Ten dzień upiornie dał nam w kość. Mogliśmy oczywiście zejść. Było kilka powodów, w tym podstawowy- brak jedzenia. Z Estany de la Gola zbiega znakowana ścieżka. W nocy widzieliśmy dalekie światełka- dwie pojedyncze latarnie i grupkę lamp- jakąś miejscowość. Widziałam nawet jadący samochód. Daleko. Bardzo nisko. W innym świecie. Nie zeszliśmy tam, bo kontynuowaliśmy nasz plan- pętelkę wokół Mont Roig. Gdyby się nam udało zeszlibyśmy wprost do samochodu ani na chwilkę nie opuszczając wysokich gór. Po bardzo skromnym śniadaniu skierowaliśmy się więc w górę nie w dół. Obeszliśmy Estany de la Gola, podeszliśmy nad staw Calberatne, stamtąd na Col Curios i w dół nad Estany Tartera. To fragment HRP. Znany mi z lata. Na początku zimy przechodni, przy większym śniegu prawdopodobnie trudny (to wysoko zawieszony trawers. Można by spaść). Stawy Tartera były zamarznięte. Zatrzymaliśmy się tam na chwilkę żeby zjeść (barszczyk czerwony z suszonych buraków i pieprzu), a potem beztrosko zaatakowaliśmy przełęcz oznaczoną na mapie IGN jako Collada de Mont Roig. Na mapie Editorial Alpina ta przełęcz jest w sąsiedniej grani, a tam gdzie poszliśmy nie prowadzi żaden szlak. O tym dowiedzieliśmy się jednak po powrocie.
Wdrapaliśmy się na jakieś 2700 metrów. Długo chodziliśmy granią szukając zejścia. Padał śnieg. Kilka razy zeszliśmy jakimś żlebem, trafiając na urwisko. Wracaliśmy w stromym kopnym śniegu. Było ciężko. Podchodziliśmy dalej, próbowaliśmy znów. O mało nie wdrapaliśmy się na Mont Roig. W końcu zdecydowaliśmy się wrócić.
Przy stawach znów obejrzeliśmy mapę i ruszyliśmy na Col de la Cornella (vel Comella… na mapach tego rejonu jest straszny bałagan). Szłam przez tę przełęcz w 2007, jesienią. Zapamiętałam ścieżkę, jednak znalezienie jej w śniegu nie było proste. W końcu trafiliśmy. Podeszliśmy, wyjrzeliśmy i stwierdziliśmy, że nie damy rady zejść. To bardzo stromy kawałek. Jeden z trudniejszych na HRP. Wiem to z poprzedniego razu. Teraz wyglądało to na pion. Nie mogliśmy tego nawet dobrze obejrzeć, bo do bardzo ostrej w tym miejscu grani przyrósł już nawis i baliśmy się na niego wejść.
Zwątpiłam nawet czy to tu… Tylko jeśli nie tu, to gdzie? Zeszliśmy kawałek i spróbowaliśmy wdrapać się na grań w innym miejscu. Z tamtej jesieni zapamiętałam 3 Francuzów, którzy kierując się GPS-em nie trafili na tę sama przełęcz co ja, tylko na sąsiednią kilkaset metrów dalej na północ. Rzeczywiście zejście na zachód powinno tam być łatwiejsze, z grani widzieliśmy szerokie żebro opadające trochę łagodniej. Gorzej z podejściem od wschodu. Wyglądało koszmarnie stromo, ale pamiętałam, że Francuzi zeszli. Może i latem, może i na tyłkach… ale skoro oni mogli to my chyba też…
Trzymając się tej wersji (bo niczego innego nie było) wdrapaliśmy się tak wysoko jak potrafiliśmy. Czyli gdzieś do połowy. W końcu zrobiło się tak stromo, że miałam obawy czy uda się wycofać. Pokonaliśmy fragmenty mrożonego piargu i rozmrożonej trawy poprzecinane przez cienki śnieg. Jose idąc inną drogą wbił się w miejsce gdzie nie mógł się już odwrócić. Zszedł w kółko, wykonując jakieś straszne akrobacje. Ja też czułam się tam bardzo niepewnie. To w żaden sposób nie mogło być tu….
