<—Zaopatrzeni w mapę Rondane Nord 1:50 000 (ze sklepu DNT w Oslo) wskoczyliśmy w Oppdal do pociagu (był chwilkę po przejeździe autobusu) i pół godziny później wysiedliśmy na puściutkiej stacji w Hejrkinn. Pięknej, drewnianej, bajkowej. Wietrznej i zimnej- bo to wysoko. Ugotowaliśmy obiad wewnątrz, ubraliśmy się i wyruszyliśmy na południe oznakowanym, ale bardzo bagnistym szlakiem. Tak naprawdę żeby dojść do Rondane trzeba najpierw przejść przez Dovrefjell. Granica parku zaczyna się tuż za kempingiem Hagerster Turisthytte. Ścieżka wspina się bardzo łagodnie na niemal płaskie zbocze. Jedynym miejscem na biwak mogłoby być malutkie jeziorko wśród krzaków, ale minęliśmy je i przeszliśmy na drugą stronę bardzo szerokiej grani. Przed północą rozbiliśmy namiot w gęstych kremowych porostach, które jednak wcale nie okazały się miękkie. Rosły na luźno porozrzucanych kamieniach.
Dovrefjell to ogromne, otwarte, pokryte karłowatymi roślinkami pustkowia. Harmonijne i piękne, chociaż bardzo dalekie od naszego pojęcia gór. Puste, wietrzne i dzikie. Dopiero przed południem następnego dnia wypatrzyliśmy na horyzoncie Rondane. Zeszliśmy z płaskowyżu do Grimsdallshytta bez szlaku, zimową oznaczoną na mapie na niebiesko trasą, bojąc się, że sprawdzi się prognoza pana z DNT i z braku letniego mostu (jeszcze przed sezonem) nie damy rady sforsować rozlanej rzeki. Zeszliśmy w ten sposób wprost na puste pole namiotowe i drewniany myśliwski domek -muzeum. Warto tam wejść. Można poleżeć na skórach renifera (są niesamowicie grube!) i poczytać o historii polowań na te piękne zwierzęta. W razie pilnej potrzeby można się w tym domku schronić przed deszczem, lub tak jak my- przed upałem.
Po obiedzie, przekroczyliśmy granicę Parku Narodowego Rondane i wyszliśmy szlakiem w kierunku Doralseter. Początkowo przez lasek, potem długo monotonnym, rozmiękłym stokiem z niekończącym się widokiem na pustkowia. Przed deszczem udało nam się jeszcze przekroczyć grań, zbiec stromym, kamienistym zboczem i znaleźć miejsce biwakowe w karłowatym brzozowym lasku- tuż przy szlaku. Widać je bo to jedyny płaski kawałek od dłuższego czasu. Następna możliwość jest niżej nad rzeką.
Przed nami pojawiły się wyższe i bardziej skaliste góry-początek Rondane.
Minęliście moje jeziorko – jak mogliście?! :-D
Jose ma zwyczaj iść aż do zmierzchu. W Norwegii był nieźle zakręcony. Nie mógł się zatrzymać. Na szczęście po północy robiło się bardzo zimno- inaczej chodzilibyśmy przez 24 godziny na dobę :). Koło jeziorka przechodziliśmy jeszcze przed zachodem słońca. Bez szans :)