Około piątej rano, jeszcze bardzo długo przed świtem obudził nas straszny łomot. Wichura szarpała okiennicami schroniska. Jose Antonio wybiegł i pomocował skrzydła. Zasnęliśmy, a kiedy obudziliśmy się rano padał deszcz.
Ubraliśmy się w nasz letni, jak na razie niezawodny zestaw(spodnie z goretexu i tani nylonowy płaszczyk z garbem, na plecak), ale nie było aż tak źle.
Minęliśmy Estany de Saint Maurici, zeszliśmy kawałek popularnym idącym doliną szlakiem
i podeszliśmy na przełęcz w kierunku nieznanego nam schroniska Pla de laFont.
ale co jakiś czas chmury rozwiewały się i mieliśmy piękny jesienno-wiosenny widok.
Schronisko Pla de la Font, schowane zaraz za granią, miało przytulną zimową salę z drewnianymi łóżkami i mnóstwem koców. Żałowaliśmy, że nie mamy czasu tam zostać. Zeszliśmy w dół żółto znakowaną ścieżką, prowadzącą w kierunku Son.
Droga początkowo prowadziła przez hale, potem weszła w las, a w końcu zeszła na starą obmurowaną kamiennymi murkami drogę.
W Son skręciliśmy w ścieżkę prowadząca do Valencia d’Aneu. Mieliśmy nadzieję, że będzie miała połączenie z dróżką idącą aż do Sopre, gdzie zostawiliśmy samochód. Chociaż nie było tego na mapie, taka ścieżka rzeczywiście istniała, postawiono na niej nawet kilka znaków. Sieć starych dróg jest dość dobrze oznakowana, pomimo tego, że nie ma ich na mapach. Są użytkowane jako (dość trudne) ścieżki rowerowe.
Do Sopre dotarliśmy na chwilę przed zmrokiem. Jose Antonio musiał wracać i po drodze podrzucił mnie jeszcze do Espot.
To nie był bardzo emocjonujący dzień, ale nie był też zły. Niskie, leśno -polne ścieżki prowadziły przez wiele pięknych miejsc. Deszczowe chmury co jakiś czas rozwiewały się i bardzo często towarzyszyła nam tęcza.