W schronisku zamówiłam dużą kawę. Taką, jaką serwują w miseczkach. -Masakra- powiedział pan schroniskowy podając cukier- brzydka pogoda, która przychodzi z Hiszpanii… Masakra- pomyślałam wrzucając wszystkie kostki (chociaż nie słodzę). Skoro w Hiszpanii też pada, nie ma ucieczki.
Bure chmury rwały się na grzbiecie Vignemale, ale były zbyt grube, zbyt szybkie żeby się tam długo zatrzymać. Drobny, bezlitosny deszczyk przyszedł o świcie, zaraz po tym jak zwinęłam namiot. Nie było na co czekać, więc poszłam. Odejście na Col de Arraille zbacza od znanego mi szlaku do Baysellance bardzo wysoko, niemal pod samą przełęczą. Na górze było trochę skał, ale aż do samego dołu nic trudnego- niepotrzebnie baliśmy się tego przejścia zimą. Przy śniegu trzeba by oczywiście iść inaczej, ale nie było tam ani trudniej ani bardziej niebezpiecznie niż na innych okolicznych przełęczach, choćby Mulletes.
Widoków też tym razem nie było. Tylko mgła. Do schroniska Estom dotarłam mokra, licząc że się tam wysuszę, ogrzeję, ale tylko sobie posiedziałam. Zamówiłam zupę, dostałam kubeczek wrzątku (to miłe, bo nigdzie poza Polską nie ma takiego zwyczaju, dziewczyna nie chciała żebym sama gotowała). W związku z tym, że nie było zimno, nie napalono i rzeczy schły tylko grzane kubeczkiem, więc siedziałam i suszyłam je jak umiałam. Zagadałyśmy się przy tym o zimie. Moja rozmówczyni była górskim przewodnikiem, poza letnim sezonem prowadzała grupy w rakietach. Dowiedziałam się od niej o kilku przejściach. Początkowo miała żal do zimowych łazików. Ktoś włamał się do schroniska niszcząc drzwi. Estom jest prywatne, niezobowiązane do trzymania sali zimowej. Próbowałam tego kogoś tłumaczyć (może myślał, że walczy o życie?), chociaż tak naprawdę trudno w to było uwierzyć. Tak czy siak schronisko rozwiązało problem szykując na taką okoliczność starą cabanę- nie jest najlepsza, dach ma trochę dziur, ale nie chcę żeby mi się tu kręcili, wszystko roznieśli… Nie wiedziałam co na to powiedzieć. Miała rację mówiąc, że za ewentualne szkody w klubowych schroniskach płacą kluby, a tu wszystko spadłoby na nią. Z drugiej strony nie wierzyłam żeby ludzie wychodzili w góry zimą niszczyć. Do Estom nie jest aż tak blisko, gdyby w okolicy roiło się od wandali padłoby też niedalekie schronisko Russell- samoobsługowe przez cały rok.
Poszłam tam po południu. Deszcz osłabł. W dolinie utknęła chmura, ale czym wyżej tym było jaśniej. Tym piękniej. Ciekawie było porównywać drogę z zimowym wejściem. Niemal się wtedy nie poddaliśmy. Na wietrznej hali, która okazała się skalnym rumowiskiem, nie zauważyliśmy skrętu do lasu i chyba z godzinę szukaliśmy ścieżki w innych miejscach. Pamiętam jak się ucieszyliśmy widząc czerwone okiennice Russell… Jak tam było przytulnie i ciepło, zwłaszcza w porównaniu ze śniegową dziurą, która z braku namiotu mogłaby być naszym jedynym schronieniem…
Teraz okiennice pokazały się trochę później. Las był gęsty, liście dopiero żółkły. Już od jakiegoś czasu wiedziałam, że nie będę sama. W błocie odcisnęły się dwa męskie ślady. Kiedy przyszłam schronisko było obwieszone suszącymi się ubraniami, a panowie kończyli rąbać drewno.
Wieczorem, już prawie po ciemku przeszli jeszcze dwaj Francuzi wybierający się na Pic Ardidien.