Obudziłam się przed świtem, ale nie chciało mi się wychodzić z ciepłego śpiwora. Było zimno. Po niebie snuły się mętne chmurki. Kiedy się grzebałam z jedzeniem ( na leżąco) przyszedł sms od Edka- „masz cały dzień pogody!”
Natychmiast przyśpieszyłam zbieranie się!
Wyszłam już w ciepłych promieniach słońca i chcąc jak najszybciej dostać się do wody (ta zebrana wczoraj wcale mi się już nie podobała) zamiast iść dalej wijąca się zakosami drogą wdrapałam się wprost w górę. Po stoku ciekły czyste strumyczki, ale prawdziwe źródła znalazłam dopiero wyżej, tuż poniżej skał. Była doskonała widoczność, ale po grani snuły się niskie chmury. Trzymałam się instrukcji pasterzy i wróciłam na gruntową drogę. Niezbyt to emocjonujące i trochę mi było żal poszarpanych skał la Munia i trudnych wysokogórskich tras. Ścieżka, którą wybrałam trawersowała zbocze opadające do Kanionu Escuain bardzo wysoko pod granią. Było stamtąd kilka wyjść na grań i postanowiłam przy okazji „zdobyć” Puntas Verdes, chociaż pani w informacji turystycznej mówiła, że jest tam trudno. Nie wiedziałam, który z Puntasów miała na myśli. Na mapie Editorial Pireneo były aż 3. Pomyślałam, że może ten na mapie IGN- najwyższy- i tak właśnie poszłam.
Droga kończy się przy dużym korycie dla krów i dalej prowadzi dość dobrze widoczna ścieżka. Przechodzi przez duży żleb, który początkowo wzięłam za la Sarra,
a potem dochodzi do właściwego cyrku.
Ponieważ trawersuje się go niemal pod samą granią niewiele widać. Gdybym nie szła kiedyś dużo niższą drogą- krawędzią kanionu Escuain, nie uznałabym tego płytkiego zagłębienia za cyrk.
Można się stamtąd wejść na niższe z Puntasów. Nie weszłam bo nie wystarczyłoby mi czasu na wszystko. Okrążyłam cyrk i po piarżystym zboczu, które z daleka wygląda wstrętnie, ale z bliska okazuje się łatwe, wyszłam na płaską trawkę z rozwidleniem ścieżek.
Dość dobrze widoczna dróżka schodziła ostro w dół. Druga trawersowała zbocze i potem chyba wdrapywała się na grań. Poszłam tą wyższą, chociaż nie było na niej kopczyków. W najniższym miejscu wspięłam się po stromym osypisku, a potem po szerokim kamienistym grzbiecie wyszłam na ośnieżony szczyt.
Okazało się że można iść dalej i wejść na kolejny wierzchołek, wyższy. Z grani roztaczał się piękny widok na pobielony Balcon Pineta i Monte Perdido.
Być może dałoby się iść jeszcze dalej (na mapie EP górą idzie kropkowany szlak), ale bałam się, że postrzępiona grań za la Montesina (na mapie EA-Punta de la Montesma 2677) przekracza moje możliwości z plecakiem. Skała była zalodzona, kruszące się łupki wypełniało rozmiękłe błoto. Bardzo mocno wiało, więc postanowiłam jednak zejść i przejść cyrk trawersem tak, jak zaplanowałam. Być może dałoby się zejść z Angones 2662 (na mapie IGN- la Suca 2662) wprost do cyrku. Patrząc z dołu wydaje się, że to się da, idąc z góry nie byłam pewna więc wróciłam aż do rozwidlenia i poszłam dolną kopczykowaną ścieżką. Zachmurzyło się i przez jakiś czas prawie nic nie widziałam w gęstej mgle.
Rozjaśniło się już w samym cyrku. To piękne miejsce o kształcie serca. Duże z urwiskami białych skał. Posiedziałam tam chwilkę ciesząc się słońcem, a potem ufnie poszłam dość wyraźną ścieżką, wyszłam na poryty krasowymi szczelinami teren i doszczętnie zgubiłam drogę.
