Laponia- norweska granica

Mieliśmy pomysł na co najmniej kilka wariantów tras, piszę o tym, bo do tego momentu było w zasadzie łatwo i być może będziecie chcieli ten fragment powtórzyć. Z Tenomoutka można iść na południe-w stronę Hetta, albo trzymając się rzeki- co po policzeniu poziomic wydało nam się ryzykowne (duży spadek i pewnie mnóstwo niezarzniętych miejsc, wąski kanion z którego niekoniecznie da się wyjść) albo wzdłuż granicznego płotu. Można też przejść do Norwegii.

Wychodząc nie wiedzieliśmy co wybierzemy. Rozsądek podpowiadał – zostać w Finlandii. Wprawdzie najbliższa chatka była dopiero za 27 km, czyli jeden nocleg na pewno wypadłby w namiocie, ale dalej wyszlibyśmy się na kilkusetkilometrowy skuterowy szlak, ciągnący się już od Kilpisjarvi- Arctic Trail. Znakowany i obstawiony schronami.

Norwegia była dla nas białą plamą. Nawet nie na mapie, bo nie mieliśmy norweskich map. Miałam wydruki, które mi pomogła przygotować Lidka. Wiedziałam, że około 40 km na wschód leży miasteczko -Kautokeino, a nad nim i pod nim z północy na południe biegnie szosa z Alta do fińskiej granicy. Idąc zamarzniętym pięknie jeziorem u stóp naszej chatki byliśmy zdecydowani na Finlandię  i jedynym naszym problemem był płot. Jak dotąd nie widzieliśmy w nim żadnych przerw. Martwiliśmy się nawet jak sobie radzą dzikie zwierzęta, które przecież przywykły wędrować bez przeszkód. Płot solidny i nieskończony. Po fińskiej stronie obrośnięty chaszczami, po norweskiej przyjaźnie gładki. Tylko jak go tu przejść?

Rozwiązanie pojawiło się samo. Na środku jeziorka widniała spora dziura. Podeszłam z ciekawości, może jest woda… Owszem była (szkoda, że nie zauważyliśmy jej wczoraj). Lód zarwał się pod jakimś skuterem i dalej co jakiś czas pojawiał się ślad. Dziwiliśmy się jak ten ktoś wydostał się z rzeki, ale ponieważ to musiało być już dawno temu, nie było jak się dowiedzieć. Skuter kierował się wprost na płot- też jak się okazało dziurawy. Była tam brama z błękitną flagą i napis Suomi. Granica. Ślad skręcił na południe. My też i przez kilka godzin poruszaliśmy się wzdłuż płotu najpierw przez brzozowe chaszcze, potem białe górki gdzie mocno wiało. Na jednej z nich zatrzymaliśmy się na chwilkę żeby zjeść. Dalej teren opadał. Aż po horyzont ciągnęły się płaskie mokradła i ciemne kropki karłowatych lasków. Przetaczały się po nich cienie coraz grubszych, chyba śniegowych chmur. Wyglądało to bardzo monotonnie.

Po lewej, daleko na kolejnej górce widzieliśmy trzy ciemne punkty. Prowadził do nich kolejny pot.

-Chodźmy na wschód, tam musi być jakaś cywilizacja- powiedział Jose. Zabrzmiało jak z Seksmisji, której on przecież nie zna. Więc skręciliśmy.

Zdawaliśmy sobie oczywiście sprawę, że porzucamy komfortowe domki, że może więcej nie zanocujemy pod dachem, chyba żebyśmy trafili na jakiś kemping czy hotel. Nie wiem czym się w zasadzie kierowaliśmy. Biały, bezdrzewny płaskowyż też bardzo nie przypominał gór. Do tego pierwsze, co zobaczyliśmy przedostawszy się przez prostopadły, mizerny na szczęście płot był nadgryziony renifer wystający trochę spod zasp. Nie jesteśmy przesądni, pomimo to pomyślałam, że to nie najlepszy początek.

Dalej było monotonnie i biało. Chmury rzeczywiście śniegowe, ale padało z nich tylko troszkę. Czasami. Trzy punkty okazały się drewnianymi domkami. Dalej wyszliśmy na całą pasterską wioskę. Pustą teraz. Prowadził od niej ślad. Hodowcy reniferów szykowali się już na wiosnę, bywali tu. Daleko, zbyt daleko żeby pogadać przejechały dwa śnieżne skutery. Wyszliśmy na zostawiony przez nie ślad i szliśmy nim aż do zmroku. Liczyliśmy na to, że doprowadzi nas do Kautokeino. Był słaby, czasem zawiany, co jakiś czas znów padał śnieg, ale budził w nas nadzieję na cywilizację. Nie sądziliśmy, że to aż tak długa droga. Domki okazały się jedynym ludzkim śladem na przestrzeni 30-tu kilometrów. Płaskowyż zamglił się, widoki znikły, zerwał się nieprzyjemny wiatr. Zacinał śnieg. Na długim fragmencie śledził nas rosomak. Na tyle bliski żeby go rozpoznać, zbyt daleki żeby dać się sfotografować.  Potem pojawiły się tyczki i rzadkie krzaki, w których postawiliśmy namiot. Niewiele było widać, ale mieliśmy szlak. A szlaki nie prowadzą przecież donikąd.

Share

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Translate »