straszne sierpniowe historie

W tym roku w sierpniu przeraził mnie telefon o wypadku w kanioningu, w zeszłym było dużo gorzej.  Moja córka  była w Leh w czasie kiedy na miasto i okolicę spadła lawina błota odcinając je od świata na dłuższy czas. W Polsce o katastrofie  niemal  się nie mówiło, media troszkę pisały o powodzi w Pakistanie, a sytuacja w Indiach jakoś im umknęła. Jak zwykle w sierpniu byłyśmy w domu same z psem. Nawet się nie denerwowałam. Jeszcze zanim odkryłam co się dzieje dostałam maila: „Nic nam nie jest, zeszliśmy do Leh czekamy, aż się uda stąd wydostać” Mail był krótki, jak się potem okazało, żeby go wysłać trzeba było czekać w długiej kolejce, nie wypadało blokować jedynego połączenia. Nie było prądu, a internet działał tylko dzięki generatorowi i telefonom satelitarnym.  Zaczęłam czytać dostępne w necie indyjskie gazety. Już następnego dnia po katastrofie na lotnisku w Leh udało się wylądować wojskowym samolotom. Przywieziono ciężki sprzęt do usuwania zwałów błota i lekarstwa. Po kilku dniach okazało się, że nie da się w ciągu najbliższych tygodni naprawić prowadzącej do Leh drogi. Powódź zerwała mosty. Setki ludzi zginęły, a mnóstwo straciło dach nad głową. Cały czas trwała identyfikacja zwłok, a media publikowały listę zaginionych i zmarłych. Wiedziałam, że Olga jest już bezpieczna, do Leh dotarły lekarstwa i żywność. Gazety pisały, że priorytetem jest jak najszybsze wywiezienie z Ladakhu wszystkich cudzoziemców. Pisały też o dantejskich (i jak mi się wydaje przesadzonych) scenach z wydostawania się z odciętego od świata miasta, o których opowiadali pierwsi wywiezieni do Delhi turyści. Nie mając pewności jak naprawdę jest, napisałam do polskiej ambasady.

9 sierpnia dostałam taką oto odpowiedź :

Szanowna Pani,

Dziękuje za informację i proszę o podanie nazwisk całej trójki, tak abym mógł dołączyć je do nazwisk pozostałych Polaków. Sytuacja aktualnie wygląda w Leh tak jak opisała córka. Możliwości wydostania się z regionu drogą lądową są zerowe. Drogi na odcinkach od kilku do kilkunastu kilometrów zostały zmyte przez lawiny błotniste i osuwająca się ziemię. Jedynym środkiem ewakuacji jest samolot. Od wczoraj przywrócono komunikację rejsową. Do Delhi lata 6 samolotów dziennie. Osoby zainteresowane powinny kupić bilet. Samoloty są pełne więc możliwość wylotu w terminie natychmiastowym jest praktycznie zerowa. Warunki atmosferyczne nie ulegają poprawie, albowiem ciągle nadchodzą obfite deszcze. Na chwile obecna nie ma żadnych planów ewakuacji powietrznej. Cudzoziemcy są porozrzucani po kilku obozach w regionie Ladakh, poszukiwania zaginionych są utrudnione przez ciężkie warunki atmosferyczne. Szacuje się, ze regionie może przebywać ok. 5 tyś. turystów. Na chwile obecną wiadomo o 31 osobach z Polski, które znajdują się w lepszej lub gorszej sytuacji, ale żyją i nie są ranni.

Z poważaniem

Janusz WACH

Radca Minister

Kierownik Wydziału Konsularnego

Ambasady RP w New Delhi

Odpisałam, ale nie dostałam już nic więcej. Pan kierownik wydziału jakiegoś tam o wielu pięknie brzmiących tytułach nie odpowiadał również na telefony. Nie wiedziałam czy czwórka naszych w ogóle ma tyle pieniędzy, żeby kupić bilet lotniczy. Bankomaty bez prądu raczej nie funkcjonowały.  Wiedziałam, że w planach mieli znacznie tańszy powrót drogą. Byłam chyba jedną z najwierniejszych czytelniczek Indian Times’a i kilku innych indyjskich tytułów… gazety opisywały sytuację na bieżąco. Zaczęły latać samoloty Air India i niemal natychmiast potem Kingsfisher. Ceny biletów w pierwszej chwili były bardzo wysokie. Nie pamiętam już jak szybko minister transportu Indii opublikował list- wynikało z niego w skrócie, że wprawdzie nie dysponuje możliwością wpływania na ceny biletów, ale znajdzie sposób żeby dobrać się do tyłka każdemu kto te ceny zawyży. Ceny natychmiast radykalnie spadły… ale ja nadal nie miałam żadnych wiadomości z Leh.

Kolega, któremu o tym opowiedziałam, Hiszpan- zanim zdążyłam zaprotestować zgłosił naszych jako zaginionych w ambasadzie hiszpańskiej. Dzwonił przy mnie,  widziałam go na ekranie, na czacie. Telefon odebrano od razu. Początkowo rozmawiał po hiszpańsku, ale szybko podano mu numer do Leh. Przeszedł na angielski- wysłannik ambasady hiszpańskiej najwyraźniej wcale nie był Hiszpanem, najprawdopodobniej był to ktoś miejscowy. Olga i znajomi zostali wpisani na hiszpańską listę. Hiszpanie organizowali wyjazd swoich. Z Indian Times”a wiedziałam, że swoich obywateli wywożą też Żydzi. Wynajęli wojskowy samolot i zaczęli latać do Delhi. Nasza ambasada nie widziała powodu, żeby pomagać rodakom (przecież Polak potrafi!), za to Hiszpanie, być może po rozmowie z moim kumplem, podali w swojej telewizji, że są w Leh, pracują nad odnalezieniem wszystkich swoich obywateli i oczywiście  zajmą się również wszystkimi uwiezionymi w Leh obywatelami europejskimi …Kilka dni później faktycznie uratowali  uwiezionych w odciętej dolinie dziewięciu Czechów, którym kończyło się już jedzenie.

