Gruzja jesienią cz14

Awaryjne zejście pokrzyżowało nasze plany. Czuliśmy się trochę rozczarowani, pogoda była mizerna, ale nie niebezpieczna. Temperatura dodatnia, nie spadł śnieg. Pewnie można było biwakować na grani… Teraz nie chciało nam się na nią wracać. Zeszliśmy owczą ścieżką w bajecznie kolorową dolinę. Czerwień, róż, nawet fiolet- z bliska okazało się, że to zarośla azalii pontyjskich i kępy jarzębin. Tu na dużych wysokościach, na hali, przebarwionych bardziej jaskrawo niż u nas. Były też pojedyncze brzózki- złote i klony- jadowicie cytrynowe. Na przeciwległym zboczu rudy bukowy las, a pod nim stado, które widzieliśmy z góry. W dolinie pasterskie szałasy. Część owiec była wysoko, minęliśmy je, część nad rzeką. zwolniliśmy bojąc się psów, ale pasterz nas zauważył i podszedł. -To ostatni sezon, mam dość. Za miesiąc lecę do Rzymu, kupiłem już bilet. Jadę do żony. Nie widzieliśmy się od kilku lat. Będę turystą. Podobno Rzym piękny? -Tu też pięknie-powiedziałam. Takie bajkowe kolory. -Wilki, niedźwiedzie, straciłem 70 owiec. Blisko granicy. Każdy tu może przejść jak chce nikt nie pilnuje. Straszni ludzie. Byłem na tej wojnie. Rosyjskiego żołnierza na pal nabili. Na dłoni pasterza zaraz nad mankietem koszuli mignął tatuaż z numerem. Jak u Niko.-Do Groznego stąd tylko 50 kilometrów. Dobrze, że zeszliście. To niebezpieczne miejsce. Idźcie do Roshka, najlepiej drogą. Chcieliście nad jezioro Tanie? Przytaknęłam. -Za późno. Ludzie już zeszli, posterunek pograniczników daleko. Idzie śnieg.

Kilometr niżej na klonie wisiała tabliczka- Tanie. Nie pasowała do naszej mapy. Skręciliśmy kilkaset metrów dalej, tak jak pokazywała nawigacja. Drogą na zbocze. W chaszcze. Poczułam dym. Zwolniliśmy spodziewając się psów. Z zarośli pokrzyw wystawał domek-cały obity aluminiową blachą, czy może to arkusze sztywnej folii?. Błyszczał. Nie zdążyłam go dobrze sfotografować kiedy zszedł do nas rosły facet. Zagrodził drogę. Przyszły za nim dwa duże psy. -To nie tu- uprzedził nasze pytanie. Tu nie ma przejścia, wszystko zarosło. – Jak to? wyciągnęłam mapę. Zignorował. -Nie ma, nie da się przejść.-To my tylko przejdziemy trawersem- próbowałam, bo było mi żal schodzić. -Nie da się, trawa po pas, chaszcze. Nie ma przejścia.- Wracamy- szturchnął mnie Jose. -To przemytnik. Czułaś perfumy? Widziałaś jak ma wypielęgnowane paznokcie? Nie ma pola, nie widać owiec czy krów. I ten ton, pewnie emerytowany wojskowy. Nie byłam pewna, ale nie miałam więcej pomysłów. Zeszliśmy. Przeszliśmy kilka kilometrów drogą. Przez dwie wsie. Malutkie, częściowo opuszczone. Tylko letnie. W drugiej spytaliśmy o drogę staruszka. Pokazał w dół. Nad rzeką stał ostatni domek. Minęliśmy go. Poszliśmy w górę do kolejnej chatki, widocznej z daleka, drewnianej nowej. Z bliska – bardzo malutkiej. Mężczyzna, który tam mieszkał, bardzo stary pokazał coś (nie zrozumieliśmy), pokrzyczał- jakby ostrzegając i zrezygnowany, że nie rozumiemy odszedł. Nie wiem nawet czy to był gruziński. Brzmiał inaczej. Ominęliśmy płot i przeszliśmy ze dwa kilometry lasem. Za nim polana, ruiny domów. Ścieżka znikła. Urwisko, w dole spieniona rzeka. Nerwowa analiza map- może nie tu? Może lepiej przez przełęcz za chatką? Zaczęło padać. Została godzina do zmroku. Zawróciliśmy. Próbowaliśmy rozbić namiot za zagrodą staruszka, ale niewiele tam było płaskiego. Znaleźliśmy tylko kościółek- jvari. Gdybym nie czytała tyle razy, że nie wolno do niego podejść kobiecie, może byśmy tam zostali na noc. W przybudówce była odrobina miejsca, kawał betonu pośród kadzi z bimbrem. Czy to dlatego trzyma się z daleka kobiety? Ich obecność podobno chwieje równowagą świata. Zakłóca odwieczny porządek. Ciekawa byłam czy wiedzą ile tych kadzi.

Nie było czasu żeby się zastanawiać. Ciemne chmury, ścieżki z miękkiego błota, zimny deszcz. Biegaliśmy po stoku bezsilnie, i nie znaleźlismy miejsca pod namiot. Z przeciwległego zbocza, sprzed samotnego domku zamachała do nas jakaś kobieta. Poszliśmy tam. Pokazała żeby się schronić przed deszczem. Weszliśmy. Poczekaliśmy na jej córkę, czy wnuczkę. Spytaliśmy czy możemy zostać na noc. Próbowaliśmy zainteresować panie naszą kolacją, ale młodsza tylko spróbowała z grzeczności. Było nam głupio, więc rano zostawiliśmy pieniądze, jak za pensjonat. Sherena broniła się, ale Jose bywa bardzo uparty. -To dla dzieci, na nowy rok szkolny. Wyszliśmy obdarowani serem i wspaniałymi twardymi jabłkami. Sherena była żoną pogranicznika. Mówiła, że żołnierze zmieniają się na posterunkach co miesiąc. Latem jadą tam samochodami, zimą zostaje tylko helikopter. Krowami zajmuje się ona i dwóch braci. Każde z nich przyjeżdża tu na tydzień, pięć dni. Potem wraca do siebie do Tianeti. Babcia zostaje przez cały sezon, doi krowy. W listopadzie zwierzęta pójdą pieszo w dół przez 6 dni. We wsi zostanie tylko jeden człowiek- staruszek w drewnianej chatce przy jvari. Rodzina zostawi mu zapasy jedzenia i drewna. Najbliższy sąsiad będzie zimował w Blo. Tam to jest dopiero strasznie!- powie Sherena, wilki i niedźwiedź. U nas bezpiecznie, spokojnie. Tylko nie da się tu dostać jak jest śnieg. Zostanie internet.

Share

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Translate »