Alpy czerwiec/lipiec13, Vallon di Vallanta, Valle Varaita di Chianale, Vallon Fiutrusa

Na zejściu z przełęczy Selliere było mało śniegu. Dość szybko, tylko trochę klucząc, bo każdy śniegowy płat oznaczał odszukiwanie ścieżki od nowa, dotarliśmy do francuskiego schroniska du Viso. Było sporo ludzi. Posiedzieliśmy chwilkę obserwując podejrzanie białą przełęcz Vallanta.

Wyglądała na bardzo stromą, wypatrzyliśmy na niej jednak jakąś parę. Pięli się powoli do góry. Ośmieleni, że jednak się da poszliśmy w ich ślady, zanim jednak doszliśmy do podstawy ściany zauważyliśmy, że nasi poprzednicy schodzą. Ścieżka kluczyła między skałami i straciliśmy ich z oczu.

Przy zamarzniętym jeziorku natknęliśmy się na dwóch chłopaków w cienkich, całkiem przemoczonych butach. Powiedzieli, że jest trudno, ale że oni przeszli. Nic nie widzieli o wchodzącej i schodzącej dwójce. Przeszli- czyli się da, ucieszyliśmy się ponownie i wleźliśmy w paskudnie stromy płat. Ślad naszych poprzedników nie podobał nam się i dość szybko przeszliśmy na piarżysto-kamienisty jęzor wbijający się dość wysoko w stok. Nie było łatwo, kamienie ruchome, piarg sypki pod spodem mokra glina, czasem lód. Miejscami zboczem spływała woda. Było późne popołudnie. Nie najlepszy moment na tak stromą drogę. Mimo to ucieszyliśmy się wychodząc na śnieg.

Trawers trochę przypominał paskudne zejście z Collado Petrachema, które opisałam w kwietniu, ale chyba nie było aż tak źle. Co ciekawe na śniegu nie było żadnych prowadzących na przełęcz śladów. Francuzi chyba nam nakłamali. Pewnie to oni weszli kawałek i wrócili przemoczeni i zrezygnowani. Z tyłu widzieliśmy tylko podwójny zawracający ślad i bardzo stary, pewnie kilkudniowy nadtopiony już ślad narciarza.

Pod samą przełęczą zrobiło się płasko i łatwo.

Zejście było niekłopotliwe, nie bardzo było wiadomo gdzie iść, ale okazało się, że wszystko jedno.

Można śniegowym płatem, lub zygzakującą po zboczu letnią ścieżkę. Droga prowadzi do wielkiego nowoczesnego schroniska Vallante, a potem schodzi szeroką doliną tuż poniżej imponujących urwisk Monte Viso.

Poszliśmy w dół. Wiało i nigdzie nie było dogodnego miejsca na namiot. Płaską łączkę i źródło znaleźliśmy dopiero przy ruinach kilku szałasów w miejscu gdzie droga przekracza rzekę (jest most).

Rozbiliśmy namiot powyżej zabudowań. Już prawie o zmroku. Kiedy tylko zaczęliśmy gotować nawrzeszczał na nas jakiś niezadowolony z naszej obecności jelonek. Wydawał dźwięki jakby szczekał czy kaszlał. Potupał trochę, ale nie reagowaliśmy więc odszedł.

Rano zeszliśmy aż do końca doliny.

We wsi skręciliśmy w lewo, przeszliśmy przez tamę i przeciwnym (w stosunku do drogi) brzegiem jeziora doszliśmy (spacerkiem) do Pontechianale gdzie jak pamiętałam z poprzedniego razu jest sklep.

Fajna trasa,  ścieżka wygodna, szeroka, są ławeczki, stoły piknikowe i nawet ścieżka zdrowia, wszystko to co jakiś czas przysypane jeszcze nierozmarzniętym lawiniskiem. Taki rok.

