Hej, wróciłam przed chwilką. Przepraszam za ogromną zwłokę w odpisywaniu na komentarze. Byłam w Norwegii, bez szans na internet. Być może byłoby łatwiej gdybym zamiast strej nierozladowującej się tygodniami nokii zaczęła używać jakiegoś smartfona, ale chyba jeszcze do tego nie dorosłam. Mam dla Was świetną i o dziwo (bo wyszła bez planowania) bardzo rozsądną i temnatycznie, i komunikacyjnie, i finansowo trasę. Wartą powtórzenia.
W wielkim skrócie- przeszliśmy przez Trollheimen, Rondane i Jotunheimen. Wydaliśmy bardzo malutko (po ok 1200-1300 zł na głowę plus bilet lotniczy do Oslo-prawie darmowy). Góry są piękne, ludzi nie było wcale, podobnie jak i nocy- słońce wprawdzie zachodziło na chwilkę ale nadal było zupełnie jasno. Można by w sumie wcale nie spać- iść przez całą dobę :)
Poza tym przetestowałam dwa nowe produkty, które jak sądzę powinny Wam się spodobać.
Straciłam podeszwy od butów (odpadły, ale udało się je przybić gwoździkami wyciągniętymi z rozbitych drzwi obok zamkniętego schroniska) i sporo skóry na nosie… mam nadzieję, że mi kiedyś odrośnie. Poziomo świecące przez ponad 20 godzin na dobę słońce z powodzeniem omija nawet duże rondo i nos trzeba było chyba zwyczajnie zakleić. Wszyscy, których widzieliśmy byli poopiekani. Mi dodatkowo zaszkodziło paskudne fototoksyczne lekarstwo zaaplikowane mi po ugryzieniu kleszcza (jeszcze w Polsce, na kilka dni przed wyjazdem…). Pech.