Dlaczego Korsyka? Znałam ją, w jakimś sensie już „zaliczyłam”, przeszłam cały GR20, połaziłam po licznych, niżej położonych dróżkach, przejechałam rowerem setki kilometrów. Sporo widziałam. Trochę się bałam, że może będzie nudno. Naprawdę :). Zdecydowaliśmy się jednak na Korsykę, bo w porównaniu z każdymi innymi europejskimi górami jesienna pogoda jest tam najłaskawsza.
Statystycznie i w październiku i w listopadzie jest tylko po 10-11 deszczowych dni. Co trzeci, czyli nie najgorzej :). Niektóre strony podawały prawdopodobieństwo deszczu ok. 20%, czyli nawet trochę mniej. Podobne warunki panują tylko we włoskiej części Alp Nadmorskich. We Francji i w Pirenejach pada bardziej i co ma ogromne znaczenie jest znacznie zimniej.
Korsyka jest górzysta (i skalista) już od poziomu morza. Wiele interesujących tras przebiega nisko, często nawet poniżej 1500 metrów, więc jesienne temperatury są tam znacznie łagodniejsze niż w Pirenejach czy Alpach gdzie zwykle łazi się znacznie wyżej niż 2- 2,5 tysiąca metrów. Pewnym ryzykiem był wiatr- silniejszy niż gdziekolwiek na kontynencie, ale postanowiliśmy się odpowiednio ubrać i przetrwać, a w razie problemów uciec na Sardynię.
Ważnym argumentem był też dojazd. Jest dużo tanich lotów do Pizy, a promy z Livorno do Bastii kosztują tylko 30 Euro. Bardzo tanie jest też wydostanie się z lotniska w Pizie- 1,6 Euro, i dojazd z Pizy do Livorno-2,5 Euro. To bardzo blisko. Zajmuje chwilę.
Pewnym problemem jest brak większych map. Te, które mieliśmy: IGN 1:25000 dzielą wyspę na kilkanaście kawałków i żeby móc swobodnie pochodzić trzeba by zabrać ze dwa kilogramy papieru. Zabraliśmy tego z połowę. Mapy są dostępne na Korsyce, o ile uda się znaleźć otwarty sklep. Moje pochodziły ze Sklepu Podróżnika, na miejscu dokupiliśmy jednak jeszcze kilka. Wszystkie miały ten sam błąd. Rzeźba terenu, lasy rzeki i źródła były przedstawione wręcz doskonale, podobnie jak trasa GR20. Inne szlaki już znacznie gorzej. Wielu ścieżek nie pokazano, pomimo tego, że w terenie miały znaki. Czasem jako znakowany, oznaczono na mapie szlak z dosłownie jednym znakiem, w praktyce niemal nie do odszukania. Nie pokazano wielu schronów, brakowało większości leśnych dróg.
To jednak nie jedyny kłopot. Nawet osobie bardzo dobrze obeznanej z mapami zajmie troszkę czasu przetłumaczenie tego co widzi na papierze na warunki korsykańskie.
Trudno jest pozbyć się przyzwyczajeń i prawidłowo zrozumieć mapę. Płaskie łączki nad rzeczką- w Alpach czy Pirenejach łatwa relaksująca trasa, na Korsyce najprawdopodobniej okażą się zawalonym głazami, pełnym dziur i małych wyniesień labiryntem, co i raz poprzerastanym kolczastymi krzakami. Stok o nachyleniu 40 stopni- niby dałoby się zejść, ale tu prawie na pewno się nie da. Połowa to urwiska i skałki, na drugiej połowie królestwo kolcolistów, jałowców i róż. Nie do pokonania.
Lasy nie rosną na równym, tylko na poszarpanych i stromych skałach. Rzeczki to gmatwanina stawków i wodospadów… czym niżej tym trudniej (nie łatwiej, jak u nas). Mnóstwo zwierząt powydeptywało swoje prowadzące donikąd ścieżynki. Świnie doszczętnie rozryły grunt. Rzeki często płyną w kanionach. Po deszczach wielu z nich nie da się bezpiecznie przejść. Generalnie bez ścieżki czy choćby kopczykowego oznakowania błądzenie jest tu niemal pewne,
a znalezienie miejsca na namiot to często wielka sztuka.
To odkryliśmy jednak dopiero na miejscu. Podobnie jak zalety (i wady) lokalnego transportu, bazy noclegowej i sklepów. To czy cokolwiek znajdziemy, złapiemy, dostaniemy … zawsze było niespodzianką. Polubiliśmy to.
