Armenia pieszo cz24- Barkushati Range

Więc błoto, trudne do ominięcia w ciemności. Podmarznięte kałuże, świt i widok na Tatev. Stąd piękny. Kilka kilometrów szutrowych dróg, parę zakrętów. -Tu- mówię w pewnej chwili i skręcam po krowim śladzie.  Jose rozgląda się niepewnie- tam w dole, widzisz ścieżkę? Spotkamy ją na progu doliny.

Kiedy tam dojdziemy słońce dosięgnie szronu. Ziemia zacznie parować, zmięknie błoto. Długo nie będziemy wiedzieli gdzie siąść, a jak to w końcu zrobimy grunt rozmarznie zanim zjemy i pogrążymy się w rudej glinie. Według mapki z Info Cafe powinniśmy minąć pasterskie budynki. Widzimy tylko dwa. Zrujnowane. Ostatni już bardzo wysoko, już w śniegu. Musimy przejść przez 2700 metrów. Według nawigacji i map nie ma tu drogi, ale są elektryczne słupy. Ktoś, kto je stawiał rozjeździł ciężkim sprzętem miękkie zbocza, idąc łączymy fragmenty tych dróg. Te, które widzimy, bo wszystko jest już pod śniegiem. Czasem wracamy, trawersujemy przez pobielone zielsko. Przełęcz widać przez wiele godzin, mamy wrażenie, że się wcale nie zbliża. Druga strona jest prawie bez śniegu, nic dziwnego to przecież południe. Tam też trafiamy na drogę. Dziwię się, bo śledziłam to miejsce w Google Earth i cieszę, bo obraz który sobie na tej podstawie stworzyłam ma się nijak do tego co widzę. Stromo, rzeka wpada w kanion. Drogą pójdziemy znacznie szybciej.

Biegniemy, słońce już bardzo nisko. Droga też stoma, skalista, zakręt za zakrętem. Ścinamy któryś, zsuwam się przez krzaki pierwsza, wprost na niedźwiedzią kupę.- Ciepła- decyduje Jose, ma rację z kupy unosi się para. Rozglądamy się, ale niczego nie widać. Skały, stromo, kępy różanych krzaków. Zmierzch.-Ile do wsi?- w linii prostej jakieś 5 km- mówię, bo naszej drogi nie ma w nawigacji. Nie mam jak zmierzyć. Decydujemy, że dojdziemy do ludzi. Mamy latarki, przypomina nam się instrukcja z przewodnika- lepiej nie zaskakiwać niedźwiedzia. Próbujemy rozmawiać (żeby nas słyszał), ale szybko nam brakuje tematów. Więc śpiewam. Okudżawa, stare partyzanckie piosenki, przy innych mi się trudno oddycha. Bo biegniemy, jak umiemy najszybciej. Powtarzam się, zapominam tekstów, w przerwach Jose wygwizduje arie. Po godzinie widzimy z góry wieś. Dwa domy. – To może już nie trzeba śpiewać?- odwracam się do Jose, światło latarki przesuwa się po lesie. -Niedźwiedź! – mówię szeptem- przestań mu świecić po oczach! Miś wstaje, my ruszamy biegiem. Z dołu gapią się na nas zdziwione krowy.

Zabudowania są skromniejsze niż się wydawały z daleka, wybieg z krowami otacza tylko druciany płot. Przy bocznych drzwiach stoi samochód. Zwalniamy -dobry wieczór – mówimy mężczyźnie w skórzanej kurtce, który na chwilkę wychyla się zza drzwi. Nie słyszy nas, więc powtarzamy. -Widzieliśmy niedźwiedzia… Gdzie?! Na górze z 500 metrów stąd. Drugi mężczyzna wylatuje w stronę górki z bronią. -Już on mu pokaże- tłumaczy trzeci, w tym roku zjadł nam 4 krowy.

