Trafiliśmy na wspaniałą pogodę. Padało tylko kilka razy, zwykle tak, że nie sprawiało to żadnych kłopotów, nocą albo poniżej nas. Pomimo pełni sezonu i wyboru bardzo znanych miejsc, w górach niemal nie było ludzi. Żadnych problemów z noclegiem w schroniskach (bez rezerwacji), czy miejscem na kempingach. Na szlakach tylko pojedyncze osoby. Były dni, kiedy nie spotykaliśmy nikogo, lub widzieliśmy ludzi z bardzo daleka.
Wyszliśmy z Luchon i wróciliśmy w to samo miejsce. Przeszliśmy fragmentem GR10, HRP i GR11, opiszę to, bo to fajna trasa, częściowo pokrywająca się z pętelką, którą już opisałam, ale znalazłam też miejsca, które widziałam pierwszy raz, albo byłam tam dawno, kilkanaście lat temu. Szliśmy powoli, dobrze jedliśmy, wypiliśmy sporo wina, zniszczyliśmy dwa kijki, porwaliśmy dwie pary nowych butów, nabiliśmy sobie po kilka siniaków, a mnie znów ugryzł kleszcz (i teraz przez miesiąc muszę jeść antybiotyk). Na razie wrzucam kilka przypadkowych zdjęć. Mam ich mnóstwo, było przepięknie.