Pireneje marzec 2012- Tendenera

Do Saragossy dotarłam w  nocy i w góry wyjechaliśmy dopiero rano. W Panticosa było ciepło jak latem.

Udało nam się spakować dopiero koło południa, więc bojąc się, że mamy mało czasu wjechaliśmy na górę wyciągiem i podeszliśmy nad Ibon de Sabocos.

Zamarznięte jeziorko wydawało dziwne dźwięki, tak jakby spod lodu próbował wydostać się potwór! Trawy wokół już rozmarzały i w mokrych miejscach pojawiło się kilka podbiałów.

Wyszliśmy bez rakiet z jedzeniem tylko na kilka  dni, bo mój kolega- Jose Antonio, w przeddzień kupił nowe buty i baliśmy się, że może nie dać rady w nich chodzić. Koło 4 minęliśmy Rincon dera Berde i doszliśmy do GR11.

Przenocowaliśmy w niezaznaczonej na mapie, ale bardzo wygodnej cabanie w połowie drogi na Colado Tendenera.

Nocą bardzo wiało i spadło trochę śniegu.

Dopiero wychodząc na Colado Tendenera odczuliśmy jak bardzo silny był wiatr. Wichura zwiewała z gór cały świeży śnieg. Śniegowe tumany wyglądały z daleka jak niewinne obłoczki,

ale z bliska siekły lodem po twarzy, zrywały kaptury… Wyżej gwałtowne porywy wiatru nie pozwalały utrzymać się na nogach i wróciliśmy spod samej grani Sierra de Tendenraz powrotem na przełęcz. Szlak był zasypany, nie byliśmy pewni gdzie iść, a przy takiej wichurze szanse na utrzymanie się na oblodzonej skale wydawały nam się bardzo mizerne.

Nie chcąc iść dalej GR11, który schodzi na drogę w dolinie Otal, przeszliśmy przez niską trawiastą grań i zeszliśmy nieznakowanym szlakiem (był jeden kopczyk) do doliny Ordiso. Zejście z końca grani bezpośrednio do Val di Ara, chociaż widoczne na mapie i być może nawet oznakowane (kopczykami) nie udało się. W wąskiej przełączce tak wiało, że nie udało mi się nawet wychylić na tyle, żeby zrobić zdjęcie. Spróbowałam, ale wiatr szarpnął mnie i rzucił kawałek dalej na śnieg. Na szczęście nie wytrącił mi aparatu.

Dolina Ordiso jest bardzo ładna, samo zejście chociaż nieoznakowane prowadzi dość logicznie prosto w dół. Być może jest też inna okrężna droga. Wydawało nam się, że widać kawałek ścieżki spod śniegu, ale śpieszyliśmy się więc nie sprawdzałam. Zaznaczona na mapie cabana była w ruinie. Wyglądała  tak, jakby zburzyła ją lawina lub woda.

Robiło się ciemno i nadal okropnie wiało, zeszliśmy więc do Refugio Ordiso w dolinie Ara. Dość zaniedbana cabana, latem wydawała mi się nieciekawa i brudna… teraz okazała się przytulnym domem. W bukszpanowych zaroślach uzbieraliśmy sporo drewna i ta noc była niespodziewanie ciepła.

Share

no to jestem :)

… i wbrew oczekiwaniom większości znajomych nic sobie tym razem nie zrobiłam :). Trochę tylko pokiereszowałam opuszki palców. Klamerka w jednej z  rakiet działa bardzo opornie i trzeba straszliwej siły żeby ją dopiąć, a wielokrotnie w ciągu każdego dnia musieliśmy zmieniać rakiety na raki. Cóż moja wina, kupiłam rakiety dla 130 kilogramowego faceta. Taki by sobie na pewno poradził… damski model do 65 kg niestety nie udźwignąłby i mnie i wielkiego plecaka, a wersji pośrednich nie było.

Po hiszpańskiej stronie było bardzo mało śniegu, za to niemal wszędzie czaił się lód. Raki były w ciągłym użyciu, a wielu miejsc nie dałoby się przejść bez czekana.

Mieliśmy piękną słoneczną pogodę. Śnieg padał tylko przez jeden dzień, za to przez kilka pierwszych i kilka ostatnich dni bardzo wiało. We Francji aż do wysokości 1500 metrów leżał kopny śnieg. Rakiety zapadały się często bardzo głęboko, południowe stoki były lawiniaste, ścieżki trudne do odnalezienia i zasypane. Te kilka zdjęć dostałam od Jose Antonio. Moje są jeszcze nie wywołane. Mam nadzieję że wyszły i że niczego nie pogubiłam.

Jak zwykle w Pirenejach było niewiarygodnie pięknie. Opiszę wszystko jak tylko dostanę swoje zdjęcia. Już teraz żałuję, że nie zrobiłam ich więcej :)

Share
Translate »