Laponia 22 cz2- Abisko-Sordalselva, Park Narodowy Rohkunborri

Mgliście, wilgotno, kiedy opuszczałam schronisko wszyscy spali. Planowałam wrócić na szlak autostopem, ale w sobotni poranek szosa była beznadziejnie pusta, więc beztrosko skręciłam w ścieżkę prowadzącą nad rzekę i powłóczyłam się trochę po okolicy. W kanionie nie było nikogo poza mną, z górki miałam wspaniały widok na jezioro- całe we mgle. Była tam wiatka, warta noclegu, kiedyś w przyszłości. Z tego miejsca, z tego punktu widzenia szosa i łapanie stopa, co szło tak opornie wieczorem wydawało mi się stratą czasu. O ile przyjemniej byłoby po prostu iść… I tak zrobiłam. Myśl, że wyliczyłam jedzenie na 10 dni, że kolejny sklep dopiero w Kilpisjarvi znikła bez oporu. Ścieżka Rallaleden, którą teraz wędrowałam w przeciwną stronę wynurzała się i kąpała we mgle, las był perłowy, jasny i mokry, grunt nasiąkły, każdy krok wyciskał z bagna brązowy sok (co szkodzi, przecież miałam kalosze). Czasem widziałam szosę, raz nawet musiałam ją przejść, ktoś przejechał, zlekceważyłam to. Chmura ocierała się o taflę jeziora. Było tak ładnie, tak spokojnie… I nagle telefon… Cholera nie wyłączyłam, a szkoda baterii! Gdzie on jest, w plecaku? W kieszeni? Obcy numer, lepiej nie odbierać… szwedzki- przyjrzałam się, zanim zgasł. Hm… Zawahałam się i odzwoniłam. -STF. Chciałem spytać kiedy przyjdziesz się wymeldować?- facet w recepcji miał równie słodki głos jak wczoraj kiedy płaciłam z nocleg (550 koron- haniebnie drogo). Jak lukrecja, lub lukrecja z musztardą, przemknęło mi przez myśl. -Już dawno wyszłam- odpowiedziałam zdziwiona- przeszłam z 10 km. – A gdzie kluczyk?. Kluczyk… zapomniałam na śmierć! Dostałam go kiedy szlam do sklepu, nie wiem po co, bo pokój był pełen ludzi, a drzwi otwarte. – Mam go, ale przecież nie wrócę- wydukałam. -Odeślij z najbliższej poczty, najlepiej jutro- najbliższa poczta będzie za 2 tygodnie i w Finlandii- czułam, że facetowi opada szczęka, w jego tonie pojawia się nutka chrzanu. Kluczyk poleci najpierw do Helsinek, potem do Sztokholmu… -Musisz odesłać- dobrze- zgodziłam się – tak zrobię.

Rozważałam wszystkie możliwości, wrócić, przepadnie cały dzień, złapać stopa, nikt się nie zatrzyma. Usiadłabym gdzieś -pomyślałam i jak na zamówienie w chaszczach zobaczyłam wiatkę, a w niej dwie osoby. Niemcy. Pogadaliśmy, nie wybierali się do Abisko, nie teraz, ale zaproponowali, że podjadą jutro.