Nie spróbowaliśmy już czwarty raz. Grań oddzielająca nas od samochodu została niepokonana. Mieliśmy jeszcze szansę wrócić na noc do Estany de la Gola, ale to by tylko odwlekało odwrót. Byłam głodna, miałam już dość. Postanowiliśmy zejść. Wiedzieliśmy, że będziemy schodzić po nocy. Było po czwartej, na dół na pewno ze 3 godziny. Byliśmy wysoko. To długa dolina. Zwykle czym niżej tym bardziej płasko i prościej, mieliśmy nadzieję, że damy radę, albo, że znajdziemy jakieś miejsce do spania. Szło nam jednak bardzo powoli. To nie był uczęszczany szlak. Troszkę kluczyliśmy, brnęliśmy przez śnieg, obchodziliśmy podmokłe miejsca, szukaliśmy wydeptanych śladów wśród trawek. Świeciliśmy latarkami w poszukiwaniu kopczyków czy znaków. Przedzieraliśmy się przez żarnowce. Daleko w dole pokazało się jakieś światełko, ale ścieżka nie zeszła tam. Chwilkę przez ósmą wyszliśmy na uliczki Cerbi. Jakiś facet zamykał kościół. Ucieszyliśmy się. Nie wiem skąd wzięło się we mnie przekonanie, że cywilizacja jest przyjazna, a obcy człowiek nam na pewno pomoże -Nie mam wody, nie mam jedzenia, tu nie ma gdzie spać, godzinę dalej jest restauracja… Nie dowierzałam jak Jose mi przetłumaczył. Może to był jakiś cieć nie ksiądz… Po tym jak mile nas przyjęli mieszkańcy Salau to zdarzenie wydało się mi się strasznym ciosem. Jose tłumaczył, że to wina Franco. Że reżim szczuł ludzi na siebie, uczył nieufności… Byłam skonana. Zeszliśmy ponad 1500 metrów, a wcześniej przecież kilkukrotnie kilkaset. Pewnie przekroczyliśmy 2000. Stopy bolały mnie przy każdym kroku. Szliśmy szybko, nocą nie da rady stawać uważnie, nie obijając. Rozczarowanie mnie jeszcze dobiło. Byłam gotowa przenocować na ławce przed kościołem. Gdyby ów ksiądz wezwał policję, może nawet ktoś zwiózł by nas na dół… Jose jednak trzymał się świetnie.- Lecimy! Stawiam obiad…
Polecieliśmy znakowaną ścieżką. W ciemności przedarliśmy się przez jakieś łąki i las. Minęliśmy dwie widoczne z góry latarnie- oświetlały opuszczoną farmę z zamkniętą na głucho kaplicą (sprawdziliśmy, bo przecież można by tam przenocować). Znaleźliśmy mostek, przeszliśmy przez rzekę. Do Unarre dotarliśmy tuż przez dziesiątą. Na restauracji była kartka. Na niej numer telefonu – Automat. Gada coś po katalońsku- jęknął Jose -Zrozumiesz to? Nie próbowałam. Obca baba podawała jakieś numery… Chciało mi się już tylko spać.
Unarre wyglądało na bezludne. Wyciągnęłam śpiwór, gotowa przespać się na ławce. Jose coś gadał o Esterri, o supermarkecie, restauracji, hotelu… Wyobraźnia działała mi idealnie. Widziałam te rzeczy doskonale. Perfekcyjnie pozamykane, jak wszystko. Nie miałam zamiaru ani drgnąć. Zasnęłabym spokojnie, gdyby nie deszcz. Uciekliśmy pod jakąś bramę, ale po chwili popłynęła nią rzeczka. Jose ubrał się w pelerynę i wrócił bardzo zadowolony -Znalazłem nocleg! Suchy, wygodny… Zrezygnowana dałam się zaprowadzić na cmentarz. W rogu stała kamienna altanka z wyremontowaną, drewnianą podłogą. Idealna.