Według Editorial Pireneo zaraz za Circo Gurrundue powinno być zejście na Cuelo Vicenda. Nie miałam wtedy mapy Editorial Alpina, ale na niej też jest taki (czarno kropkowany) szlak. W rzeczywistości nie ma ani śladu jakiejkolwiek schodzącej ścieżki. Co gorsze nie bardzo nawet widać skąd dałoby się tam zejść. Skały opadają pionowymi stopniami, pomiędzy nimi są ciągi głębokich szczelin. Szary, nieprzyjemny w dotyku kras. Czasem zasypany śniegiem, coraz bardziej i bardziej zamglony. Straciłam tam mnóstwo czasu. Wchodziłam i wracałam. W końcu zdecydowałam się iść dalej równolegle do grani tak jakbym chciała wejść na La Suca 2781 (na mapie EA-Zucon 2882, na IGN- Pico Interior de Anisclo 2781). Na mapie EP też schodzi stamtąd ścieżka. Nie chcąc łazić w górę i w dół po krasie wdrapałam się na najbardziej wybitne żebro i na pocieszenie znalazłam samotny kopczyk. Ogromny. Potem bardzo, bardzo długo nie było nic. Została mi już tylko godzina do zmroku, mgła obniżała się i widoczność była bardzo słaba. Zucon jest ostatni przed Colado Anisclo. Liczyłam identyczne szczyty Tres Marias i kiedy mijałam już trzeci, na zalanej, rudej łące zobaczyłam malutki kopczyk. Potem drugi jeszcze mniejszy. Wskazywał prosto w ścianę.
– Jakiś żart- pomyślałam. Mgła zasłoniła grań, widziałam tylko kilka metrów przed sobą, podeszłam jednak do ściany myśląc -Sezamie otwórz się! Wyjrzałam i za załomem, który we mgle zlał mi się w jedno ze zboczem wypatrzyłam zejście. Bardzo strome, ale to tylko kawałek. Potem pojawił się kopczyk, za nim kolejny…korytem strumienia schodziła ścieżka!
Poszłam szybko przez kamieniste łąki, i już na szczycie San Vicenda (na EA Punta Sarronal, na IGN bez nazwy 2393) znów się zgubiłam,
Widziałam z góry betonowe koryto na przełączy, ale nie widziałam jak tam zejść. Z prawej urwisko… z lewej duże stado owiec…hmm… chyba się da. Zeszłam po bardzo stromym i już na dole zobaczyłam ścieżkę, zeszła jeszcze bardziej na lewo, łagodnym łukiem. Dobiegłam do koryta nabrałam wody i poleciałam prosto w dół. Do Refugio Vicenda jest stamtąd jakieś pół godziny.
Obejrzałam się tylko na chwilkę, wichura rwała chmury na szczytach. Słońce już niemal zaszło… ale byłam już blisko, znałam ten schron, już tylko kawał stromej hali, w lewo chyba kupa skałek, w prawo jakby trochę lepiej, jakieś koryto, ale wodę już przecież miałam, a potem już tylko lekko nachylony stok, gdzie kiedyś dawno temu stado dzików pogoniło zbierającego chrust Jose… Pod skałką przebiegło kilka smukłych czarnych kształtów. Dziki najwyraźniej wciąż tu były. Teraz jesienią to już podrosłe warchlaki. Nie zwróciły na mnie uwagi.
Przebiegłam jeszcze przez kilkaset metrów płaskich traw i dotarłam do małego schronu z wielkim paleniskiem, ale bez okien. Nie miałam już siły rozpalać. Poszłam tylko po wodę do rzeki, a tą czystą z koryta na Cuelo Vicenda zostawiłam sobie do picia. Ależ to był piękny dzień… Padałam z nóg. :)
PS: dla porównania podałam wysokości i nazwy ze wszystkich trzech wydań pirenejskich map, które mam ( Editorial Alpina, Editorial Pireneo i Rando Edition IGN). Jak widać w tym mało uczęszczanym rejonie panuje dość duża dowolność i interesujący bałagan :) Na IGN dla uproszczenia nie ma szlaku trawersującego cyrki a tylko zejście z Pico Inferior de Anisclo- mniej więcej to, które znalazłam. —->
Muszę przyznać, że jestem Tobą zauroczona ;p
jakkolwiek to by nie brzmiało ;) Cóż począć.
im więcej czytam o Pirenejach tym bardziej mnie do nich ciągnie :)
Chciałabym Cie zapytać, który odcinek wybrałabyś na treking ? Pewnie odpowiesz, że zależy ile czasu miałabyś do dyspozycji.
