Alpy czerwiec-lipiec 13. Dolina Pelice

Dolina Pelice… Byłam tu już więcej niż raz. Mam znajomych, poznanych kiedyś w tych górach. Jeśli mogę odwiedzam ich. To dobry punkt startowy. Pociąg z Turynu do Pinerolo kursuje niemal co godzinę. Jedzie kilkadziesiąt minut. Tym razem jechał kilkadziesiąt minut przez burzę. Piętrowy wagon był pusty, a przez pouchylane lufciki wlewały się do środka całe potoki. Nie zamykaliśmy okienek, bo wpuszczały też odrobinkę powietrza. Gdzieś w połowie trasy przez pociąg przebiegł mokry konduktor i klnąc soczyście wszystko nam pozamykał (na klucz). Nie udusiliśmy się tylko dlatego, że nie zdążyliśmy. Było już blisko. W Pinerolo można złapać autobus to Torre Pelice lub nawet Bobbio Pelice. Z obu tych miejscowości można już wyjść (w zeszłym roku zeszliśmy prawie do Bobio Pelice).

Najbardziej popularnym punktem startowym w góry jest jednak ostatnia w dolinie, najwyżej położona wieś Villar Pelice. Nic tam niestety nie jeździ.

Dolinę Pelice zamieszkują wysocy blondyni o niebieskich oczach. Protestanci, którzy przed wiekami przyszli tu pieszo ze Szwajcarii, uciekając przed religijnymi prześladowaniami. Dokument nadania im ziemi w bardziej wówczas spokojnych Włoszech jest przechowywany  na naszym Wawelu. Nasi przyjaciele pojechali kiedyś do Krakowa, specjalnie po to, żeby go sobie obejrzeć. W 17 wieku Polska była oazą tolerancji i w jakiś sposób byliśmy zamieszani w tę sprawę. Pamięć o historycznych wydarzeniach jest wciąż istotnym elementem kultury tej doliny. Co roku młodzież powtarza historyczną, kilkunastodniową wędrówkę. Trasę przeszły też dzieci moich znajomych.

To tak przy okazji, historia, o której pewnie nigdy bym nie usłyszała, gdybym przypadkiem nie poznała mieszkających tu ludzi. Dowód jak dużo nas prawdopodobnie omija. Po większości dolin pozostaje przecież tylko wspomnienie sklepów lub schronisk.

Tym razem poszliśmy z Villar Pelice w górę doliny do schroniska Granero.

To ładna leśna ścieżka (można ewentualnie podejść spory kawał szutrowa drogą).

Po drodze leży duże i bardzo popularne schronisko Jervis, a wyżej dwie pasterskie wsie, w których latem można kupić ser.

Powyżej wielkich płaskich łąk szlak do Granero troszkę się gubi.

Kilka lat temu, we mgle (mgła jest w tej dolinie częsta) przypadkiem poszłam zimowym wariantem wspinającym się wprost na zbocze po lewej. Teraz dla odmiany wybraliśmy letnią trasę. Niestety na tej drodze trzeba kilkukrotnie przechodzić przez rzekę. Przyjemniej w sandałach.

Poniżej najwyższego progu doliny, kilkanaście minut w lewo jest jeziorko. Warto zboczyć i je obejrzeć.

Droga, lekko oznakowana przechodzi trawersem kamienne zwalisko na brzegu płytkiego stawu, a wyżej wspina się stromym zboczem. Troszkę tam kluczyliśmy.

Za stawem trzeba znów przekraczać rzekę, a potem przejść przez nią jeszcze raz. Ułatwiliśmy sobie zadanie podchodząc wyżej.

Schronisko stoi na progu doliny. Pod koniec czerwca było jeszcze zamknięte i przysypane śniegiem. Nocowaliśmy w pięknym biwaku tuż obok. Nie wiem czy jest otwarty też latem.

Charakterystyczna dla doliny Pelice niska, popołudniowa mgła rozwiewa się co wieczór. Rano nie było po niej ani śladu.

Do końca doliny- Colle Selliere prowadzi nietrudna, ale wiosną zaśnieżona ścieżka- na francuskich mapach oznakowana jako GR58. Fragment bardzo znanego szlaku obchodzącego Monte Viso dookoła.

Pod samą przełęczą można wybrać dwa warianty. Ten po prawej oznaczony jako trudny wdrapuje się po stromym piargu na skalistą grzędę i schodzi ścieżką. Ten po lewej (niemal na wprost), niepokazany na mapach, wchodzi  na sąsiednią łagodniejszą przełęcz, ale schodzi dość stromo po kruchym zboczu. Nie jest trudno, chociaż z daleka wygląda to groźnie. Czyli wszystko jedno.

Po drugiej stronie Paso Selliere otwiera się widok na francuskie Queyras, widać też Pic de Traversette i Monte Viso.

 

Share

kulinarne odkrycie sezonu

Zdziwicie się :). Nie, nie przetestowałam najlepszych potraw serwowanych w górskich schroniskach. Nie degustowałam też lokalnych wędlin i serów (chociaż serów zjadłam mnóstwo i każdy był inny- to jednak znany fakt. Górskie, produkowane lokalnie sery i we Francji, i we Włoszech nie mają sobie równych. Nie są też istotnie droższe od przemysłowych więc zdecydowanie warto je jeść).

