Pireneje wrzesień cz6

W schronisku zamówiłam dużą kawę. Taką, jaką serwują w miseczkach. -Masakra- powiedział pan schroniskowy podając cukier- brzydka pogoda, która przychodzi z Hiszpanii… Masakra- pomyślałam wrzucając wszystkie kostki (chociaż nie słodzę). Skoro w Hiszpanii też pada, nie ma ucieczki.

Bure chmury rwały się na grzbiecie Vignemale, ale były zbyt grube, zbyt szybkie żeby się tam długo zatrzymać. Drobny, bezlitosny deszczyk przyszedł o świcie, zaraz po tym jak zwinęłam namiot. Nie było na co czekać, więc poszłam. Odejście na Col de Arraille zbacza od znanego mi szlaku do Baysellance bardzo wysoko, niemal pod samą przełęczą. Na górze było trochę skał, ale aż do samego dołu nic trudnego- niepotrzebnie baliśmy się tego przejścia zimą. Przy śniegu trzeba by oczywiście iść inaczej, ale nie było tam ani trudniej ani bardziej niebezpiecznie niż na innych okolicznych przełęczach, choćby Mulletes.

Widoków też tym razem nie było. Tylko mgła. Do schroniska Estom dotarłam mokra, licząc że się tam wysuszę, ogrzeję, ale tylko sobie posiedziałam. Zamówiłam zupę, dostałam kubeczek wrzątku (to miłe, bo nigdzie poza Polską nie ma takiego zwyczaju, dziewczyna nie chciała żebym sama gotowała). W związku z tym, że nie było zimno, nie napalono i rzeczy schły tylko grzane kubeczkiem, więc siedziałam i suszyłam je jak umiałam. Zagadałyśmy się przy tym o zimie. Moja rozmówczyni była górskim przewodnikiem, poza letnim sezonem prowadzała grupy w rakietach. Dowiedziałam się od niej o kilku przejściach. Początkowo miała żal do zimowych łazików. Ktoś włamał się do schroniska niszcząc drzwi. Estom jest prywatne, niezobowiązane do trzymania sali zimowej. Próbowałam tego kogoś tłumaczyć (może myślał, że walczy o życie?), chociaż tak naprawdę trudno w to było uwierzyć. Tak czy siak schronisko rozwiązało problem szykując na taką okoliczność starą cabanę- nie jest najlepsza, dach ma trochę dziur, ale nie chcę żeby mi się tu kręcili, wszystko roznieśli… Nie wiedziałam co na to powiedzieć. Miała rację mówiąc, że za ewentualne szkody w klubowych schroniskach płacą kluby, a tu wszystko spadłoby na nią. Z drugiej strony nie wierzyłam żeby ludzie wychodzili w góry zimą niszczyć. Do Estom nie jest aż tak blisko, gdyby w okolicy roiło się od wandali padłoby też niedalekie schronisko Russell- samoobsługowe przez cały rok.

Poszłam tam po południu. Deszcz osłabł. W dolinie utknęła chmura, ale czym wyżej tym było jaśniej. Tym piękniej. Ciekawie było porównywać drogę z zimowym wejściem. Niemal się wtedy nie poddaliśmy. Na wietrznej hali, która okazała się skalnym rumowiskiem, nie zauważyliśmy skrętu do lasu i chyba z godzinę szukaliśmy ścieżki w innych miejscach. Pamiętam jak się ucieszyliśmy widząc czerwone okiennice Russell… Jak tam było przytulnie i ciepło, zwłaszcza w porównaniu ze śniegową dziurą, która z braku namiotu mogłaby być naszym jedynym schronieniem…

Teraz okiennice pokazały się trochę później. Las był gęsty, liście dopiero żółkły. Już od jakiegoś czasu wiedziałam, że nie będę sama. W błocie odcisnęły się dwa męskie ślady. Kiedy przyszłam schronisko było obwieszone suszącymi się ubraniami, a panowie kończyli rąbać drewno.

