Hiszpania pieszo cz4 Navarra

Navarra

  1. Lipca
    Wyszłam z Aragonii beztrosko już po południu. Podejście na przełęcz malutkie, zejście łagodne, długie z mnóstwem wspaniałych biwakowych miejsc. Przegapiłam je wszystkie. Szlak zaczął opadać stromo, a ja łudziłam się… może przy wodospadzie, może w kapliczce… Kiedy wchodziłam do Izaby było już szaro. Wieś niby kamienna jak wszystkie pirenejskie, ale mniej zwarta. Rozbawiona, na ulicach tłum. Sobota. W hotelu ani jednego miejsca. Z latarką podeszłam kawałek moim szlakiem i rozbiłam namiot na dziedzińcu klasztoru. Wiedziałam, że nie wolno był napis, ale nie miałam innego pomysłu. O 7 rano, kiedy przyszedł ogrodnik byłam już spakowana, ale i tak był zły. Wiadomo w swetrze w czapce z plecakiem… tak wcześnie. Pewnie z tego powodu zakręcił wodę i odeszłam stamtąd z pustą butelką. Kolejny odcinek GR11 był nudny. Szlak opuścił szutrową drogę dopiero tuż nad Ochagavia. Z góry miasteczko wyglądało jak makieta. Białe domki, gwar i zapach pieczonego mięsa. Zdążyłam do sklepu, zjadłam i do nocy wdrapałam się na wysoki grzbiet. Błąd. Wiało jak szalone, naniosło chmur. We mgle rozbiłam namiot prawie na ścieżce, nie widząc, że 200m dalej jest cabana. Cóż bywa…
    Rano długo szłam odkrytą połoniną z widokiem na dalekie już Pireneje. Chmury nakrywały mnie co jakiś czas, było lodowato, ale pięknie. Potem las, chaszcze, dwie bliskie wsie. W drugiej- Orbara zaszłam do tawerny. Czekając na plato de dias spotkałam Javiera. Minęliśmy się już raz na Cap de Creus i potem zastanawiałam się gdzie teraz jest. Spotkaliśmy się ponownie po miesiącu!
    Panowie z tawerny zaproponowali nam nocleg, ale poszłam, bo popołudniami szło mi się lepiej niż w upał. Javier został. Okazało się, że oferowane miejsce to łąka za barem. Ja przeszłam jeszcze 8 km i zanocowałam na innej łące tak cichej i spokojnej, że zaspałam. W Auritz Burgette zasiedziałam się w sklepie, wysuszyłam namiot, najadłam. Ponownie spotkałam Javiera w alberge- ostatnim na GR11. Został tam na noc, ja tradycyjnie popędziłam w górę. Znów błąd. Zachmurzyło się. Zaczęło padać, naszła mgła. Bacówka, na którą liczyłam była zajęta, pasterz zrobił jakąś huczną imprezę. Długo szłam wietrzną połoniną w gęstej mgle. Miejsce pod namiot niestety nie całkiem płaskie trafiło się dopiero za rozdrożem. Opuściłam tam GR11 i przeszłam na GR12.
    Idę nim nadal.
    Noc była wietrzna i mokra. Wysuszyłam się w południe na drogowej przełęczy, był tam parking i na moment pojawiło się słońce.
    Szłam potem przez wrzosowiska, akurat kwitną, łany paproci, aż znów napłynęła mgła. Potem deszcz. Lepiej mi było w lasach, ale 12-tka lubi połoniny. Na jednej z nich stała noclegowa chatka, niestety zamknięta, bo covid. Poszłam do następnej, mokrym lasem pięknym we mgle. Tej nie zamknięto. Oprócz mnie nocował w niej uprzejmy szczurek, na szczęście zajęty swoimi sprawami. Nie tknął mojego jedzenia. Trochę tylko szeleścił czosnkiem zostawionym przez poprzedników.
    W kolejnej chatce ktoś zużył całą wodę (są tam zbiorniki na deszczówkę, nie ma źródeł), ale ponieważ zostawił 2 flaszki wina nie byłam zła. Była jeszcze natka pietruszki w wazoniku. Zjadłam co się nadawało zastanawiałam się nad wodą z wazonu, ale ostatecznie wybrałam wino… Wodę znalazłam dopiero po południu. Chmury odleciały zrobił się upał. Parny, duszący. Zeszłam do Lekunberri tak strasznymi chaszczami, że marzył mi się asfalt. Szlak jednak miał powód żeby tak iść. W niepozornym urwisku była wspaniała grota. Obrośnięta stalaktytami. U nas sprzedawano by do niej bilety tu trzeba było tylko przejść przez jeżyny.
    Zanocowałam w hotelu. Woda po praniu spodni miała kolor czarnej kawy.
    Dzisiaj nocuję w chatce. To już ostatnia o jakiej wie moja mapa. Ma padać nocą i cały dzień. To chyba połowa mojej trasy. Mocno na oko, nie liczę kilometrów, nie idę według planu, ale pasuje mi świętowanie teraz. Mam chatkę. Mam 3 godziny do zmroku. Jestem w Sierra Ararar i jest pięknie :)
    31 lipca. Granicę Kraju Basków przekraczam rano w Lizarusti. To przełęcz przecięta szosą. Jest tu bar, więc mam wifi. Pada. Jest ciepło. Jest pięknie.

