków, opowiedziała mi, że wczoraj wichura zdmuchnęła ich z grani Tailon i że teraz chcą tylko trochę pochodzić, żeby dojść do siebie po wczorajszej traumie. Pan był bardzo dumny ze swoich pirenejskich zdobyczy. Powiedział, że ma na koncie ponad 200 trzytysięczników… ja niestety chyba znacznie mniej, dokładnie nie wiem bo nigdy ich nie policzyłam.Teren jakoś mi się rozmijał z mapą. Zeszłam niemal do cabany Aigule, bezskutecznie wyglądając gdzie odchodzi trawers wyprowadzający do cyrku Troumouse. Wydawało mi się, że to za daleko, ale powyżej zabudowań spotkałam grupkę zmachanych Francuzów szukających tej samej ścieżki.  Zdecydowaliśmy razem, że trzeba iść w górę po trawach. Początek szlaku jest nie do odszukania,  100 metrów powyżej cabany, trzeba skręcić lekko do góry, tuż poniżej urwanych skał. Początkowo puściłam francuską grupę przodem, nie chcąc iść w dużym tłoku, ale potem ich szybko wyminęłam. Nie wiem nawet czy poszli dalej.Wyżej trawki kurczą się do obszernej półki, pojawia się kilka kopczyków i ścieżka. Otwiera się też widok na cyrk Troumouse, przez wiele osób uznawany za najpiękniejszy z Pirenejskich cyrków. Rzeczywiście robi duże wrażenie, ale trudno go sfotografować. To północne ściany, zawsze pod światło.Ścieżka łącząca wszystkie postawione tam cabany obchodzi cały cyrk w kółko. Nie zdawałam sobie sprawy, że to aż tak długa droga. Obejście  zajęło mi kilka godzin. Po drugiej stronie znów pojawiły się grupki spacerowiczów i nawet jedna większa wycieczka. Przeraźliwie wiało, a Baskowie uprzedzili mnie, że po południu ma jeszcze padać, więc z żalem przyjrzałam się niedostępnym w tej sytuacji trasom Aleksa (chociaż wydaje się to niemożliwe z cyrku można wyjść- da się wspiąć na Colado de la Munia- nie wiem czy ja bym to zrobiła, ale taka droga jest, trudność o ile pamiętam PD)Idąc w kółko po otaczającym cyrk balkonie doszłam w końcu do dużego parkingu i tłumów zmierzających do kapliczki Matki Boskiej strzegącej Heas. Nie poszłam w tamtą stronę, bo coraz bardziej męczył mnie  tłok. Zwykle jestem w górach sama.Nie chcąc schodzić szosą, przeszłam przez drogę i znalazłam obejście stromych serpentyn- po jeszcze bardziej stromym jagodowym zboczu. Jest kopczyk. Schodzi się na piarżysko obok Auberge Mouilliet z piwnym ogródkiem. Wstąpiłam na chwilę na piwo… w końcu warto jakoś uczcić niedzielę, i pogadawszy chwilę z panem oberżystą (umie powiedzieć dzień dobry po polsku) ustaliłam jak dojść najkrótszą drogą do Cyrku Estaube. Nie, wcale nie pokazanym na mapie szlakiem, on schodzi trochę niepotrzebnie w dół. Trzeba iść prosto przez trawki i trzymać się mniej więcej jednego poziomu. Jest trochę porozrzucanych kopczyków i całe mnóstwo krowich ścieżek. Wychodzi się na zbocza powyżej lac Gloriettes.Pan oberżysta (lat na oko z 80) tak się martwił, że mogę pójść niepotrzebnie szlakiem, że nawet odprowadził mnie kawałek pokazując właściwą drogę.- Idź tam, obok tej krowy -pokazał, a ja poszłam mając nadzieję, że krowa mi się niespodziewanie nie ruszy. Początkowo szłam sobie spokojnie. Potem włączyłam komórkę i odkryłam jak strasznie jest późno… potem zobaczyłam z góry, że lac Gloriettes jest całkiem puste!… jeszcze później wlazłam w okrutnie strome zbocze i starając się nie sprzeniewierzyć opisom Pana Oberżysty trzymałam się dzielnie lewej strony, nie schodząc do spaskudzonego brakiem wody jeziora…Na trawersie dostałam SMS od Edka- „po siódmej ma być straszna burza”… i zostało mi już tylko ruszyć biegiem.

Do cabane Estaube dotarłam już w lekkim deszczu. Zachmurzyło się, ściemniło, ale jakoś bardzo nie padało. Pomyślałam sobie, że wszyscy przepowiadacze pogody musieli przesadzić. Nagrzałam garnuszek wody i wyszłam na schodki zrobić prysznic. Nikt mnie tam przecież nie mógł zobaczyć.  Namydliłam się bardzo zadowolona z luksusu  i zdążyłam się nawet z grubsza opłukać, kiedy wokół zaczęły walić pioruny :). Tylko kilka razy zdarzyło mi się widzieć w górach taką burzę. Przez pół nocy grzmiało i było jasno jak w dzień. W Cyrku Estaube- akustycznym jak muszla koncertowa trwał przerażający, nieustający huk. Masakra :)

Share
Translate »