Uff, problem z głowy. Chciałam zadzwonić i to wytłumaczyć, ale już było zbyt daleko do sieci. Mili ludzie pomachali mi na pożegnanie i znów zostałam sama z lasem i bagnem. Kiedy przekraczałam szosę mgła się rozwiała. Ścieżka w stronę Parku Narodowego Rohkunborri biegła po szkierach, minęła mnie para z dzieckiem wracająca na parking. Teren był skomplikowany, pofałdowany, kiedyś myślałam, że można by tamtędy iść wzdłuż Tornetrask, ale to by było bardzo mozolne, chyba że zimą. Koło piątej minęłam ostatnią szwedzką chatkę. Palnostugan powinna była być zamknięta. Jednak sprawdziłam i drzwi drgnęły. Wewnątrz nie było nikogo. Rozsądnie było by pójść dalej, ale chatka to zawsze wielka pokusa. Zostałam. Już po zmierzchu usłyszałam pukanie. Młody Niemiec co szedł aż z Nordkapp. Zmordowany. -Mokre buty, stale mokre. Rozumiesz? (mimo woli spojrzałam na swoje kalosze)- deszcz przez cały miesiąc, codziennie, nawet nie można usiąść, popatrzyć na świat. I te rzeki! Bród za brodem. I bagna! -Lubię bagna- wyrwało mi się, a on się skrzywił i powiedział, że niektóre obszedł drogami. Szkoda, zimą ta trasa była taka piękna, myślałam.

Noc w łóżku to skuteczne lekarstwo, więc kiedy już przebrnęliśmy przez nieuniknione -dlaczego masz taki ciężki bagaż? (to do mnie) i taki duży aparat (to też do mnie) i kalosze… Wyciągnął skrzypce (zapewne ultralekkie) i się rozluźnił. Pomyślałam, że kiedy wróci do domu w pamięci zostaną mu same najlepsze chwile i może nawet zatęskni za Północą. Pewnie już tęskni.

Ranek był piękny, słoneczny. Beztrosko minęłam Lappjordhytta (z pewnym obrzydzeniem, jak to chatkę DNT). Wyglądała na pustą, chłopak mówił, że wieczorem chciał wejść, ale jego klucz nie dotarł na czas przed wyjazdem, więc chatki były dla niego niedostępne. Nie spojrzałam ani na drogowskazy, ani na mapę. Na wprost mnie otwierała się piękna dolina. Miałam ogromny zapas jedzenia, nie miałam planu, ani żadnych trosk. Poszłam przed siebie.

Potem oczywiście żałowałam, ale to było już wieczorem, w deszczu, z karkiem zesztywniałym od ciężkiego plecaka i denerwującym przekonaniem, że tracę czas. Że on ucieka. Że z każdym kęsem mam go mniej i mniej. Sordalselva cała w tęczach była najpiękniejszym miejscem jakie widziałam, żałowałabym gdybym ją pominęła, ale przejście bez szlaku przez górę (co na mapie wcale nie wyglądało źle) zbyt strome, zbyt przerażające w deszczu i mgle, a zejście do końca doliną (zarośniętą gęstymi chaszczami) zbyt długie. Przepadłby na to jeszcze jeden dzień. Niezadowolona z siebie wróciłam i zanocowałam w chatce. Przez ostatnie 2 dni przeszłam ponad 40 km, ale posunęłam się do przodu o 8….-Pójdę szlakiem, prosto do celu jak wszyscy- zdecydowałam. Z żalem, bo przecież planowałam nie planować.

Share

2 komentarze do “Laponia 22 cz2- Abisko-Sordalselva, Park Narodowy Rohkunborri”

    1. Dziękuję, męczyć z kaloszami czy bez? Kalosze będą się przewijały wielokrotnie w tej opowieści. Niemal każdy kto mnie spotkał (i zamienił choćby parę słów) je komentował- wcale nie z zachwytem. Dwukrotnie zostałam dzięki nim rozpoznana, to przez nie mój plecak wyglądał na ogromny i ciężki (co mija się z prawdą). Ja też wcale nie byłam pewna czy się sprawdzą, bo poprzednia próba marszu w kaloszach się nie udała- poobcierały nam łydki. To dodatkowe 800g, czasem niepotrzebne. W ciągu 2 miesięcy wędrówki spotkałam tylko jedną osobę w kaloszach (chłopaka co naprawiał szlak). Podsumuję to na pewno na końcu, lub może nawet poświęcę osobny wpis. Kalosze kaloszom nierówne i trzeba wybrać takie co się nadają do długiego marszu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Translate »