Przełęcz Atsunta przekracza 3400 metrów. Na tych wysokościach na Kaukazie nie ma już roślin. Co najwyżej pojedyncze kwiatki czy kępki traw niewidoczne w błyszczących łupkach. Ciężko mi się podchodziło tym razem. Nie wiem czy winna była wysokość, czy może zwyczajne zmęczenie. Krok za krokiem, zygzakiem po piargach. W wietrze, przejmującym, lodowatym. Na grani wiało tak, że nie dawało się siąść. Żałowałam, bo widok stamtąd piękny. Na zachód niekończące się rzędy grani, z charakterystyczną Chauki- naszym celem za kilka dni. Na wschód Didi Borbalo, które już widzieliśmy z bliska. Bezkres gór, o tej porze roku złotych jak skarb. Potem niekończące się zygzaki w stromiźnie i daleko, tak daleko, że nie byliśmy pewni, źródło pod skałą. Trzeba było złapać coś na grani na płatach śniegu… nie pomyśleliśmy. Chyba z godzinę zajęło nam zejście do wody i pierwszego za przełęczą biwaczku. Posiedzieliśmy tam trochę na słońcu, w osłoniętym miejscu było przyjemnie i ciepło. Dalej trawers, długi trawiasty grzbiet, wspaniały, pokryty lodowcem szczyt tuż obok. Wojacy nie pozwolili nam iść w tym kierunku, szczyt dotyka rosyjskiej granicy więc tylko patrzyliśmy, nieświadomi że z drugiej strony góra będzie wyglądać jeszcze lepiej. Na trawersie minęli nas żołnierze na koniach. Pewnie jechali do swoich w Girevi. Za siodłem gdzie ścieżka trochę się gubi znów wyszliśmy w trawers. Na przełęczy, szerokiej jak mała dolinka stał domek. Myśleliśmy, że może pasterze, ale okazał się posterunkiem pograniczników. Poczekaliśmy aż sprawdzą przepustki. Pogadaliśmy, zaproponowali nocleg obok ich budynku na łące. Pasło się tam stado koni, trawa była wyjedzona i równa, była woda. Była też dwójka turystów, jak nam się wydawało idących z przeciwnej strony. Stawiali namiot.
Trochę mnie kusiło żeby zostać, był stamtąd wspaniały widok na lodowiec ponad jesiennym lasem, ale było za wcześnie. Poszliśmy w dół. Stromo, w kierunku jaskrawo przebarwionych drzew, i lasem aż kapiącym od czerwieni i złota w stronę rzeki, widocznej od samej góry, ale zaskakująco dalekiej. Już po zmierzchu, w resztkach błękitnego światła, które tu daleko na południu już po kilku minutach ciemniało do mroku wypatrzyliśmy łączkę nad wodą. Był tam też ślad po ognisku, niska trawka. Pokrzywy… W sam raz dla nas.
Bajecznie tam.
tak, i to na wielu płaszczyznach. Krajobraz i tyle niesamowitych zabytków. Do tego ludzie. Gruzja jest malutka i nie wiem czy znajdziemy tam jeszcze takie dzikie miejsca, ale mamy pomysł na jeszcze jedną trasę.