Trollaskagi cz1

Mężczyzna, który podrzucił mnie kawałek za Akureyri uznał, że mi odbiło. Padał deszcz. Zimno. Góry we mgle, ociekające, niewidoczne. -Rzeczywiście na mapie są szlaki? Jesteś pewna? Czy ktokolwiek w ogóle wie gdzie ty idziesz? -Po co? Sama nie wiem gdzie idę. Mam mapę, namiot i zapas jedzenia. Tu nie ma niebezpiecznych zwierząt- Nikogo tu nie ma!- przerwał mi. – Masz telefon? Wyślij do kogoś wiadomość gdzie jesteś i gdzie masz zamiar być za kilka dni. Podziękowałam. Obiecałam, że to zrobię.

Tymczasem przeszłam przez most i ruszyłam wstecz polną drogą. Szlak skręcał dopiero za kilka kilometrów. Droga łączyła farmy i letnie domki. Śledziłam zbocza, powinny tu być jakieś szlaki, na mapie było ich nawet kilka. Detale pasowały, skręt rzeki, wodospad. Most, ale ani drogowskazu ani znaku. Było zbyt mokro żeby studiować mapę. Uważałam tylko żeby trafić w „mój skręt”. Za mostem, pomiędzy dwoma domkami wzdłuż rzeki. Nie było ścieżki. Do nocy podeszłam tylko kawałek. Tyle, żeby mnie nie było widać z drogi. Z zalanej górki obserwowałam fragmenty gór dzielących mnie od Akureyri- białe. Dopiero rano doczytałam, że większość szlaków (na mapie wykropkowanych) jest niewidoczna w terenie i nieznakowana. Ten który wybrałam- najłatwiejszy, zaznaczony przerywaną linią powinien być bądź znakowany bądź oczywisty. Biegł doliną na niewysoką przełęcz i schodził. Nie było na nim ani jednego szlakowego znaku. Na kawałkach widziałam owcze ścieżki. Rozchodziły się w różne strony lub znikały w trawkach. Nauczyłam się je ignorować.

Pomimo złej prognozy pogody (przed wyjazdem pokazywała 14 deszczowych dni) ranek był słoneczny. Chmur coraz mniej, piękne widoki. Dolina wspina się na 500 metrów. Przełęcz jest tak szeroka, że niewidoczna, po prostu rzeka spływa w drugą stronę. Szłam powoli, zawsze tak jest pierwszego dnia. Obserwowałam góry. Porównywałam z mapą. Tu też odchodziło kilka szlaków. Spodziewałam się, że je jakoś zobaczę. Nie było nic. Ani śladu ścieżki, ani kopczyka, ryski na piargach. Nic. Stromo, wysoko dużo śniegu. Nawet nie wyobrażałam sobie jak tam iść. Po południu zobaczyłam po drugiej stronie rzeki chatkę. Wiedziałam o niej. Na mapach Trollaskaga jest zaznaczonych kilka schronów. Ponieważ nie wiedziałam czego się po nich spodziewać, zaraz po przyjeździe odwiedziłam biuro klubu górskiego w Akureyri. Kobieta, która tam pracowała nie umiała mi odpowiedzieć, ale zadzwoniła do kogoś jak się okazało właściciela tej pierwszej chatki. Pozwolił mi przenocować. Gdyby nie to, prawdopodobnie bym ten domek minęła. Żeby do niego dojść trzeba zejść z półtora kilometra, przejść kładkę nad rzeką, wrócić. Byłam bardzo ciekawa co zastanę. Schronik był bardzo podobny do Bard (gdzie spalam 2 lata temu idąc do Askji), czysty spory, nawet z łazienką (wodę nosiło się wiadrem). Miał zamek szyfrowy, ale nie był zamknięty. Nie wiem czy to przypadek czy standard. Byłam wdzięczna. Nie wiedziałam kto jest użytkownikiem, było tam dużo sypialnych miejsc. Sporo talerzy, kubków dużo kawy i zapas kartuszy. Świetnie się tam wyspałam. Wysuszyłam, poczytałam książki z opisami tras. Znów przestudiowałam swoje mapy. Od chatki biegł szlak w górę rzeki. Pod lodowcem rozdzielał się. Obie odnogi prowadziły do Dalviku. To nie mogło być bardzo daleko. Widziałam już fiord i wyspę Hirsley. Najprościej byłoby oczywiście zejść, ale kusiły mnie wyższe góry. Pomyślałam, że zdecyduje pogoda. Jeśli będzie dobra widoczność idę w górę.