Przyjemnym zaskoczeniem była dla nas też obfitość jedzenia łatwo dostępnego w korsykańskich lasach. Niemal wszędzie poniżej 1300 metrów owocowały kasztany. Brodziliśmy w owocach i liściach. Aż do 1600 m rosły jeżyny- w wielu miejscach obsypane owocami. W całym swoim życiu nie zjadałam tylu borowików. Powszechne były też wszystkie rodzaje maślaków i kilka odmian rydzów. Trafiały się pojedyncze koźlaki i zajączki. W wielu miejscach rosły gromadnie dorodne kanie. Ilość grzybów wielokrotnie przekraczała to co dalibyśmy radę zjeść, trzeba by mieć ciężarówkę żeby je wszystkie pozbierać. Poza tym jadaliśmy też świeże owoce- poniżej 1200-1300 metrów owocowały drzewa poziomkowe- arbutus unedo, rodząc setki jaskrawych, 2-2,5 cm kulek o smaku banana zmieszanego z brzoskwinią i o konsystencji poziomki, jak się dowiedzieliśmy po jakimś czasie, nieco nasączonych alkoholem. Dojrzałe i miękkie są pyszne, nieco twardsze jadalne i sycące, chociaż troszkę bezsmakowe jak niezbyt dojrzały banan.
W listopadzie na wyższych halach mróz posłodził owoce tarniny (bez przemrożenia bardzo cierpkie) zmiękły też róże. W lasach trafialiśmy na dzikie gruszki-ulęgałki, a nisko i blisko miejscowości na pojedyncze drzewa figowe. Przy pasterskich zabudowaniach rosło troszkę pokrzyw, ale niewiele w porównaniu z latem. Większość sklepów była pozamykana, zamknięto też niemal wszystkie bary.
Schroniska były otwarte, ale bez obsługi. Większość z nich miała kasetki na pieniądze, co odkryliśmy po jakimś czasie (były poukrywane w sypialniach). Nocleg kosztował tam 11 Euro. Kilka było bezpłatnych, w niektórych była dodatkowa opłata za gaz (1,5 Euro), w większości zgromadzono ogromny zapas drewna. Unikaliśmy schronisk bo przed wyjazdem wyczytałam, że w wielu łóżkach grasują pluskwy. Co żyło w nich naprawdę, nie wiemy. Na drzwiach schroniska Thiglietu wisiał obrazek owada przypominającego psią pchłę, a ludzie z którymi rozmawialiśmy mówili, że „to coś” pogryzło ich nieco po tyłkach.
W górach było cudownie pusto. Z miejscowych spotykaliśmy niemal wyłącznie myśliwych, w październiku można było, jeszcze zobaczyć pasterza (widzieliśmy dokładnie dwóch), czy pojedyncze osoby wędrujące GR-em (tych spotkaliśmy dokładnie ośmioro), potem poznikały nawet samochody z szos.
Każdy dzień był zachwycająco inny, ochładzało się, wydłużała się noc, żółkły i opadały liście, paprocie przebarwiały się na ognisty pomarańcz, czerwieniały buki, rudziała trawa. Przeszliśmy przez wszystkie strefy roślinne Korsyki od łagodnych śródziemnomorskich wybrzeży przez lasy zarośnięte prawie jak dżungla, suche zarośla kolcolistów i pozbawione roślinności wysokogórskie rumowiska.
Sypialiśmy pod gołym niebem, w namiocie w pasterskich szałasach, w kilku parkowych i prywatnych schronach…
Z naszego miesięcznego łażenia dałoby się ułożyć kilka sensownych i logicznych tras. Jak najbardziej do powtórzenia, chociaż być może nie dla każdego- trzeba nieść zapas jedzenia na tydzień i namiot, a podejść i zejść jest mnóstwo, znacznie więcej niż na GR-rze (w wielkim przybliżeniu przeszliśmy ok 550 km i 25 tys metrów w górę i w dół).
Nagrodą jest samotność i dzikość, do tego oczywiście mnóstwo nieznanych, niezadeptanych miejsc. Jesienna Korsyka to egzotyczny i bardzo tani raj. Naprawdę magiczny. Światło jest zupełnie inne niż latem. Kolory wręcz nieprawdopodobne. Wykorzystuje się każdą chwilę od brzasku do zupełnej ciemności, mając dla siebie cały świt i zmierzch. Po górach snuje się mnóstwo malowniczych, a nieszkodliwych chmur zawieszonych w klarownym, przezroczystym powietrzu. Wbrew moim oczekiwaniom nie brakowało nam czystej wody.
Zastanawiam się tylko jak Wam to teraz opisać? Macie jakiś pomysł? Chyba warto jak najdokładniej, bo najprawdopodobniej komuś się przyda?
PS. w styczniu 2015 wróciłam na Korsykę, bo bardzo chciałam zobaczyć jak wygląda zimą. Początek relacji jest tu.