Mieliśmy poważny problem z jedzeniem. Przez pierwszą połowę wyjazdu niemal nie dało się go kupić. W miejscach gdzie bywaliśmy nie było sklepów, a w schroniskach nie zawsze sprzedawano żywność na wynos- to ważne i napiszę jeszcze o tym. Udawało nam się czasem kupić ser, zdobyliśmy trochę czekoladek i sezamków. Spotkani przypadkiem Niemcy podarowali nam wszystko co im zostało (Jose przy okazji zmienił zdanie o całym narodzie. Wcześniej nie potrafił im wszystkim wybaczyć dziadka zamordowanego w Mathausen).

Tak czy siak było mało. Jose uratowały przeterminowane zapasy konserw z armii francuskiej, pozostawione w ogromnej ilości  w jednym z włoskich biwaków. Podobno smaczne. Ja miałam problem. Po namyśle, zdecydowałam się jeść to co uda mi się znaleźć w górach. Jesienią i późnym latem jest łatwiej. Teraz oprócz ziół, trafiały się tylko pokrzywy i szczypiorek.

Najpierw zdecydowałam się na zupę cebulową. Do suszonych warzyw (z Polski) wsypałam cały garnek siekanego szczypiorku i całość zagotowałam. Ugotowany szczypiorek smakuje podobnie jak zielone części porów. Z odrobiną polenty i serem- pycha :).

Pokrzywy wymagały więcej determinacji. Widziałam Włoszkę, która urywała same czubki, więc zrobiłam tak samo. Odpowiednio złapane- z włosem- wierzchołki z jedną parą liści nie parzą. Nie siekałam, bo lepiej tego za bardzo nie dotykać. Ugotowałam w całości. Wyszło niezłe :).

Posolony wywar z dużej ilości pokrzyw smakuje jak dobra zupa jarzynowa (tylko kolor jest dziwny – raczej khaki niż zielony :)). Lekko obgotowane liście to warzywo, podobne w smaku do szpinaku. Moim zdaniem nawet lepsze. Liście są bardziej mięsiste. Nie powstaje papka. Przyprawiałam to oliwą z oliwek (bywa w biwakach, odlałam troszkę do pudełka po filmie), albo jadłam z tuńczykiem z puszki. Bardzo dobrze smakują razem. Żywiliśmy się tym (w zasadzie ja) przez cały wyjazd. Młode pokrzywy znajdywało się coraz wyżej, ale aż do połowy lipca jedzenie rosło wszędzie i to w dużych ilościach. Szczypiorek rzadziej, raz znalazłam sporo porów. Też ugotowałam z nich zupę. Pyszna była.

Kilka razy wyszedł mi też dobry krupnik z polskich suszonych warzyw, porów, pokrzyw i tapioki. Smak krupnikowy. Wygląd raczej egzotyczny…

Udał nam się też nowy deser. Pijaliśmy mrożoną kawę. Przepis prosty- rozpuszczalna kawa (my mieliśmy saszetki) trzy kostki cukru i łyżka mleka w proszku (dostaliśmy od Niemców). Zmieszać i zalać źródlaną wodą. Lód nie jest już potrzebny. Woda w górach jest wystarczająco lodowata :). Kawa wychodzi doskonała i nie zużywa się na nią gazu.

Poczęstowaliśmy kiedyś przypadkiem spotkanych (a równie głodnych) Włochów naszym jedzeniem. Znali pokrzywy. Ucieszyli się. Wrzucili je sobie do zupy w proszku. Mówili, że dobrze smakują też w spaghetti i w jajecznicy.

Gdybyście mieli na nie ochotę- smaczne są czubki z roślin, które jeszcze nie zakwitły. Stare pokrzywy są włókniste. Nazbieranie pokrzyw na obiad dla dwóch osób zajmuje ok. 10 minut. Dobrze jest je umyć i ugnieść w foliowym woreczku, inaczej trudno je upchać w garnku.

Szczypiorek najłatwiej rozpoznać po pączkach i kwiatach. W trawie jego listki są niemal niewidoczne. Kwitnące łodyżki są zdrewniałe, ale obok udaje się zwykle wyszukać zielone, młode źdźbła. Nigdy nie zbierałam ich dużo w jednym miejscu, bo nie chciałam zaszkodzić roślinkom.

Dzikie pory wyglądają jak dorodny perz. Są grubości cienkiego ołówka. Mają charakterystyczny zapach. Liście są mięsiste i soczyste, dość płaskie i szerokie, bez pustej przestrzeni w środku (jak w szczypiorku).  Nie szeleszczą w dotyku jak liście traw. Kwiaty lekko różowe podobne do wszystkich kwiatów tego gatunku, większe i luźniejsze niż kwiaty szczypiorku.

W górach rośnie mnóstwo jadalnych roślin. Jeśli Was to interesuje, mogę jeszcze napisać o owocach i ziołach.

 

Share
Translate »