Przyjmujmy dwa warianty.. 7/8 dni i 14/15 dni :)
jeśli miałabyś chęć odpowiedzieć było by mi miło :) Nie byłam tam nigdy i nie wiem „od czego” zacząć.
:) Pireneje są piękne w każdym miejscu. Co gorsze uzależniają, więc jest właściwie wszystko jedno gdzie zaczniesz, i tak jeszcze tam pewnie wrócisz. Najważniejsze to wybrać odpowiednio trudną (czy odpowiednio łatwą) trasę. Na dwa tygodnie może fragment GR11 albo Gr10? są oznakowane i w większości miejsc (na GR10 z kilkoma wyjątkami codziennie) masz jakiś kontakt z cywilizacją – schronisko, wieś. Nocleg w lipcu pewnie i tak w namiocie bo w schroniskach raczej nie będzie miejsc- trzeba by już rezerwować. Na początku lipca na wysokich przełęczach pewnie jeszcze będzie śnieg- jest w tym roku mnóstwo. Więc trasę trzeba by dopasować do możliwości (ewentualnie zabrać raki).
Na tydzień- bardzo znana pętla-Caros de Foc, lub dużo bardziej dzika Porta del Cel- słabo oznakowana można się zgubić- obie opisane w necie.
Większe wyzwanie dla kogoś nieprzyzwyczajonego- to HRP szlak znakowany głównie kopczykami na fragmentach są znaki bo akurat jest tam też jakiś inny szlak. Każdy jedno-dwutygodniowy fragment będzie fajny.Bardzo znane miejsca to Odresa, rejon Gavarnie, Aiguestortes i Estany Saint Maurici, Masyw Maladeta. Najłatwiejsza w wysokich Pirenejach jest Andora, ja lubię też Pireneje Zachodnie od granicy Navarra…
Inne możliwości to moje opisane trasy- zajrzyj do spisu treści-góry, może któraś Ci się spodoba. Nie opisałam wszystkiego tylko ostatnie dwa lata, ale i tak trochę tego jest.
Zajrzyj też koniecznie na forum Moje Pireneje Edka Krzyżaka. I poczytaj opisy Edka. Pireneje to niesamowite góry.
Niemal nieograniczone możliwości. Możesz po prostu wyjść w góry i iść przed siebie. Tylko trzeba mieć dobre mapy, dużo jedzenia i namiot.I trochę doświadczenia z pewną dozą rozumu oczywiście :)
hej Kasiu
zatem warto mieć kilka map? Mieliśmy w planie kupić przewodnik z Rewasza oraz Alpina Editorial. Coś jeszcze się przyda?
Nie wiem czy wiesz (jeśli zaglądałaś na FB to tak) ale jedziemy do Andory na 10-12 dni.
M.in. Ty nas zainspirowałaś i przekonałaś. Na razie kombinujemy czy nocleg w mieście i z stamtąd wycieczki czy z namiotem.
hej jestem na bakier z Facebookiem, zwłaszcza w Pirenejach:) miło mi że zainspirowałam. w Andorze można też wędrować bez namiotu, chociaż dla bezpieczeństwa lepiej mieć. jest dużo schronów i 3 schroniska. mapy editorial Alpina są ok, przewodnika nie znam. powodzenia!
Dziękuję pięknie!
Pewnie tak właśnie będzie, że wezmę mapy, namiot, jedzenie jak mówisz .. złapię stopa i samo wyjdzie :)
ale fajnie zawsze jak coś świta w głowie jak usłysze jakąs nazwę..
Dziękuję!
Wszystkiego dobrego