Wewnątrz jest dużo ludzi, jakaś impreza. Zapraszają żebyśmy siedli więc dokładamy do kolacji nasze rzeczy. Z obórki, która jest tuż za ścianą sączy się zapach. Stężony, fermentujący mocz przedostaje się przez dziurkę od klucza. Kiedy usiądę trafi mi prosto w twarz. Dym z papierosów. Mężczyźni w czarnych skórach, zalotna kobieta, dwóch chłopców. Telewizor. Niewiele rozumiemy, jesteśmy zmęczeni. Pokonaliśmy mnóstwo metrów w górę i w dół. Siedzimy w cieple, pijemy wódkę. Młodszy chłopiec pokazuje nam chorą krowę. Jem jakieś mięso jak odkryję potem z puszki. Jest smaczne. Honory domu pełni jedenastolatek, grzeczny, uroczy władający doskonałym rosyjskim- Arsen. Proszę o herbatę. Arsen opowiada, że chodził do szkoły w Rosji. Mama miała robotę w Soczi, przez 4 lata. Teraz do szkoły jest bardzo daleko, jeździ samochodem. Jak daleko przekonamy się rano schodząc. Tymczasem panowie odjeżdżają, zostajemy z mamą Arsena jego młodszym bratem i milczącym brodatym mężczyzną. Na piecu gotuje się hasz- zupa z kości. -Zatańczysz?-proponuje Jose dziewczyna, ale on nie chce, więc tańczy z synem.

Śpimy w oddzielnym pokoju. Ośmiolatek urzęduje do rana, pali ognisko, piecze szaszłyki, co chwila budzi nas, lub kogoś z rodziny. Zapala światło, szuka czegoś pod naszymi łóżkami. Myślę, że wszystkie dzieci, które dotychczas podejrzewałam o hiperaktywność, były zdrowe. -Widziałem jak wypił wczoraj butelkę piwa- mówi Jose. Wszyscy czworo śpią kiedy wychodzimy. Jest niedziela. Niebo bezchmurne i czyste. Nie wiemy jak podziękować więc zostawiamy mały prezent na stole.

Share

Armenia pieszo cz23- Tatev

Przymrozek, dymy nad budzącą się wsią. Słońce. Odkrywamy, że do Tatev prowadzi szlak, jak wynika z informacyjnej tablicy- polski wyznakowany za pieniądze Ministerstwa Spraw Zagranicznych w ramach pomocy dla Armenii w 2012 roku. Biało czerwony. Szlakowi jak się okaże wieczorem towarzyszy mapa dostępna w informacji turystycznej w Tatevie. Mam ją, jest całkiem fajna.

Ciepło, jasno, wygodna droga. Urwisko, które wymacaliśmy wieczorem, za nim kapliczka i świetne miejsce na namiot. Byliśmy najwyżej 20 metrów stąd! Kto mógł przewidzieć… Strome zejście, złocista ściana, u jej stóp ruiny starej wsi. Opuszczonej w latach trzydziestych po katastrofalnym trzęsieniu ziemi. Z góry widzimy, że wieś była bogata i duża. Zachowały się zdobione domy, nietknięty kościół. Znad naszych głów, z klifu unosi się śpiew. Staruszek wychylony niebezpiecznie nad przepaścią. Nie rozumiemy go, ale czujemy tęsknotę. -Myślisz, że wspomina stary Harzhis? Jose przyśpiesza, gubię go w zaroślach jeżyn, w zawiłym labiryncie uliczek, stodółek, płotów. -Popatrz w tym domu ktoś jest- wołam, bo znów go gdzieś widzę. Para ludzi opowiada nam o trzęsieniu ziemi. Mieszkają tu latem, bo mają ule. Wśród zarośniętych ogródków jeden przekopany i opielony. Rządki kapusty, kępki pomidorów, zioła. Kościół, ogromny, widny, są okna, nowe drewniane drzwi i dach z trawy. Cmentarz pełen rzeźbionych grobów. Dwa zdziwione konie, wodopój. Cielak na trawiastym dachu. Gubimy się. My też wchodzimy niechcący na dach, struktura wsi zaciera się, jest wysoko nie umiemy zejść. Wracamy. Gdzieś tam znów znajdujemy szlak. Przez nami jedzie człowiek na koniu. W słońcu wiruje babie lato. Jest upał. Droga opada wzdłuż zbocza, mijamy ruinę, potem pasterski dom. Dalej znajdziemy potem ruiny kolejnej wsi, nie wiemy czy też zniszczonej przez trzęsienie ziemi czy opuszczonej z innego powodu. Mury rozsypane, nie ostał się ani jeden dach. Ale to potem, jak już zajrzymy do pasterskiej chałupki, siądziemy, zjemy. Rozleniwimy się.

