Jesienna Korsyka-Plateau Alzo

Opisałam już wcześniej ścieżkę prowadzącą wąwozem Tavignano (doskonałe dojście w góry Masywu Monte Renoso). Teraz wyszliśmy na grań ponad tą doliną.

widok z grani na dolinę TavignanoW wąwozie Tavignano siedziała chmura, a po stokach snuły się strzępy mgły.

widok z grani na płaskowyż AlzoNasza ścieżka- Mare a Mare Nord schodziła do Refuge de la Sega, (gdzie już raz nocowaliśmy), przecinając trasę, którą poszliśmy później nad lac de Nino. Dopiero teraz dotarło do mnie, że to wielkie i wygodne schronisko nie ma w pobliżu żadnej drogi. Najbliższy dojazd był chyba właśnie tu- na Bocca a l’Arinella.

Bocca a l'ArinellaKilkadziesiąt metrów poniżej przełęczy przekroczyliśmy solidną gruntową drogę ciągnącą się aż od Calacuccia i zaczęliśmy schodzić mało wyraźną ścieżką. Zejście jest strome, ale to niedaleko. Szlak przechodzi przez łąki i las, a 10 minut przed schroniskiem mija gaj kasztanowców. Oczywiście nazbieraliśmy trochę kasztanów na obiad, pod czujnym okiem licznie zgromadzonych krów. W schronisku spotkaliśmy parę, którą już raz minęliśmy powyżej Calenzany. Pogadaliśmy chwilkę, chłopak z dziewczyną poszli po kasztany (przyszli z góry i nic o nich nie wiedzieli). Zjedliśmy trochę pozostawionych w schronisku jajek (chyba ich wcale pod naszą nieobecność nie ubyło, a na pewno nikt nie ruszył ani jednego z wielkich kabaczków), młodzi uznali, że znalezione w kuchni suszone figi są jadalne… pokazałam im jeszcze jak odróżnić nietrujące grzyby, pełno ich było, głównie maślaki i kanie. Kiedy odchodziliśmy widziałam jak chłopak próbuje łapać ryby. Pytaliśmy czy mają jedzenie – powiedzieli, że tak. To był ich ostatni dzień, rano schodzili do Corte.

podejście na platou AlzoNa Plateau Alzo nie jest daleko, to ok. dwie godziny. Wyszliśmy troszkę za późno, więc bojąc się nocy lecieliśmy prawie biegiem. To spore podejście. Ścieżka prowadzi przez gęsty las. Niemal się nie rozglądając zebrałam kilka wielkich borowików. Rosły wprost na dróżce.

burza nad Monte RenosoPoniżej nas gromadziły się dramatyczne chmurska. Troszkę się martwiliśmy, że nie dotrzemy do zaznaczonych na mapie szałasów przed nocą. Nie tyle chodziło nam o same szałasy (wciąż baliśmy się osławionych pluskiew), ale o zawsze towarzyszącą im wodę. W pośpiechu nic prawie nie zabraliśmy, a zresztą w butelkach mieści się  zbyt mało żeby się i umyć i zjeść.

Platou AlzoO zmierzchu dopadła nas chmura. Widoczność była mizerna, a las wyjątkowo ciemny i gęsty. Na szczęście nie zgubiliśmy wątłej ścieżynki i wyszliśmy wprost na kamienny domek. Był zakaz biwakowania i nawet zakaz spania w worku biwakowym-taki widziałam chyba pierwszy raz w życiu. Za drugim, spalonym szałasem jest źródło. Woda kapie z niego kropelkami i na wypełnienie półtoralitrowej butelki trzeba poczekać z pół godziny . Poza tym to piękne biwakowe miejsce. Zajrzeliśmy do chałupki, ale postanowiliśmy jednak rozbić namiot. Na pryczy leżały brudne materace i trudno nam się było opędzić od myśli o pluskwach.

Jeszcze na długo przed świtem obudziły na bardzo bliskie grzmoty. Nie pamiętam, żebyśmy kiedyś pojęli równie szybką i jednomyślną decyzję. Wiedzieliśmy już,  że nasz namiot cieknie. Zgarnęliśmy wszystko, zwinęliśmy to byle jak i już lekko pokropieni przenieśliśmy się pod dach. Jose odsunął materace i natychmiast zasnął na brudnej pryczy, ja postanowiłam wykorzystać ten czas na usunięcie jeżynowej drzazgi wbitej głęboko w moją piętę. Niepotrzebnie odganiałam świnie w sandałach…

Świtało, ale nie robiło się jasno. Usiadła na nas burzowa chmura. Grzmiało, lało, zacinało deszczem. Przeczekałam ten czas na progu mocząc piętę w roztworze mydła. Pomogło i po dwóch godzinach drzazga wyszła. Co za ulga :)

platou AlzoBurza odeszła równie szybko jak przyszła. Jedyną zmianą była temperatura. Ochłodziło się. Skończył się ciepły październik i zgodnie ze wszystkimi prognozami przyszedł listopad, a z nim zima.

platou AlzoLas ociekał, ubraliśmy się w nieprzemakalne rzeczy i nie zdjęliśmy ich potem, bo wiało i zrobiło się lodowato. Na szczęście zanim zdążyliśmy przemoknąć ścieżka wyszła na hale.

AA031Na Plateau Alzo są jeszcze dwie grupy szałasów. Bardziej nowoczesne i używane.

AA032(1)Daleko na horyzoncie wciąż widzieliśmy Monte Cinto i Paglię Orbę. Otaczały nas gładkie pagóry, ale na wschodzie z mgły wynurzały się co jakiś czas urwiste skały doliny Restonica

dolina restonicaPlateau Alzo to piękne miejsce. Latem prawdopodobnie produkuje się tam sery, a w szałasach mieszka sporo osób. Teraz było tam całkiem bezludnie.

