Pöyrisjärven erämaa cz8- Hetta

Dzień był ciepły, a jedyne ubranie zdolne powstrzymać komary, jakie miałam to nieprzemakalne spodnie i wiatrówka (nasza Laponia). Martwiłam się czy nie będzie gorąco, ale nie. Było przyjemnie. Przed wyjściem sfotografowałam fragmenty mapy bojąc się, że jak pobłądzę nie zdążę. Nie mieliśmy zapasu czasu. Następnego dnia musieliśmy już jechać na prom. Te zdjęcia okazały się niepotrzebne. Nie dlatego, że była sieć, bywała równie często jak w innych miejscach, ale bo droga była oczywista. Czasem oznakowana krzyżami (dla odróżnienia od skuterowej te były stare i miały biały brzeg).  Nie tak ubita jak do Nakkala.  Bardzo ładna. Krzyżowała się czasem ze skuterową, nieużyteczną latem, bo przecinała jeziora i bezdenne bagna. Ja też trafiłam na kilka podmokłych miejsc. Były piękne, nietrudne do przejścia. Maliny moroszki kwitły już całymi łanami. Wśród białych kwiatów spotkałam też różowe. Najładniejsze przy chatce Näkkälän välitupa, ładnej, dużej, schowanej w brzozowym lesie.  Wnętrze było przyjemnie chłodne. Najpierw wypuściłam stamtąd spanikowanego trzmiela zamkniętego przez jakiegoś poprzednika. Bzyczał biedak nerwowo przy szybie. Potem odszukałam wpis Agnieszki. To jakby spotkać kogoś znajomego. Jeszcze później postanowiłam coś ugotować. Długo łaziłam w klapkach po bagnie szukając wody, w końcu zadowoliłam się deszczówką z kałuży. Było wcześnie dopiero chwilkę po południu, a na mapie to połowa drogi. Zgodnie z obietnicą wysłałam sms do Aldka i dostałam odpowiedź. Panowie dotarli prawie do Nunnanen. Nie podejrzewałam (i oni zapewne też nie), że resztę drogi -ponad 20 kilometrów przejdą pieszo.

Żal mi się było rozstać z chatką. Chętnie bym tam posiedziała dłuższy czas. Było w niej coś bardzo autentycznego, jakieś poprzednie życie, historie sprzed lat. Nie wyglądała na budowaną dla turystów. Wyższa, z drewutnią w przedsionku. Na kwiecistej polance, która kiedyś mogła być pastwiskiem czy łąką. Zostawiłam tam resztki jedzenia, suszone warzywa opisałam po angielsku. Ciekawa jestem czy ktoś zaryzykuje i zje buraki. Może zimą…

Dalej było chyba jeszcze ładniej. Brzózki na skalistym grzbiecie. Bagna (w tą pogodę, w tym oświetleniu -piękne). Potem coraz więcej sosen, coraz wyższy, coraz gęstszy las. Na jakimś mokradle spotkałam miejscowego chłopaka. Jechał kładem na ryby, miał zamiar zostać w dziczy kilka dni. Byłam już blisko cywilizacji. Za chwilę trafiłam na znakowany pieszy szlak, a w zasadzie ich wiązkę rozbiegającą się po okolicznych lasach. Była też mapka. Trasy dla jednodniowych turystów. Jedna przecinała strumyk. Ucieszyłam się, bo brakowało mi wody. Szlak wyszedł na wysoką górę. Widziałam kilometry lasów na południu. Potem zobaczyłam też Park Narodowy Pallas-Yllastunturi. Wysokie pagórki na horyzoncie. Piękne. I szosę, którą można by skrócić drogę do ludzi. – Jechać do was czy lepiej zostać i nie przeszkadzać w męskim wieczorze? Pewnie chcecie na mnie ponarzekać? -napisałam do Aldka.- Nie masz szans, dopiero docieramy do samochodu, przyjedziemy po ciebie jutro rano. Była siódma, faktycznie troszkę późno na stopa. Przeanalizowałam kolejną mapkę pieszych szlaków. Strumyk był bardzo nisko, prawie w Hetta. Była też wiata odległa o kilka kilometrów, położona na widokowej górce. Uznałam, że tam nie ma wody. Zeszłam, umyłam się w strumyku, ugotowałam. Wypiłam ile się udało i napełniłam butelkę. Kiedy się zbierałam minęła mnie para z psem. Byłam blisko ludzi. Wróciłam tą samą ścieżką, skręciłam w stronę widokowej górki i na jakimś rozstaju zgubiłam drogę. Rozproszyły  mnie piękne widoki i mail od Agnieszki. Szukała miejsca gdzie mogłaby przeczekać kilka dni. W Stanach. W Sierra Nevada leżał głęboki śnieg. Złapała pasożyty, brała antybiotyk, jechała na  jakieś lotnisko stopem. Bez żadnych planów. W pięknym lesie zawalonym ogromnymi głazami, oświetlonym prawie poziomym słońcem (dochodziła 11-ta w nocy), gapiąc się na wspaniałe widoki myślałam jak mogę pomóc. Kogo znam w Stanach, czy Aneta nie jest teraz w Polsce, gdzie mieszka Kazik…