Jose przyniósł nam jeszcze wodę. W Unarre jednak ktoś mieszkał. Zezowaty, chyba nienormalny facet stanowczo odmówił sprzedania choćby kawałka chleba, czy garści ryżu (mam zapasy tylko na 3 dni!), nie wiedział o co chodzi z hotelem, ale nalał nam dwie butelki wody. Dobre i to.
Następnego dnia po godzinie marszu udało nam się złapać stopa. Wiózł nas jakiś ludowy artysta czy rzeźbiarz. Zapytał gdzie przenocowaliśmy i bardzo się uśmiał słysząc o altance.
-Ależ to średniowieczne prosektorium! Kładło się tam nieboszczyka i czekało. Co jakiś czas któryś ożył…
Hmm, ciekawe. Muszę chyba pojechać i poszukać tego przejścia ;). Tak patrzyłem na różne mapy i wygląda na to, że na niektórych mapach Colllada de Mont Roig jest w miejscu Collada Tartera. A na innych nieco na wschód, bliżej Pic Gallina. To oczywiście kwestia nazwy, nic to nie zmienia.
Inna ciekawa rzecz jest taka, że na każdej mapie szlak na Col de la Cornella jest inaczej poprowadzony. Np. w książce „Pyrenees 1000 Ascensions” najpierw wchodzi się na Collada Tartera (vel Mont Roig) i dochodzi się granią w kierunku południowo-lekko zachodnim do Collada Cornella.
Nie wiem jak chcieliście wrócić do Salau czyli Francji? Tak patrząc na mapę to nie za specjalnie da się przejść. Nie wiem? Trzeba by zejść do Comamala i przez Port Lesio. Ale z tego co widzę tam jest bardzo strome zejście. To chyba przez Port Pine i Port Salau, lecz to długa trasa… Paradoksalnie wydaje mi się, że dobrze poszliście. Trzeba było wejść na Mont Roig i zejść do Francji ;)
tylko, że samochód zostawiliśmy przy schronisku Fornet- w Katalonii :) Chcieliśmy zejść w stronę Alos d’Isil.
Koniecznie sprawdź. Ludzie mówili, że się da, ale trzeba wiedzieć jak i widzieć drogę (czyli latem). Z tym, że pytaliśmy o Collada de Mont Roig…Pewnie łatwiej by było podejść od zachodu, bo zejście do Estany Tartera jest (delikatnie) okopczykowane i łatwe (widać je na zdjęciu z garnkiem i tam gdzie Jose podchodzi od stawku).
Na IGN jest Collada de Mont Roig, nie ma Collada Tartera (czyli rzeczywiście to może być ta sama)- potem jest dość ostra grań, a pod nią ścieżka na Cornellę. Chciałabym wiedzieć czy da się dojść z Tartera granią. To miejsce też widać. Jest na zdjęciu za robalami, tym z zamarzniętym stawem. Dość zacna grań z obu stron ostra poza kawałkiem. Na oko trasa wspinaczkowa, ale zimą wszystko wygląda gorzej, wiec możliwe, że się jednak da. Grań z Tartera (vel Mont Roig) na północ/północny wschód (w stronę Mont Roig) jest łatwa. Faktycznie można było już wejść, ale na wierzchołku siedziała mgła, padał śnieg i nie mieliśmy co jeść. Następnym razem :)
PS: właśnie do Comamala nie udało nam się zejść (z Collada Mont Roig vel Tartera). A przez Port Lesio jest przejście?
Aaa to ja nie przeczytałem pierwszego odcinka, myślałem że wyszliście z Salau :)
Z Port Lesio raczej nie ma zejścia. Aczkolwiek widziałem taką relację, że gość wszedł na Mony Roig przez bliżej położoną przełęcz Col de Servi.
bo to strasznie długa opowieść:)
Myślę, że wystarczy mi tych dróg. Koniecznie muszę kupić lepszą mapę. Ta stara (IGN 1:50 000 Pica d’Estats- Aneto) ma za dużo pułapek.