Sklep w Pontechianale jest malutki. Kupiliśmy to, co się udało. Najedliśmy się na miejscu, spakowaliśmy i poszliśmy do góry w kierunku niezbadanego jeszcze końca naszej mapy czyli doliny Varaita de Bellini, za którą kryła się podobno piękna, a nam nieznana dolina Maira. Za radą przyjaciela z doliny Pelice-Marco kupiłam sobie mapę tej okolicy w księgarni w Torre Pelice.

Wyszliśmy z Genzana (jest tam schronisko CAI, kiedyś tam nocowałam) wygodnym i oznakowanym szlakiem w górę doliny Fiutrusa. Nie było ludzi, ale latem pewnie panuje tam duży ruch.

Bardzo się zdziwiliśmy kiedy ścieżka niespodziewanie przeszła przez rzekę przecinając beztrosko ciąg spienionych wodospadów. Jose wysondował dno, było głęboko. Woda nieprzezroczysta, biała, bardzo spieniona. Połaziliśmy po okolicy. Nie znaleźliśmy ani obejścia ani żadnej innej możliwości przejścia w bród. Nie było też alternatywnej drogi. Jose rozebrał się do slipek i sandałów, zostawił mi swój aparat i poszedł. Woda niby była po udo, ale była tak spieniona, że nie stawiała wielkiego oporu. Nurt nie wywracał. Udało nam się przejść, nawet nie zamoczyłam spódniczki. Udało nam się też wdrapać na rozmiękłe kamieniste zbocze i znów założyć buty stosunkowo mało brudząc się błotem. Zważywszy na to, że wyglądało to okropnie- niemały sukces. Szlak przechodził przez rzekę jeszcze dwa razy, ale wyżej był już prowizoryczny most.

Ścieżka wyszła z lasu na hale. W niedalekich zabudowaniach szczekał pies. Zarwany dach zasłaniała jakaś płachta, a obok domku pasł się samotny osiołek. Ktoś chyba tam mieszkał. Lub chociaż bywał latem.

Ciekawi byliśmy jak pokonuje rzekę ten ktoś. Na mapie było też niewidoczne w terenie zejście po drugiej stronie strumienia wychodzące mniej więcej na kemping. Być może prostsze.

Za halą z domkiem szlak rozwidla się. Jedna odnoga, lekko oznakowana prowadzi na niską przełęcz Bondormire, druga wspina się na przełęcz Fiutrusa. Poszliśmy jak na Fiutrusę, ale gdzieś pogubiliśmy się i w efekcie weszliśmy na Bondormire. Miała tak kuszącą nazwę zwłaszcza, że robił się wieczór…  nawet nie byliśmy rozczarowani.

Udało nam się sprawnie wdrapać na grań, a potem zbiec wysoko zawieszoną ścieżką trawersującą bardzo strome zbocze (było tylko kilka płatów, zimą ten szlak nie dałby się chyba łatwo przejść).

Przed nami pojawił się piękny widok, ale nigdzie nie było miejsca na namiot i wody. Na szczęście ścieżka w końcu zaczęła schodzić i już prawie o zmroku wyszliśmy wprost na pasterskie domki. Pojawiła się też woda. Przenocowaliśmy (całkiem wygodnie) w jakimś otwartym szałasie z panoramicznym widokiem na dolinę Varaita di Bellino, w otoczeniu łanów tulipanów. Kto by się spodziewał prawda? :)

 

 

 

Share

Alpy czerwiec-lipiec 13. Dolina Pelice

Dolina Pelice… Byłam tu już więcej niż raz. Mam znajomych, poznanych kiedyś w tych górach. Jeśli mogę odwiedzam ich. To dobry punkt startowy. Pociąg z Turynu do Pinerolo kursuje niemal co godzinę. Jedzie kilkadziesiąt minut. Tym razem jechał kilkadziesiąt minut przez burzę. Piętrowy wagon był pusty, a przez pouchylane lufciki wlewały się do środka całe potoki. Nie zamykaliśmy okienek, bo wpuszczały też odrobinkę powietrza. Gdzieś w połowie trasy przez pociąg przebiegł mokry konduktor i klnąc soczyście wszystko nam pozamykał (na klucz). Nie udusiliśmy się tylko dlatego, że nie zdążyliśmy. Było już blisko. W Pinerolo można złapać autobus to Torre Pelice lub nawet Bobbio Pelice. Z obu tych miejscowości można już wyjść (w zeszłym roku zeszliśmy prawie do Bobio Pelice).

