the clouds maker

Wiem, że chyba oczekujecie ode mnie czegoś innego- opisałam tysiące kilometrów tras i tą też (porządnie) opiszę. Ale czasem muszę zrobić coś tylko dla siebie, więc nie opanowałam się i zaczęłam od obróbki zdjęć. To kolejny odcinek serii zaczętej w lipcu zeszłego roku. Nie wiem czy już na tym skończę czy dalej mnie to będzie bawić. Na początku bałam się kalki, powtórzeń wykorzystanych wcześniej pomysłów. Potem wciągnęła mnie gra z chmurami towarzyszącymi nam prawie przez cały czas, nienatrętnie, zwykle gdzieś niżej, czy na horyzoncie, ze sposobami wpisania człowieka w przyrodę i próbami pokazania jak na siebie nawzajem wpływamy. Na końcu zwyczajnie bawiło mnie fotografowanie duchów. Chciałabym móc napisać coś bardzo mądrego, co uzasadniłoby powstanie tych zdjęć, ale nie mam nic nowego do powiedzenia. Jesteśmy dziećmi Natury, wyrodnymi, nawet marnotrawnymi. Ale wracamy. Z pokorą lub bez pokory, z nadzieją, że odzyskamy spokój, odetchniemy od wspaniałego świata, który przecież zbudowaliśmy sami. I odpoczywamy, wracamy silniejsi, inni. Pisząc to konsumuję zdobyty kosztem Natury prąd, używam rzadkich surowców, piję przywiezioną z daleka herbatę. Nie wiem czy to normalność czy hipokryzja. Chciałabym móc uratować dzikość- te niewykorzystane resztki, miejsca, które okazały się kiedyś zbyt niedostępne lub zbyt drogie żeby zechciał je zagospodarować przemysł, a teraz stają się łupem przemysłu wypoczynkowego. Staram się go nie wspierać, nie przyczyniać się do powstawania kolejnych hoteli, ułatwień na szlakach i dróg, i nie wiem czy to mrzonki nieogarniętego odludka- odwracanie Wisły kijem, czy może krople, które kiedyś wydrążą skałę.

Nazwałam ten cykl: The clouds maker, ale może hmm… powinnam go nazwać: „the clothes maker”? w końcu obie te rzeczy to prawda :)

 

 

Share

Pireneje latem

Trafiliśmy na wspaniałą pogodę. Padało tylko kilka razy, zwykle tak, że nie sprawiało to żadnych kłopotów, nocą albo poniżej nas. Pomimo pełni sezonu i wyboru bardzo znanych miejsc, w górach niemal nie było ludzi. Żadnych problemów z noclegiem w schroniskach (bez rezerwacji), czy miejscem na kempingach. Na szlakach tylko pojedyncze osoby. Były dni, kiedy nie spotykaliśmy nikogo, lub widzieliśmy ludzi z bardzo daleka.

Wyszliśmy z Luchon i wróciliśmy w to samo miejsce. Przeszliśmy fragmentem GR10, HRP i GR11, opiszę to, bo to fajna trasa, częściowo pokrywająca się z pętelką, którą już opisałam, ale znalazłam też miejsca, które widziałam pierwszy raz, albo byłam tam dawno, kilkanaście lat temu. Szliśmy powoli, dobrze jedliśmy, wypiliśmy sporo wina, zniszczyliśmy dwa kijki, porwaliśmy dwie pary nowych butów, nabiliśmy sobie po kilka siniaków, a mnie znów ugryzł kleszcz (i teraz przez miesiąc muszę jeść antybiotyk).  Na razie wrzucam kilka przypadkowych zdjęć. Mam ich mnóstwo, było przepięknie.

Share
Translate »