Widać już stamtąd zabytkowy most. Ścieżka po drugiej stronie doliny jest stroma, miejscami wykuta w skale, wiedzie cieniem wśród karłowatych drzew, potem dnem lasu. Gubimy ja kilkukrotnie, spieramy się, nie widzimy znaków. Tylko porzucone w gąszczu plastikowe butelki, które początkowo uznamy za dowód bytności ludzi, a potem odkryjemy, że to nie ścieżka, bo na ścieżce, na polskim szlaku nie ma ani jednego śmiecia, jakby ktoś zbierał? Odnajdujemy znaki tuż pod wierzchołkiem zbocza, prawie na płaskowyżu. Długo idziemy leśną drogą, już mniej ciekawą, bo las jest sztuczny, sadzony, z nienaturalnych tu iglastych drzew. Chmurzy się, robi się zimno. Ścieżka wychodzi na łysą przełęcz, stoi tam ławeczka są szlakowe znaki, ale wieje tak, że nie da się siedzieć. Schodzimy do wsi, zaglądamy do sklepu, sprzedawczyni radzi postawić namiot w kościele. -Tu mamy taki mały monastyr, wszyscy tak robią! Dziękujemy idziemy dalej. Nad Tatev nachodzi chmura. Słynny (wielki) monastyr ginie we mgle, chcemy go zobaczyć przed nocą, ale chcemy też usiąść, zjeść coś ciepłego. Według nawigacji w Tatevie jest restauracja. Skręcamy w stronę jakiegoś budynku, ale z sąsiedniego ktoś do nas macha. Info Cafe- czytamy szyld. Super, informacja się przyda. Okazuje się, że można tam zjeść.  Zamawiamy, zostawiamy plecaki. Monastyr jest zamglony i mroczny. Gregoriańska muzyka. Ogromne, bardzo surowe wnętrze, oświetlone tylko pomieszczenia dla mnichów. Przez okno widzimy pokój jak w schronisku. Piętrowe łóżka, regał z książkami, ciasno.

Info Cafe to świetne miejsce, informacja z restauracją prowadzona przez dwie panie z Erywania. Matkę i córkę. Płonie w kominku. Jedzenie jest pyszne, panie mówią po angielsku, w informacji są ciekawe książki i mapy. Wśród nich wydana przez polskie ministerstwo ulotka z dobrą, szczegółową mapkę sięgającą jeszcze dzień drogi stąd. Z niej dowiadujemy się, że w Harzhis można było przenocować. Ulotka podaje nazwiska, adresy. Żałujemy, że dostaliśmy ją dopiero tu, na końcu drogi.

Nocujemy w namiocie w ogródku Info Cafe, pod wiatą. Wstajemy na długo przed świtem. Niebo jest czyste. Drzewa, trawy pokrywa iskrzący szron. Na czyściutkiej, śnieżnobiałej podłodze łazienki zostają nasze błotniste ślady. Próbuję je zetrzeć, ale jest ciemno, brakuje wody, być może zakręconej na noc, bo mróz, lub nie zakręconej (dla nas) i zmarzniętej na kość.

Share
Translate »