Kustigen cz3. Ramsvik

O Ramsviku czytałam przed wyjazdem, chciałam mieć na tę wyspę czas i oczywiście wolałabym piękną pogodę. A szła ulewa. Szlak zboczył z asfaltu zaraz za mostem. Biegł lasem, po pastwiskach, wśród skał. Minęłam toaletę, dałoby się przy niej rozbić namiot, ale nie chciałam dusić się dobę pod pałatką. Nie tylko to, że już trochę cieknie. Grunt był mokry, nie wchłonąłby już więcej wody więc szybko by mnie zalało. Idąc myślałam o wiatce zaznaczonej na portowej mapce ( i nigdzie indziej). Fajnie byłoby siedzieć pod dachem i patrzeć na ścianę deszczu. Byłam pewna, że wcale by mnie to nie nudziło, ale czym dalej szłam tym bardziej wątpiłam w ten schronik. Na moście był zakaz biwakowania, obejmował teren całej wyspy. Niedaleko hipotetycznej wiaty- parking, jakaś farma czy dom… Zaczęło mżyć więc poszłam na kemping. Ogromny, ładny i niestety drogi. Za maleńki domek zapłaciłam chyba z 500 koron. Był bez prysznica i idąc w deszczu przez cały kemping myślałam, że to strasznie drogo. A potem mi przeszło. Wykąpałam się, miałam własną toaletę i kuchnię. Było mi ciepło. Moje lokum przypominało domki na łodzie, miało taras i widok na fiord. Mogło pomieścić 4 osoby, więc było gdzie wysuszyć pranie i namiot. Spędziłam tam przyjemny wieczór i pół dnia. Lało, więc wyszłam dopiero kiedy kończyła się doba hotelowa. Przed pierwszą.

Szlak okrąża Ramsvik, najdłuższa ścieżka trzyma się blisko brzegu. Skały były śliskie i mokre i być może dlatego nieliczni ludzie, których spotkałam skręcali do wnętrza wyspy. Deszcz słabł, ale po wyszlifowanych granitach płynęły potoki deszczówki. Cieniutka warstwa ziemi nie mogła zmagazynować wody, musiałam omijać kałuże i kluczyć pomiędzy strumykami. Gołe, poszarpane wyspy na horyzoncie przesłaniały firanki deszczu. Było pięknie. Silny deszcz zaatakował mnie jeszcze raz, tuż przed trzecią, ale udało mi się schronić w lesie. Najbliższe morza drzewa wyschły, być może zabiła je sól, wewnątrz było tak jak wszędzie w Bohuslan, dziko i gęsto. Już chwilę później przeskakiwałam kolejne szczeliny w granitach, wlokłam się po wrzosowiskach, pomiędzy płatami bagienek. Nie chciałam się śpieszyć. I tak przemokłam. Z górki widziałam zieloną dolinę z farmą i schronem. Z bliska zobaczyłam, że to bunkier, mokry wewnątrz, wypełniony kałużą. Bez drzwi. Dobrze, że tu nie przyszłam wieczorem.

Na parkingu widziałam kilka osób, dalej znów pojawiły się wrzosowiska i spotkałam tylko samotnego wędkarza. Wcześniej zaszyłam się wśród skał żeby zjeść. Było lodowato. Wietrznie, wilgotno. Z południowego cypla wyspy widziałam most na końcu fiordu. Potem szlak zawrócił, szłam krzakami, od ostatniego parkingu szosą. Musiałam znów przejść most żeby móc zabiwakować legalnie. Minęła szósta, a nigdzie nie było płaskiego miejsca i co gorsze nie było też czystej wody. Minęłam kilka domków przy ostatnim kręcił się starszy człowiek.- Może mogłabym tu nabrać wody?- spytałam- Oczywiście. Wszedł do kuchni i zawołał zonę. Korpulentna kobieta przyniosła mi troszkę w kubku i chwilkę zajęło zanim zrozumiałam, że to mineralna. -Wystarczy zwykła z kranu- ale tej z rur nie będziesz mogła pić!- przegotuję. Piłam tu już wodę z jezior i stawów, mogę z rur… Mężczyzna kiwnął głową. -Ja też piłem- szepnął kiedy żona odeszła. Wypełniłam dwie butelki i pobiegłam, było już szaro. I tu nie było szlaku. Szosa, las, jakaś gruntowa droga, opuszczone zabudowania, przy jednym z domów pompa…

Zawahałam się, ale jakoś nie czułam się pewnie przy jezdnej drodze. Przy kolejnych budynkach szlak odbił w trawy. Wysokie ponad kolana, zwilżone, falujące. Potem w las. Za rzeczką pojawił się kolczasty płot. Jeszcze kawałek pobiegłam z rozpędu, ale wróciłam i rozbiłam namiot. Było późno, od wiatru zasłaniała mnie skała, miałam wodę. Jedyne czego mi brakowało to widok, ale trudno na niego liczyć w lesie…

Share

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Translate »