Czekał mnie niezbyt fascynujący dzień. Kilkanaście kilometrów drogą. Leśną, gruntową, wiele u nas takich szlaków, ja wolę dzikość. Nie miałam jednak wyboru. Skoro nie sforsowałam Roc Blanc musiałam podejść w Madres od północy. Pogoda była nieszczególna. Trochę padało, nadal wiało. Otaczały mnie typowe dla francuskich Pirenejów lasy, niezwykła była tylko ilość kwiatów. I cabany- otwarte, wyposażone w miejsca do spania. Pozaznaczane na obu mapach. Troszkę poniżej Bousadus de Bas minęłam dobre leśne schronisko. Piętrowe i spore. Tuż przy parkingu. Dobry punkt wypadowy w Roc Blanc. Po południu, kiedy droga zaczynała mnie już bardzo nudzić, tuż za pełną narcyzów zagrodą pojawiło się oznakowane odejście na Col des Hares, leśną przełęcz prowadzącą do Puyvalador. Dolina Cerdanya w każdym miejscu zaskakuje. To płaska, wysoko położona, wietrzna przestrzeń wciśnięta pomiędzy pirenejskie szczyty. Pełna wsi, wyciągów, sztucznych jezior, ale niemal pozbawiona ludzi. Wioski są chyba tylko sezonowe. Farmy nieliczne. Komunikacja na zamówienie (tak wyczytałam na przystanku w Puyvalador). Poza sezonem nic się tam nie dzieje, ale wyznakowano wiele ścieżek, szybkich i łatwych do odnalezienia. Wyraźnie widać, że to już nie Ariege, ale Roussillon. Autobusy nie jadą do Tuluzy tylko do Perpignan. Domy są luźno rozrzucone i płaskie. Wszyscy mówią po katalońsku, a na merostwach wiszą żółto czerwone flagi.
Jest też imponująca ilość schronów. Maleńkich, czasem tylko dwuosobowych, ale wyremontowanych, oznakowanych i czystych. Minęłam jeden, nisko położony i do wieczora podeszłam jeszcze do wyższego, na pięknej wysokiej hali tuż pod Madresem. Z fantastycznym dalekim widokiem. Miał tylko jeden feler. Nigdzie nie było wody. Najbliższe, zaznaczone na mapie źródło znalazłam dopiero 300 metrów wyżej, prawie na 2200 m npm. Podejście (bez plecaka oczywiście) zajęło mi ok. 40-ci minut. Dopiero po powrocie na wywieszonej w schronie mapie wypatrzyłam informację, że woda jest też troszkę niżej (ale niewiele bliżej) w schowanym jeszcze teraz pod śniegiem strumieniu.
Podchodząc i schodząc z dwoma pełnymi butelkami pod pachą załapałam się na piękne widoki. Wiatr darł na szczytach strzępy chmur. Słońce zaszło kolorowo. Nie gorzej było też nocą. Z prawie 1900 metrów było widać i Roc Blanc i Carlit, i dużą część doliny Cerdanya. Księżyc świecił wyjątkowo jasno i jak w wiele poprzednich nocy niebo było bezchmurne i czyste, pełne jaskrawo świecących gwiazd.