AA036(2)Na dużej wysokości wiatr szybko rozganiał chmury, ale w dolinie panowała mgła

AA029(1)i niestety musieliśmy w tę mgłę wejść.

zejście z platou Alzo w kierunku Lac Melo

Share

Jesienna Korsyka, Calacuccia

Monte Cinto spod refuge ErcoŚcieżka schodząca z Monte Cinto przecina łagodne wzgórza i dochodzi do gruntowej drogi. Na „skrzyżowaniu” jest  źródło. Potem wciąż nieźle oznakowany szlak idzie kawałkami szutrówką i ścina co większe zakręty.

Trzeba tam uważać, bo w prawo odchodzi nie pokazana na mapie ścieżka najprawdopodobniej biegnąca do Calasima (skąd można wrócić do GR20 szlakiem Sentier de Transhumance – ścieżki spotykają się w połowie odcinka Tighietu- Ciuttulu di Mori).

widok w stronę Corte

Dalszy ciąg zejścia jest słabo oznakowany. Odbicia od drogi zwykle znaczy tylko pojedynczy kopczyk, nie wszystkie zauważyliśmy i trochę się namęczyliśmy na twardym gruncie. Warto się trzymać skrótu. Przechodzi pomiędzy fantastycznie ukształtowanymi skałkami, porośniętymi pięknie owocującą tarniną. Jest woda, bywają jeżyny, a niżej stoi zabytkowa kamienna kapliczka z widokiem na całą dolinę.

widok w stronę Col di Verde

Było już późno więc staraliśmy się iść jak najszybciej. To takie pozornie nieciekawe miejsce, szeroka dolina poprzecinana dróżkami i wioseczkami, ale wieczorne widoki były tam piękne. Na zboczach pasły się krowy i owce, we wsi mijały nas wolno chodzące świnie, obszczekały jakieś ciekawskie psy. Kempingi w Lozi były pozamykane, pilnowały ich warczące kundle i nawet nie spróbowaliśmy się dowiedzieć czy może nam tam otworzą. Szutrówka przeszła w asfaltową szosę, weszliśmy do wsi i bardzo szybko zabrał nas jadący w dół drogi samochód.  Miły pan podwiózł nas do sklepu w Calacuccia. Powiedział, że powinniśmy tam spotkać właściciela kempingu (i hotelu- co nas mniej interesowało) i żeby go zagadać to może otworzy… Przed sklepem stał samochód tegoż pana, ale chociaż go pilnowałam jakoś przegapiłam moment kiedy wsiadł i odjechał. Jose był na mnie okropnie zły. Jeszcze gorzej zrobiło się potem. Bardzo szybko przyszła czarna noc. Latarnie w wioseczce zgasły, a my błąkaliśmy się ponad godzinę próbując odszukać ścieżkę Mare a Mare Nord wspinającą się na grań do Refuge Sega. W nocy światła wsi nad zaporowym jeziorem wyglądały niezwykle malowniczo… ale kiedy widzieliśmy je kolejny raz zaczęły nas nieco wkurzać. Z mapy wynikało, że Mare a Mare odchodzi od drogi zaraz za tamą. I rzeczywiście kiedy w końcu udało nam się odnaleźć tamę poszło już łatwiej. Szlak ścina zakosy szosy, ale nie odchodzi daleko. Zdecydowanie łatwiej szło nam się w ciemności asfaltem. Otaczały nas łąki, ale zbocze było na tyle strome, że nie widzieliśmy szans na namiot. Dopiero koło ósmej wypatrzyliśmy jakiś płaski kawałek pod wielkimi dębami. Nie było trawy tylko miałki piach, ale było cudownie płasko. Za kamiennym murem troszkę śmierdziały świnie. Bardzo się staraliśmy nie rozsypywać żadnych okruszków i wyrzuciliśmy wszystkie ogryzki, skórki od bananów i inne jadalne resztki wprost za oddzielający nas od zwierzaków płot. Każdy rzut fetował radosny kwik. Odkryliśmy, że stadem rządzi łaciaty knurek. Młode świnki nie miały wielkich szans na zdobycz więc potem rzucaliśmy im jedzenie wprost do pysków. Zasnęliśmy spokojni ciesząc się, że nas i łakome stadko oddziela solidna ściana.

poranna Calacuccia

Rano okazało się, że mur kończy się 10 metrów dalej, a brama jest otwarta na oścież. Spakowaliśmy się szybko, opędzając się od świń. Nie były nachalne, ale odsunęły się tylko kawałek. Jestem pewna, że po naszym odejściu dokładnie przeryły teren. Pewnie ryły go regularnie (bo lubią żołędzie) stąd taki mięciutki piach.

CalacuciaJeszcze przez godzinę towarzyszyły na wolne świnki. Było też troszkę znudzonych krów. Wyżej znaleźliśmy wysypisko śmieci, a potem szlak zaczął wyglądać jak szlak.

Corscia i widok w dół Scala di Santa Regina

Pogoda była nieszczególna, lekko mżyło, na Monte Cinto siedział wał chmur. Wchodziliśmy w masyw Monte Renoso z innymi bardziej gładkimi skałami i suchszą, mniej bujną roślinnością. Przez prawie dwa tygodnie złaziliśmy większość szlaków w Masywie Monte Cinto, byłam bardzo ciekawa jakie okażą się te góry, już nie tak urwiste i strome i co najważniejsze nie aż tak szerokie. Korsyka jest jak przecinek, czym dalej na południe tym bardziej góry zwężają się, na końcu tworząc prawie pojedynczą grań.

 

Share
Translate »