Hej. Wróciłam wczoraj w nocy, cudem łapiąc ostatni pociąg z Poznania do Szczecina- to wada poznańskiego lotniska w rozkładach jazdy PKP są nocą spore dziury. Wyjazd jak zwykle cudowny. Na liście strat tylko jedne podarte spodnie i pęknięty troszkę kask- zaatakował nas zimowy las.
Pogoda była piękna, przez pierwszy tydzień prawie upał, potem różnie, ale tylko kilka bardzo śnieżnych dni… czy może śniegowych? (w dolinach musiało pewnie lać). Większym problemem był bardzo silny wiatr, czasem ponad 100 km/h. Potrafił wywracać, a raz ściągnął mi z nosa okulary. Odleciały z 50 m, ale odnaleźliśmy je. Dobrze, bo bez nich nic nie widziałam, oślepiające światło i siekący po oczach śnieg.
Lawiny na południowych stokach zachowywały się przyzwoicie i raczej nie spadały przed południem, ale wiatr potrafił zrzucać niespodziewanie nawisy i jeden zleciał bardzo blisko nas i to już z samego rana. Śniegu było ogromne mnóstwo, leżał aż do 1100- 1400 m zależnie od wystawy stoku, niektóre schrony były zasypane aż po dach. Był wręcz doskonały dla rakiet. Odpowiednio ciężki i lepki, bez lodu, lodoszreń trafiła się tylko kilka razy. Dobrze nam się w chodziło w rakietach nawet po stromiznach, w miejscach gdzie w innych warunkach wyciągalibyśmy raki i czekany.
Udało nam się przejść dwie piękne pętelki (opiszę dokładnie, może ktoś z Was skorzysta), jedna w okolicach przełęczy Portalet i druga w Neouvielle. Inne rzeczy nam nie wyszły i kilkukrotnie musieliśmy wracać, raz bo we mgle nie dało się odszukać sporego jeziora (Bernatuero-zasypane śniegiem stawy nie są wcale dobrze widoczne), raz bo nie odnaleźliśmy asfaltowej szosy – trudno uwierzyć, ale musiała być ze 3 m pod śniegiem, a wiatr wywracał nas, oślepiał i w gęstej chmurze bez tej szosy zupełnie nie wiedzieliśmy gdzie zejść (Edek nie uwierzysz, ale zgubiliśmy szosę na Col di Tentes!)… raz bo ze 200 metrów przed schroniskiem Goritz (jednym z kilku czynnych zimą w Pirenejach) wiatr nie pozwolił nam przejść 5 metrów nawianego puszystym śniegiem trawersiku ponad 300 metrowym urwiskiem. Pomyślcie tylko jak nam było szkoda normalnego obiadu, łóżek i lampki wina w cieple!
Zima uczy pokory i na pewno nam to nie zaszkodzi :)
Lecę wywołać zdjęcia, jak zwykle jestem bardzo ciekawa co wyszło. Trzymajcie kciuki, miałam inny obiektyw niż zwykle i troszkę się boję, że może coś poszło nie tak… (już odpukałam w niemalowane:))
Fotografie Jose Antonio de la Fuente
PS: przepraszam wszystkich których komentarze czekały bardzo długo na zaakceptowanie. Jestem pewnie jedną z ostatnich osób, która nie ma w komórce internetu- za to bateria wytrzymuje mi 2 tygodnie, co w górach ma duże znaczenie. Nie zaglądałam na bloga od 10 marca, bo nigdzie nie ma już kawiarenek internetowych (po co, skoro każdy ma teraz swój dostęp gdzie chce), zresztą prawie nie bywaliśmy w cywilizacji. Mam ustawioną pułapkę na spam (złapała ponad 500 sztuk) i niektóre komentarze wymagają zaakceptowania. Stąd zwłoka.