Wstałam przed świtem, bo pod koniec września noc jest za długa.
Niebo było błękitne, ale wysoko wiał bardzo silny wiatr. Przy cabanie schowanej w dołku niemal nieodczuwalny.Kiedy słońce zaczęło oświetlać wierzchołki gór, nadleciały zwały grubych chmur i wiedziałam już, że pogoda nie będzie świetna.Pomyślałam jednak żeby wrócić w kierunku Pic Gerbat i zobaczyć jak wygląda zaznaczona na mojej mapie zimowa droga. Wyszłam z plecakiem i już na wyższym piętrze doliny, jeszcze cały kawał od grani wiatr zaczął mną okropnie szarpać. Droga zimowa całkiem obiecująca, ale z podejścia na grań w wichurze zrezygnowałam. Wróciłam do cabany. Troszkę poniżej domku minęła mnie para roznegliżowanych biegaczy (a ja nadal ubrana we wszystko co miałam:)). Była niedziela i później spotkałam całkiem sporo ludzi. Zaskoczyło mnie to, ale to bardzo znane miejsce, łatwo dostępne z drogi, więc w zasadzie nie ma się czemu dziwić.Para starszych Francuzów z Kraju Basków, opowiedziała mi, że wczoraj wichura zdmuchnęła ich z grani Tailon i że teraz chcą tylko trochę pochodzić, żeby dojść do siebie po wczorajszej traumie. Pan był bardzo dumny ze swoich pirenejskich zdobyczy. Powiedział, że ma na koncie ponad 200 trzytysięczników… ja niestety chyba znacznie mniej, dokładnie nie wiem bo nigdy ich nie policzyłam.Teren jakoś mi się rozmijał z mapą. Zeszłam niemal do cabany Aigule, bezskutecznie wyglądając gdzie odchodzi trawers wyprowadzający do cyrku Troumouse. Wydawało mi się, że to za daleko, ale powyżej zabudowań spotkałam grupkę zmachanych Francuzów szukających tej samej ścieżki. Zdecydowaliśmy razem, że trzeba iść w górę po trawach. Początek szlaku jest nie do odszukania, 100 metrów powyżej cabany, trzeba skręcić lekko do góry, tuż poniżej urwanych skał. Początkowo puściłam francuską grupę przodem, nie chcąc iść w dużym tłoku, ale potem ich szybko wyminęłam. Nie wiem nawet czy poszli dalej.Wyżej trawki kurczą się do obszernej półki, pojawia się kilka kopczyków i ścieżka. Otwiera się też widok na cyrk Troumouse, przez wiele osób uznawany za najpiękniejszy z Pirenejskich cyrków. Rzeczywiście robi duże wrażenie, ale trudno go sfotografować. To północne ściany, zawsze pod światło.Ścieżka łącząca wszystkie postawione tam cabany obchodzi cały cyrk w kółko. Nie zdawałam sobie sprawy, że to aż tak długa droga. Obejście zajęło mi kilka godzin. Po drugiej stronie znów pojawiły się grupki spacerowiczów i nawet jedna większa wycieczka. Przeraźliwie wiało, a Baskowie uprzedzili mnie, że po południu ma jeszcze padać, więc z żalem przyjrzałam się niedostępnym w tej sytuacji trasom Aleksa (chociaż wydaje się to niemożliwe z cyrku można wyjść- da się wspiąć na Colado de la Munia- nie wiem czy ja bym to zrobiła, ale taka droga jest, trudność o ile pamiętam PD)Idąc w kółko po otaczającym cyrk balkonie doszłam w końcu do dużego parkingu i tłumów zmierzających do kapliczki Matki Boskiej strzegącej Heas. Nie poszłam w tamtą stronę, bo coraz bardziej męczył mnie tłok. Zwykle jestem w górach sama.Nie chcąc schodzić szosą, przeszłam przez drogę i znalazłam obejście stromych serpentyn- po jeszcze bardziej stromym jagodowym zboczu. Jest kopczyk. Schodzi się na piarżysko obok Auberge Mouilliet z piwnym ogródkiem. Wstąpiłam na chwilę na piwo… w końcu warto jakoś uczcić niedzielę, i pogadawszy chwilę z panem oberżystą (umie powiedzieć dzień dobry po polsku) ustaliłam jak dojść najkrótszą drogą do Cyrku Estaube. Nie, wcale nie pokazanym na mapie szlakiem, on schodzi trochę niepotrzebnie w dół. Trzeba iść prosto przez trawki i trzymać się mniej więcej jednego poziomu. Jest trochę porozrzucanych kopczyków i całe mnóstwo krowich ścieżek. Wychodzi się na zbocza powyżej lac Gloriettes.Pan oberżysta (lat na oko z 80) tak się martwił, że mogę pójść niepotrzebnie szlakiem, że nawet odprowadził mnie kawałek pokazując właściwą drogę.- Idź tam, obok tej krowy -pokazał, a ja poszłam mając nadzieję, że krowa mi się niespodziewanie nie ruszy. Początkowo szłam sobie spokojnie. Potem włączyłam komórkę i odkryłam jak strasznie jest późno… potem zobaczyłam z góry, że lac Gloriettes jest całkiem puste!… jeszcze później wlazłam w okrutnie strome zbocze i starając się nie sprzeniewierzyć opisom Pana Oberżysty trzymałam się dzielnie lewej strony, nie schodząc do spaskudzonego brakiem wody jeziora…Na trawersie dostałam SMS od Edka- „po siódmej ma być straszna burza”… i zostało mi już tylko ruszyć biegiem.
Do cabane Estaube dotarłam już w lekkim deszczu. Zachmurzyło się, ściemniło, ale jakoś bardzo nie padało. Pomyślałam sobie, że wszyscy przepowiadacze pogody musieli przesadzić. Nagrzałam garnuszek wody i wyszłam na schodki zrobić prysznic. Nikt mnie tam przecież nie mógł zobaczyć. Namydliłam się bardzo zadowolona z luksusu i zdążyłam się nawet z grubsza opłukać, kiedy wokół zaczęły walić pioruny :). Tylko kilka razy zdarzyło mi się widzieć w górach taką burzę. Przez pół nocy grzmiało i było jasno jak w dzień. W Cyrku Estaube- akustycznym jak muszla koncertowa trwał przerażający, nieustający huk. Masakra :)