Najbardziej popularnym punktem startowym w góry jest jednak ostatnia w dolinie, najwyżej położona wieś Villar Pelice. Nic tam niestety nie jeździ.

Dolinę Pelice zamieszkują wysocy blondyni o niebieskich oczach. Protestanci, którzy przed wiekami przyszli tu pieszo ze Szwajcarii, uciekając przed religijnymi prześladowaniami. Dokument nadania im ziemi w bardziej wówczas spokojnych Włoszech jest przechowywany  na naszym Wawelu. Nasi przyjaciele pojechali kiedyś do Krakowa, specjalnie po to, żeby go sobie obejrzeć. W 17 wieku Polska była oazą tolerancji i w jakiś sposób byliśmy zamieszani w tę sprawę. Pamięć o historycznych wydarzeniach jest wciąż istotnym elementem kultury tej doliny. Co roku młodzież powtarza historyczną, kilkunastodniową wędrówkę. Trasę przeszły też dzieci moich znajomych.

To tak przy okazji, historia, o której pewnie nigdy bym nie usłyszała, gdybym przypadkiem nie poznała mieszkających tu ludzi. Dowód jak dużo nas prawdopodobnie omija. Po większości dolin pozostaje przecież tylko wspomnienie sklepów lub schronisk.

Tym razem poszliśmy z Villar Pelice w górę doliny do schroniska Granero.

To ładna leśna ścieżka (można ewentualnie podejść spory kawał szutrowa drogą).

Po drodze leży duże i bardzo popularne schronisko Jervis, a wyżej dwie pasterskie wsie, w których latem można kupić ser.

Powyżej wielkich płaskich łąk szlak do Granero troszkę się gubi.

Kilka lat temu, we mgle (mgła jest w tej dolinie częsta) przypadkiem poszłam zimowym wariantem wspinającym się wprost na zbocze po lewej. Teraz dla odmiany wybraliśmy letnią trasę. Niestety na tej drodze trzeba kilkukrotnie przechodzić przez rzekę. Przyjemniej w sandałach.

Poniżej najwyższego progu doliny, kilkanaście minut w lewo jest jeziorko. Warto zboczyć i je obejrzeć.

Droga, lekko oznakowana przechodzi trawersem kamienne zwalisko na brzegu płytkiego stawu, a wyżej wspina się stromym zboczem. Troszkę tam kluczyliśmy.

Za stawem trzeba znów przekraczać rzekę, a potem przejść przez nią jeszcze raz. Ułatwiliśmy sobie zadanie podchodząc wyżej.

Schronisko stoi na progu doliny. Pod koniec czerwca było jeszcze zamknięte i przysypane śniegiem. Nocowaliśmy w pięknym biwaku tuż obok. Nie wiem czy jest otwarty też latem.

Charakterystyczna dla doliny Pelice niska, popołudniowa mgła rozwiewa się co wieczór. Rano nie było po niej ani śladu.

Do końca doliny- Colle Selliere prowadzi nietrudna, ale wiosną zaśnieżona ścieżka- na francuskich mapach oznakowana jako GR58. Fragment bardzo znanego szlaku obchodzącego Monte Viso dookoła.

Pod samą przełęczą można wybrać dwa warianty. Ten po prawej oznaczony jako trudny wdrapuje się po stromym piargu na skalistą grzędę i schodzi ścieżką. Ten po lewej (niemal na wprost), niepokazany na mapach, wchodzi  na sąsiednią łagodniejszą przełęcz, ale schodzi dość stromo po kruchym zboczu. Nie jest trudno, chociaż z daleka wygląda to groźnie. Czyli wszystko jedno.

Po drugiej stronie Paso Selliere otwiera się widok na francuskie Queyras, widać też Pic de Traversette i Monte Viso.

 

Share
Translate »