PS: zdjęcia z telefonu, lepsze pokażę po powrocie.

Share

Hiszpania pieszo cz2 Aragonia

Aragornia
Weszłam do Aragonii szlakiem GR17. Niskim leśnym. Nocna burza dosłownie zlała las więc czekając aż otworzą sklepik schłam. Od Bonanza do Seira szłam GR15. To odcinek, którego jeszcze nie znałam. Śliczny. Jak Pieniny tylko puste bez turystów. Szlak oznakowany, ale niechodzony więc bez ścieżki. Kwitnące łąki, kamienne średniowieczne wsie gdzie mieszkają tylko pojedyncze osoby. Romańskie kościółki. Podchodząc pod Cotiella zgubiłam kapelusz i niestety musiałam zawrócić. Na otwartej przestrzeni spiekłam się natychmiast, pomimo kremu. W upale natychmiast spływał. Zeszłam do Plan i GR19 przez Tellę wdrapałam się na Collado Vicenda. Źródło wyschło więc zeszłam kanionem Anisclo. Bałam się tam nocować (nie wolno) więc już po nicy rozbiłam namiot poza terenem parku.  Pełno tam było dzików. Rano zrobiło mi się żal wyższych gór więc wdrapałam się na grzbiety Sierra de Cutas. Są stamtąd wspaniałe widoki na kanion Ordesa. Nocowałam przy Ermita Santa Anna. W Torli kupiłam kapelusz i dostałam maść na oparzenia. Czarna gęsta pomada…Pomogła.
Ruszyłam GR11 doliną Ara przez Ibones Brazato (tam nie byłam) i skrótem po rurze z wodą do schroniska Bachimana nowego jeszcze go nie widziałam. Skrót był dość szalony rura przeszła przez kilka tuneli tak ciasnych, że tylko na kolanach… no ale skrót to skrót. Szły nim też dwie Hiszpanki i Belg. Spotykaliśmy się co jakiś czas. Pomimo obecności schroniska stara cabana Bachimana nadal działa. Dzieliłam ją z dwójką chłopaków. W schronisku trzeba by spać z maską, a tu mieliśmy 3 puste pokoje.
Collado Infierno mnie zaskoczyło. Znałam je tylko z wiosny. Przy śniegu wchodzi się po bardzo stromym w rakach. Teraz odsłoniła się długa lina, bez której bym chyba w moich kapciach nie zeszła. W sztywnych butach można by boczkiem po piargu.
Schodząc za Respomuso skróciłam pętlę GR11 i zamiast schodzić do Sallent de Gallego i iść szosą poszłam górami. Szlak był widoczny tylko w nawigacji. W terenie nie ma ani śladu ani kopczyka. Jest trudno, stromo. Dwie przełęcze, ma pierwszej się początkowo pogubiłam i odnalazłam zejście dopiero rano. Nie tyle trudne co bardzo strome, znów nie dla tych butów. Musiałam schodzić bardzo wolniutko. Doszłam tak na Coll Portalet. Zjadłam w barze paelę (zasłużyłam :)) i ominęłam kolejne wyciągi dróżką biegnącą tuż pod granią po stronie francuskiej więc ze wspaniałym widokiem na Pic du Midi d’Ossau.
Z Astun poszłam wariantem GR11, którego jeszcze nie znałam. Zdziwił mnie prowadzi przez masyw Aspe do schroniska Lizarra. To wspaniałe góry jak Dolomity myślałam, że nie ma tam łatwego wejścia. Dalej Valle de los Sarios przy Ibon Estanes Doliną Aquas Tortas. Nocuję w porzuconym schronisku la Mina, o dziwo zamkniętym tylko na sznurek. Jutro Navarra.:)

PS: okazało się, że pomimo celebrowania siesty (przeczekuję najgorszy upał) i wysypiania się  idę szybciej  niż planowałam więc mogę sobie pozwalać na dłuższe czy trudniejsze warianty. Poza tym jak zwykle. Jadam 5 razy dziennie (najtrudniej zdobyć  zamiennik chleba. W Katalonii mieli wszędzie wafle ryżowe tu nie było ich nigdzie), dużo siedzę i podziwiam widoki, kąpię się jak tylko się da. Bez mydła tylko spłukuję pot. Szkoda że to już prawie koniec Pirenejów…

PS2: zdjęcia z telefonu, lepsze pokażę po powrocie.

Share
Translate »