kulinarne odkrycie sezonu

Zdziwicie się :). Nie, nie przetestowałam najlepszych potraw serwowanych w górskich schroniskach. Nie degustowałam też lokalnych wędlin i serów (chociaż serów zjadłam mnóstwo i każdy był inny- to jednak znany fakt. Górskie, produkowane lokalnie sery i we Francji, i we Włoszech nie mają sobie równych. Nie są też istotnie droższe od przemysłowych więc zdecydowanie warto je jeść).

Mieliśmy poważny problem z jedzeniem. Przez pierwszą połowę wyjazdu niemal nie dało się go kupić. W miejscach gdzie bywaliśmy nie było sklepów, a w schroniskach nie zawsze sprzedawano żywność na wynos- to ważne i napiszę jeszcze o tym. Udawało nam się czasem kupić ser, zdobyliśmy trochę czekoladek i sezamków. Spotkani przypadkiem Niemcy podarowali nam wszystko co im zostało (Jose przy okazji zmienił zdanie o całym narodzie. Wcześniej nie potrafił im wszystkim wybaczyć dziadka zamordowanego w Mathausen).

Tak czy siak było mało. Jose uratowały przeterminowane zapasy konserw z armii francuskiej, pozostawione w ogromnej ilości  w jednym z włoskich biwaków. Podobno smaczne. Ja miałam problem. Po namyśle, zdecydowałam się jeść to co uda mi się znaleźć w górach. Jesienią i późnym latem jest łatwiej. Teraz oprócz ziół, trafiały się tylko pokrzywy i szczypiorek.

Najpierw zdecydowałam się na zupę cebulową. Do suszonych warzyw (z Polski) wsypałam cały garnek siekanego szczypiorku i całość zagotowałam. Ugotowany szczypiorek smakuje podobnie jak zielone części porów. Z odrobiną polenty i serem- pycha :).

Pokrzywy wymagały więcej determinacji. Widziałam Włoszkę, która urywała same czubki, więc zrobiłam tak samo. Odpowiednio złapane- z włosem- wierzchołki z jedną parą liści nie parzą. Nie siekałam, bo lepiej tego za bardzo nie dotykać. Ugotowałam w całości. Wyszło niezłe :).

Posolony wywar z dużej ilości pokrzyw smakuje jak dobra zupa jarzynowa (tylko kolor jest dziwny – raczej khaki niż zielony :)). Lekko obgotowane liście to warzywo, podobne w smaku do szpinaku. Moim zdaniem nawet lepsze. Liście są bardziej mięsiste. Nie powstaje papka. Przyprawiałam to oliwą z oliwek (bywa w biwakach, odlałam troszkę do pudełka po filmie), albo jadłam z tuńczykiem z puszki. Bardzo dobrze smakują razem. Żywiliśmy się tym (w zasadzie ja) przez cały wyjazd. Młode pokrzywy znajdywało się coraz wyżej, ale aż do połowy lipca jedzenie rosło wszędzie i to w dużych ilościach. Szczypiorek rzadziej, raz znalazłam sporo porów. Też ugotowałam z nich zupę. Pyszna była.

Kilka razy wyszedł mi też dobry krupnik z polskich suszonych warzyw, porów, pokrzyw i tapioki. Smak krupnikowy. Wygląd raczej egzotyczny…

Udał nam się też nowy deser. Pijaliśmy mrożoną kawę. Przepis prosty- rozpuszczalna kawa (my mieliśmy saszetki) trzy kostki cukru i łyżka mleka w proszku (dostaliśmy od Niemców). Zmieszać i zalać źródlaną wodą. Lód nie jest już potrzebny. Woda w górach jest wystarczająco lodowata :). Kawa wychodzi doskonała i nie zużywa się na nią gazu.

Poczęstowaliśmy kiedyś przypadkiem spotkanych (a równie głodnych) Włochów naszym jedzeniem. Znali pokrzywy. Ucieszyli się. Wrzucili je sobie do zupy w proszku. Mówili, że dobrze smakują też w spaghetti i w jajecznicy.

Gdybyście mieli na nie ochotę- smaczne są czubki z roślin, które jeszcze nie zakwitły. Stare pokrzywy są włókniste. Nazbieranie pokrzyw na obiad dla dwóch osób zajmuje ok. 10 minut. Dobrze jest je umyć i ugnieść w foliowym woreczku, inaczej trudno je upchać w garnku.

Szczypiorek najłatwiej rozpoznać po pączkach i kwiatach. W trawie jego listki są niemal niewidoczne. Kwitnące łodyżki są zdrewniałe, ale obok udaje się zwykle wyszukać zielone, młode źdźbła. Nigdy nie zbierałam ich dużo w jednym miejscu, bo nie chciałam zaszkodzić roślinkom.

Dzikie pory wyglądają jak dorodny perz. Są grubości cienkiego ołówka. Mają charakterystyczny zapach. Liście są mięsiste i soczyste, dość płaskie i szerokie, bez pustej przestrzeni w środku (jak w szczypiorku).  Nie szeleszczą w dotyku jak liście traw. Kwiaty lekko różowe podobne do wszystkich kwiatów tego gatunku, większe i luźniejsze niż kwiaty szczypiorku.

W górach rośnie mnóstwo jadalnych roślin. Jeśli Was to interesuje, mogę jeszcze napisać o owocach i ziołach.

 

Share

wróciłam :)

Hej, już jestem!

Alpy jak zwykle piękne. W bardzo wielkim skrócie: w czerwcu trafiła nam się prawie zima, było chyba zimniej niż w Pirenejach w kwietniu, w lipcu natomiast przyszło lato. W górach nadal jest mnóstwo śniegu. Powyżej 2500 m leży w każdym zacienionym żlebie, na północnych stokach są całe śnieżne pola.

Po południu śnieg bardzo mieknie i chodzenie po stromych zboczach robi się nieprzyjemnie ryzykowne. Rzeki sa bardzo wezbrane i nawet na popularnych szlakach trzeba przekraczać strumienie w bród.

Niektóre sa rwące i głębokie.

Po zachodniej stronie masywu Ecrins codziennie dopadała nas popołudniowa burza.

W zasłonietym przez Ecirns Mont Thabor i Queyras było sucho. Przez kilka ostatnich dni panował prawdziwy upał, zaczęły się wakacje i w najpopularniejszych miejscach widywaliśmy sporo ludzi. W miejscach mniej popularnych nadal jest pusto i dziko.

Doliny oszałamiająco porosły kwiatami, niemal w każdej rosną inne gatunki. Jest co podziwiać :)

Zrobiłam całe mnóstwo zdjęć. Mam nadzieję, że uda się je wywołać i zeskanować już dzisiaj. Alpy francuskie i sasiadujący z nimi Piemont to bardzo piękne miejsca. Nie mogę się doczekać  żeby zobaczyć czy moje fotografie wyszły i czy udało mi się uchwycić charakter i klimat tych gór

 

Share
Translate »