Od spotkanych w Siguer ludzi wiedzieliśmy, że ma padać przez cały dzień. Postanowiliśmy wrócić do samochodu szlakiem GR10. Znakowany, zwykle nietrudny wydawał nam się w sam raz na deszcz czy śnieg. To dość spokojny odcinek. Ścieżka wdrapuje się na trawiaste, gładkie połoniny i długo trzyma na wysokości około 2000 metrów. Pomimo mgły mieliśmy piękne widoki. Jedyną przykrością był hulający bez przeszkód wiatr. Schroniliśmy się przed nim na chwilkę w malutkiej (otwartej) cabanie na ostatnim grzbiecie. Niewiele dalej szlak zszedł do zacisznej dolinki. Wyszło słońce i wszystko zrobiło się nagle piękne i ciepłe. Zatrzymaliśmy się tam na noc. Cabana, pomimo tego, że niezaznaczona na mapach była świeżo odremontowana i bardzo ładna. Dwie wygodne sale z nowymi drewnianymi meblami i działającym kominkiem. Do tego pełna kwiatów łąka w otoczeniu łagodnych wzgórz. Tej nocy po raz pierwszy pojawił się księżyc. Widzieliśmy go tylko przez chwilkę, zaraz po zachodzie słońca, ale wiedziałam, że będzie rósł, a ja dostanę więcej światła do mojego nocnego fotografowania.
Rano zeszliśmy z GR-u. Wybraliśmy początkowo nieoznakowaną, ale dalej dość dobrze widoczną ścieżkę opadającą do drogi prowadzącej do Aston. Idąc szlakiem mielibyśmy więcej szosy, a mniej dzikiego, wiosennego lasu. Oświetlony ciepłym słonecznym blaskiem był zdecydowanie wart brodzenia w błocie i przedzierania się przez skały i chaszcze. Staraliśmy się iść jak najdalej ścieżką, ale nisko położone fragmenty tuż obok Aston były pozamykane ze względu na jakieś roboty przy rurociągu elektrowni wodnej. Zaraz za wsią złapaliśmy stopa. Miły chłopak wywiózł nas w dogodne miejsce na ruchliwej szosie. Po kilkunastu minutach zatrzymała się para turystów z Paryża i odwiozła nas do Le Castelet. Ucieszyliśmy się bardzo, bo przez moment mieliśmy wrażenie, że łapanie w tym miejscu okaże się beznadziejne, a pokonanie kilkunastu kilometrów szosą nie byłoby zbyt fascynujące.
W ten sposób po 7- miu dniach zamknęliśmy naszą pętelkę po masywie Aston- jednym z najdzikszych zakamarków Pirenejów. Nieturystycznym, niezatłoczonym, bardzo przyjaznym wędrowcom. Nietrudnym, nawet zimą, ale dzięki temu bezproblemowym. To całkiem niezłe miejsce na nieryzykowne górskie łażenie. Dojazd jest zaskakująco łatwy. Do Ax les Thermes kursuje nocny pociąg z Paryża z przesiadką w Tuluzie. Można tam też dojechać autobusem z lotniska w Gironie lub w Barcelonie – do Pas de la Casa, dalej autobusem do l’Hospitalet i dwie stacje pociągiem. Pociąg zatrzymuje się też w Les Cabanes- czyli tam gdzie łapaliśmy stopa po zejściu. Wzdłuż doliny poprowadzono szlak, tak że dojście z przystanków w góry jest proste. Jeśli boicie się wysokich Pirenejów, a chcielibyście zobaczyć to co w nich najlepsze- nieskażoną przyrodę i dzikość, to dobra trasa na pierwszy raz. W cabanach zmieszczą się tylko 2-3 osoby więc tym rejonom nie grozi inwazja dużych grup.
Konieczna jest dobra mapa, przydatny kompas, natomiast pieniądze są zbędne. W oddaleniu od cywilizacji nie znaczą zupełnie nic.