Hveravellir to schronisko i kemping na kamienistej pustyni pomiędzy Langsjokull i Hofsjokull. Tak przynajmniej wynika z mapy. Z daleka, z pieszej ścieżki już z odległości kilku kilometrów widać obłoki pary. Z drogi nie widać prawie nic. Można to miejsce niechcący minąć, a zdecydowanie byłoby szkoda. To obszar geotermalny. Wokół gorących źródeł (błękitnych, plujących wrzątkiem i dymem) wyrósł kemping, parking, nawet restauracja wprawdzie z miłą, przyjazną obsługą, niestety jak to budynek na płaskim widoczna z daleka i wchodząca w każdy kadr. Pomiędzy źródłami poprowadzono pomosty z plastiku nieźle udającego surowe deski- co pewnie miało uchronić delikatne kalcytowe narośla przed rozdeptaniem, ale przy fotografowaniu trochę przeszkadza. Poza tym, same miłe wrażenia. Jest nawet gorący basen. Niesamowicie to musiało wyglądać kiedyś, przed „obudowaniem” cywilizacją. Niesamowite są też same źródła- w przeciwieństwie do wielu, które widziałam wcześniej, nie tylko ciekawe i niezwykle, ale też piękne. Najładniejsze z tych, które widziałam na Islandii.
Byliśmy w Hveravellir bardzo krótko. Wiało, padało (na szczęście z przerwą), było późno i upiornie zimno. Obeszliśmy wszystkie atrakcje, ja spytałam o przejście Blandy i wróciliśmy do Kerlingarfjoll. Pewnie fajnie by się było zanurzyć w ciepłym stawku, ale było tak zimno, że wcale nam się nie chciało rozbierać. Zdjęcia są szybkie, zwykle, ale miejsce ciekawe, więc pokazuję, może Was kiedyś skusi.