Nasi poradzili sobie, na co liczyłam. Postali w kolejce na lotnisku całą noc i wylecieli do Delhi Kingsfisherem. Olga opowiadała, że nigdy jeszcze nie leciała tak luksusowym samolotem, a ja dostałam SMS : „Jestem w Dehli  Mikołaj został pomagać przy usuwaniu błota.”

Napisałam do ambasady, że wszyscy są już bezpieczni . Wydawałoby się, że to koniec tej strasznej historii, ale skądże znowu. Tydzień później (16 sierpnia) , kiedy wszyscy troje bawili się już w najlepsze w Radżastanie zadzwonił do mnie pan Janusz WACH z informacją, że moja córka zaginęła w Leh i najprawdopodobniej nie żyje. Skąd wysnuł taki wniosek skoro dotychczas nie bardzo się losem obywateli polskich przejmował? … Otóż napisali do niego Niemcy. Ktoś zgłosił Olgę i Mikołaja jako zaginionych i znaleźli się na liście poszukiwanych turystów ambasady niemieckiej. Niemcom nie udało się ich odnaleźć, wiec napisali do naszej ambasady drogą dyplomatyczną. Rozumiem, że im również nie udało się porozumieć drogą normalną, czyli przez telefon.

To zdjęcie które wysłała ambasada niemiecka naszej:

Zdjęcie dostarczył swojej ambasadzie  jakiś człowiek ( chyba z Berlina) którego spotkali dwa dni przed katastrofą. Wiedział że Olga i Mikołaj zeszli do wsi, na która spadła lawina. Nie wiedział, że kiedy na głowę zaczęły im się walić kamienie ktoś, kogo nie widzieli, i nawet nie wiedzą czy przeżył, zagwizdał i ich ostrzegł. Pobiegli pod most. Do rana siedzieli pod przęsłem starając się nie wpaść do wezbranej wody.  Rano doszli  do miejscowości, ale mosty były zerwane, nie było łączności i nikt naprawdę nie wiedział gdzie iść. Z Lech przywożono ciała ludzi którzy zginęli w lawinie, a do pustych ciężarówek wsiadali miejscowi  próbujący dostać się do miasta żeby pomóc w odkopywaniu ruin z błota. Ciężarówki dojeżdżały do rzeki, którą można było już przejść po zrobionym z drabin moście, potem Olgę i Mikołaja zabrał wojskowy samochód z oficjelami sprawdzającymi jak idzie akcja ratunkowa. Dopiero wtedy dowiedzieli się co się naprawdę stało.

Niemcy szukali wysokiej blondynki ze Szczecina, studentki medycyny. Pan z ambasady najwyraźniej zbyt zajęty, żeby czytać maile, przecież do niego napisałam, zadzwonił i w okrężnych słowach zaczął… Czy Pani córka jest blondynką ok 175 cm wzrostu i studiuje medycynę…. Zmartwiałam. Nie wiedziałam czy znów stało się coś złego w Radżastanie, przecież jeszcze przed Leh musieli uciekać z Kaszmiru, bo tam z kolei zaczęły się zamieszki (nawiasem mówiąc ambasada na ich telefony z Kaszmiru również nie odpowiadała). Chwilę trwało zanim wyjaśniliśmy sobie, że Olga żyje i nikomu nic się nie stało. Długo jeszcze byłam w szoku. Do tej pory nie mogę zrozumieć, że w tak wielkim kraju jak Indie za nasze podatki utrzymujemy kierowników wydziałów jakichś tam, którzy w czasie poważnej katastrofy, zamieszek politycznych i powodzi, nie odbierają telefonów, nie odpisują na maile i „na dzień dzisiejszy” nie mają planów ewakuacji naszych ludzi. Szkoda, prawda?  Bo to co zrobili Hiszpanie (czyli wynajęcie kogoś kto już i tak był w Leh) nie kosztowało chyba dużo,  a jaki piękny mają PR.

Odnalezienie mojego telefonu (bo wcale go nie podałam) też pewnie zajęło trochę czasu a można go było znacznie  sensowniej zagospodarować, np sprawdzić listy pasażerów którzy odlecieli bezpiecznie do Delhi.

Z tego wszystkiego wynika istotny wniosek. Dobrze, że już jesteśmy obywatelami Europy- w razie jakichkolwiek kłopotów w egzotycznym kraju możemy od razu polecieć po pomoc  do Hiszpanów… albo na przykład poprosić o nią Niemców.  Pomogą. Ludzie generalnie się o siebie troszczą… a  po co się denerwować i zawracać głowę naszym wspaniałym urzędom!

PS: Miałam zamiar opisać to w zeszłym roku. Tylko nie chciało mi się już nawet o tym myśleć. Było okropne. Nie wiem dlaczego ktoś inny tego nie rozgłosił. W Ladakhu utknęła w tym czasie między innymi ekipa Telewizji Polskiej.

Share

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Translate »