Wieczorem, już prawie po ciemku przeszli jeszcze dwaj Francuzi wybierający się na Pic Ardidien.

Share

Pireneje wrzesień cz5

Byłam w Val del Ara wiele razy, nawet nie wiem czy bym je umiała policzyć. Podchodząc długo, bo to długa dolina, przez cały dzień nie mogłam się opędzić od wspomnień. Urywkowych, czasem bardzo dziwnych. Śnieżnobiały biustonosz Bogny bujający się na wietrze we framudze wyrwanych drzwi cabany Labaza… Kiedy tam spaliśmy, awaryjnie, bo nie udało nam się zejść niżej, w puste odrzwia wlazła krowa i nie umiejąc się wydostać, starała się nie robić hałasu. Obudziłam się tylko ja, spojrzałyśmy sobie w oczy- Nie mów nikomu- patrzyła krowa bardzo żałośnie. Teraz nie mogłam już sobie przypomnieć czy komuś o tym wtedy powiedziałam. Moi przyjaciele byli w Pirenejach pierwszy raz. Wcześniej tylko schroniska, kempingi, wszystko ich szokowało, dziwiło. Teraz nawet by nie mrugnęli. Mijając Labazę zajrzałam do wnętrza. Drzwi były już naprawione, betonową podłogę wyścielała folia, były świece i papier toaletowy. Fajnie.

Wyżej minęłam kamień, za którym ukryliśmy się kiedyś nocą z Jose. Wiało wtedy upiornie, była zima, a my wykończeni zejściem z Collado Letrero nie dobrnęliśmy na noc do Labazy. Spaliśmy na glebie, bez namiotu. Poranek był piękny, słoneczny. Mijając teraz Letrero nie mogłam zrozumieć jak w ogóle udało nam się wtedy zejść. Skalisty rumosz wydawał się bardzo stromy- widziałam to oczywiście z daleka, a perspektywa dodaje stromizny. Przez moment pomyślałam żeby wdrapać się nad stawy Bacias i zobaczyć jak wyglądają bez śniegu. Mogłabym potem przejść pod Coll Aratille, na której lata temu wkurzały się na mnie dzieci wyciągnięte (chyba siłą?) na HRP. Leciałyśmy wtedy z ogromną prędkością. Znad Lac Aratille przebiegłyśmy Coll Aratille, Col de Muletes, przeskoczyłyśmy obok Refugio Oulettes de Gaube i przez Baysellance dotarłyśmy na noc do Gavarnie. Był upał, bezchmurne niebo, silne słońce i starsza córka dostała udaru słonecznego…

To wspomnienie powstrzymało mnie od powtarzania trawersu. Zostałam na kopczykowanej ścieżce, myśląc, że nic nie szkodzi, popatrzę jak wygląda letnie wejście na Mulletes. Zimą, kiedy tu byłam ostatnio z Jose wdrapanie się tam było dość paskudne. Myśląc o tym zagapiłam się (przecież tak dobrze znam tę dolinę!) i automatycznie trzymając się nigdy wcześniej niewidzianych kopczyków znalazłam się w zupełnie mi nieznanym miejscu. Ścieżka, nie pokazana na żadnej z moich map wspinała się skalistym żlebem. Wyraźnie widziałam ślady deptania, były kopczyki. Nie wiedziałam czy kontynuowanie jest rozsądne, ale też nie chciało mi się zawracać. Żleb wypłaszczył się w skalistym kotle. Śnieg, głazowisko, bardzo dziko. Wyżej spokojna przełęcz i skaliste, poszarpane zejście, nieoznakowane i miejscami strome, ale z jakim pięknym widokiem! Schodziłam tuż pod ścianą Vignemale najwyraźniej przez Col de Oulettes. Pojęcia nie miałam, że jest przechodnia.

Zanocowałam troszkę powyżej schroniska, Mogłam zejść, miałam jeszcze czas, ale jakoś mi się nie chciało do ludzi. Rano okazało się, że byłabym sama. Schronisko było puste, bez gości.

Share
Translate »