I hmm… zobaczyłam, że góra, na którą zmierzam została z boku. Wróciłam, obeszłam śliczne bagienko (jednak była woda!), zeszłam do wiaty. Północ zastała mnie na wierzchołku. Słońce wtedy już bardzo niskie oświetlało kilometry  bagien. Widziałam góry, które mijaliśmy w ciągu ostatnich dni. Może nawet Kalmankaltio gdzie  Roman z Aldkiem cieszyli się pewnie zdobyczami cywilizacji. Maszynki do golenia, czyste ubrania, pozostawione z powodu nadmiernej wagi słodycze. Duże namioty… Nie wiedziałam, że dorwą ich roje komarów, więc zejdą do chatki i tam też znajdą stary wpis Agi.

-Jestem w wiacie ponad Hetta, odganiam komary- odpisałam Agnieszce. -Coś wymyślę. – Nie musisz, już znalazłam. Zostaję u żony Kazika, co to jest teraz w Europie- Jest w Pirenejach?- upewniłam się, chociaż na świecie musi być więcej niż jeden Kazik. -Tak!- odpisała Aga -czy to możliwe, że świat naprawdę jest taki malutki…

Trudno mi było zasnąć tej nocy. Siedziałam i patrzyłam na słońce, na cień przesuwający się po jeziorze i zarys bardzo dalekich gór. W końcu (z rozsądku) nastawiłam budzik i rozłożyłam śpiwór na ławce. Nie chciało mi się stawiać namiotu.

Zjadłam śniadanie na dole w informacji turystycznej odległej o niecałe dwa kilometry. Panowie byli punktualni. Razem obejrzeliśmy wystawę (historia i kultura Samów) i troszkę mniej ciekawy film. Jechaliśmy prawie przez dwa dni. Aldek i Roman prowadzili na zmianę, ja (chociaż miałam zamiar czytać) patrzyłam na niekończący się las. Nie zmieniał się, ale mnie nie znudził. Na promie po raz pierwszy od dwóch tygodni zaszło słońce, i to przegapiłam. Przespałam.

Share

4 komentarze do “Pöyrisjärven erämaa cz8- Hetta”

  1. Czytałem wszystkie wpisy z twojego ostatniego wyjazdu. gdy się pojawiały I nie mogę oprzeć się wrażeniu, że był niezwykle, nawet jak na Ciebie, wymagający. Te bagna, te brody, brak map i oczywiście roje komarów.

    1. Dzięki, że czytasz :) To był nowy dla mnie teren. Pierwsza Laponia poza zimą. Rzeki nie były gorsze niż te w Chile czy na Islandii (np w drodze na Hornstrandir), nawet były mniej niebezpieczne, tylko w Chile wchodziłyśmy do wody bez obrzydzenia, bo straszny upał, a tu wręcz przeciwnie. Specjalnie opisałam zaraz po powrocie, żeby zachować wszystkie wspomnienia. Potem to się jakoś wygładza w pamięci. Może dlatego tak to soczyście wygląda:) Nie było tu nic niebezpiecznego, nie byłam sama, na każdej wyższej górze była sieć. Miałam namiot, ubrania zapasy. Nie chodziliśmy przez cale dni, jak zwykle z Jose.
      Nie sądzę żebym zapomniała o uczuciach towarzyszących przechodzeniu wzburzonego jeziora, ale inne niedogodności pewnie wyblakną. Trafiliśmy na wymagającą pogodę najpierw afrykański upał potem śnieg, do tego ulewy i w związku z tym wysoka woda. O mapy można zadbać, gdyby ktoś miał ochotę powtórzyć trasę. Bo ciekawa i myślę, że warto. Może lepiej jesienią, wtedy znów znikną komary, a woda opadnie.

  2. Boje sie co tam nawypisywalam, na tym wyjezdzie mialam szczegolna wene :-) Pamietam, ze w tej chatce woda byla z bagna i ze czytalam Biblie, bo byla po angielsku :-)

    Szkoda, ze to juz koniec!

    1. Opisałaś całą swoją trasę, na pewno inspiruje idących w przeciwnym kierunku :). Mi też było szkoda, że koniec. To są piękne miejsca.
      Biblia nadal tam leży, tuż obok soczewicy i puszki z sardynką:)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Translate »