Laponia 22 cz18 Adolfin Kammi- Tsaarajärvi- Iisakkijärvi

To była ziemianka, niemal całkiem wrośnięta w zbocze. Do drzwi prowadził tunel, tak niski, że musiałam się schylić, wewnątrz było wspaniale, choć też ciasno. Znaleźliśmy drewno, nie takie jak w chatkach zarządzanych przez Metsahalitus, tylko chrust. Paliliśmy nim bardzo oszczędnie. Wspaniałe miejsce, z przyjemnością straciliśmy tam popołudnie. Zbierałam borówki i bażyny, ugotowaliśmy sobie porządny obiad. Wszystko nam przeschło.

Z książki gości wynikało, że dociera to co roku kilkanaście osób, w ostatnich latach więcej niż wcześniej, było też kilka wpisów po angielsku. Wyczytałam, że większość przyszła tu ze schroniska nad Tsaarajärvi, niektórzy z Nuorgamu. I to chyba było by najłatwiejsze zważywszy na układ gór- południkowy, suche bardzo długie grzędy poprzedzielane bagnami jakby ktoś (zapewne lodowiec) przeczesał teren grubym grzebieniem. Najprościej byłoby iść wprost na północ, po suchym. Ale to nam nie pasowało. Niedaleko, może z 15 km od nas przy szlaku skuterowym było laavu. Idąc tam, czyli niemal dokładnie na wschód narażaliśmy się na przekraczanie wszystkich dolin, ale mieliśmy nadzieję, że damy radę. W pierwszej była spora rzeczka, nie okazała się jednak trudna. Za grzbietem teren opadł i bardzo długo kluczyliśmy szukając jak najpłytszych miejsc. A potem kiedy odkryliśmy, że nigdzie nie jest suszej, piaszczystych górek- porozrzucanych regularnie przez lodowiec. Tylko one nie były grząskie. Ich układ zmusił nas do odbicia troszkę bardziej na północ, a i tak utknęłyśmy na skraju ogromnego trzęsawiska. Zatrzymaliśmy się tam na moment, już nawet nie pamiętam powodu i podszedł do nas renifer. -Na północ- pokazał łbem- Tam nie chodzimy- zrobił parę kroków w stronę mokradeł i wrócił. Staliśmy ogłupieni aż przeparadował dumnie po grzbiecie niewysokiego pagórka, zerknął dla pewności na Jose, zarzucił wielkim łbem i znikł. Poszliśmy za nim, czyli w takim razie do Tsaarajärvi. Szlak skuterowy poprowadzono bagnami i latem był nieużyteczny. Morena dla odmiany bardzo wygodna. Z góry, z daleka zobaczyliśmy jak wielkie to było bagno. Musiało mieść średnicę ponad kilometra, a że trzęsło się już blisko brzegu środek pewnie był niebezpieczny. Widzieliśmy potem stado reniferów, też obchodziły.

Za bagnem kolejny pas wzgórz i zamknięta prywatna chatka z otwartą sauną. Padało, więc zajrzeliśmy na moment żeby zjeść, a potem z kilometr szliśmy po śladzie kół aż odbił na północ. Dalej nie było już większych problemów, szliśmy po tundrze, po kamieniach, po bagienkach, czasem trafiał się niewielki strumień. Potem szlak. Do schroniska musieliśmy kawałek zboczyć (na północ). Domek był pusty, wygodny i z pełną drewutnią. Byliśmy już w nim kiedyś zimą, ale wtedy nie zostaliśmy na noc. Do Adolfin Kammi jest stamtąd ok 18 kilometrów. I chociaż niewiele, zajęło nam prawie cały dzień.

Padało i przyjemnie było spać w suchej chatce, korzystać z gazu. Wspaniale myśleć, że przed nami ciąg takich samych chatek. Finlandia to bardzo szczodry kraj.

Do rana deszcz ustał. Ruszyliśmy na południe, inną ścieżką niż ta, zapamiętana z zimy (wtedy poszliśmy przez Roussajärvi). Pogoda poprawiała się, po południu nawet błysnęło słońce. Szlak był suchy, oznakowany, widoczny. W Huikkimajoki ugotowaliśmy sobie wspaniały lunch. Ktoś zostawił tam ryżowy makaron, byliśmy wdzięczni. Ostatni fragment trasy powtarzaliśmy, ale w marcu wyglądał zupełnie inaczej i tylko raz czy dwa wydało nam się, że coś poznajemy. Poprzednio, kiedy tu byliśmy osiadła wspaniała szadź. Ją zapamiętaliśmy przede wszystkim. Jaka szkoda, że teraz nie wyrośnie, myślałam wyławiając wzrokiem ostatnie złociste brzózki rozrzucone po monotonnych wzgórzach.

Przed Iisakkijärvi zastaliśmy parę Finów. Niezdecydowani co robić siedzieli na zewnątrz przy stoliku, z jedzeniem, który ugotowali w kuchni. Na nasz widok uznali, że lepiej rozbić namiot. Byliśmy zadowoleni. Znów trafił nam się luksusowy schron. Tu z kolei znalazł się miód i znów była pyszna kolacja.

Nocą zorza. Jedna z piękniejszych jakie widzieliśmy tej jesieni. Odbita w wielkim jeziorze, nie mogliśmy się od niej oderwać przez kilka godzin.

Poranek śliczny, jezioro gładkie jak lustro. Duży mróz. Zanim niebo zróżowiało i zbladło na drzewach, trawach, wyrosła pierzasta szadź. Wyrosła dosłownie w oczach, w ciągu kwadransa. Temperatura spadła przy tym do -11 stopni. Wiemy dokładnie, bo Jose wyniósł z chatki termometr i zmierzył. Trudno nam było stamtąd odejść. Ruszyliśmy się dopiero kiedy sąsiedzi wygrzebali się z oszronionego namiotu i pomyśleliśmy, że zechcą zjeść wewnątrz w cieple. Było tak pięknie, tak jak marzyłam…

Share

2 komentarze do “Laponia 22 cz18 Adolfin Kammi- Tsaarajärvi- Iisakkijärvi”

  1. Artykuł widać, że jest napisany przez eksperta, pasjonata i po prostu… człowieka! Co w ostatnich latach nie jest takie oczywiste… Miło się to czyta i naprawdę zamierzam się wczytać w pozostałe wpisy… Pozdrawiam…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Translate »