Share

Czy jesteśmy konsumentami Natury?

Wróciłam. Mam pełną kartę zdjęć i kupkę wspomnień. Mam też bagaż rozterek zasianych przez Michała (koniecznie przeczytajcie komentarz w poprzednim wpisie). Michale- Nie czuję się konsumentem natury. W ogóle nie czuję się konsumentem. Konsumpcja, konsumpcjonizm kojarzą mi się z biernym braniem, bezrefleksyjnym pochłanianiem dóbr- nawet jeśli dotyczą rzeczy niematerialnych. Znam ludzi konsumujących w ten sposób muzykę, filmy. Natura nie jest dla mnie przyjemnością, nie jest odpoczynkiem. Też nie rozrywką. Jest istotną częścią mojego życia- powiedziałabym chlebem gdyby nie pozbawiła mnie go alergia. To nie jest tak, że będąc w naturze czuję się lepiej. Tam czuję, a w zwykłym życiu po prostu trzymam się na powierzchni. Bez kontaktu z naturą uschnę. Wpadnę w depresję, moje życie stanie się nieznośne, bez smaku. Sam wiesz, że nie korzystam z infrastruktury i nie namawiam do korzystania z niej. Omijam komercyjne schroniska, nie bywam w krajach nie pozwalających na biwak w namiocie. Nie jadam liofili, owszem mam dobre ubrania (z Kwarka, kilka puchów od Robertsa- to małe firmy, mam też mały polski namiocik), mam pojedyncze rzeczy z supermarketu- takie, których nie znalazłam gdzie indziej. Noszę je tak długo aż się rozpadną. Czasem mi wstyd, bo wyglądam jak żul, ale zwykle mi to nie przeszkadza. Latam samolotem- to prawda i być może to poważny błąd. Z drugiej strony Boeing jakim latają tanie linie ma bak o pojemności 24000 l. Wystarcza mu to na 6000 km. Czyli przelecenie jednego kilometra kosztuje środowisko 4 l paliwa. Z tym, że na pokładzie jest ponad 200 osób, więc gdyby przeliczyć zużycie na 100 km (dla porównania z samochodem) wychodzą 2 l na 100 km na osobę. Żeby osiągnąć ten sam wynik trzeba podróżować samochodem w trójkę lub czwórkę. To też mnie nie usprawiedliwia, za najlepszy, najzdrowszy dla środowiska sposób uważam jazdę autostopem i staram się tak przemieszczać kiedy mogę. Staram się też jeździć niedaleko i jak najrzadziej, czyli znikać jak najdłużej na raz. Zwykle to miesiąc. Na więcej nie pozwala mi praca. Być może kiedyś, jeśli zdarzy mi się emerytura (państwo polskie nie przewiduje jej dla prywatnych przedsiębiorców więc wątpię) wyjadę raz, a dobrze. Chciałabym.

Michale, nie pomyśl proszę, że myślę, że mnie atakujesz. Wcale nie. Pisząc to nawet nie tyle się bronię ile staram się dotrzeć do sedna i nie uwikłać się w żadną ideologię. Żyjemy w dobrobycie. Mamy nadmiar czasu. To nas gubi. 30% ludzi ma depresję. Tylko połowa uważa się za szczęśliwych. Podróże, kontakt z naturą pozwalają spojrzeć na świat inaczej, szerzej. Zobaczyć swoją małość, poznać inne punkty widzenia, inne kultury. Oczywiście to nie dotyczy wszystkich. Ale tak samo można by ocenić każdą działalność, choćby marnotrawne i szkodliwe jedzenie, Oglądanie filmów w internecie, podziwianie masowego sportu, który przecież niczemu poza rozrywką nie służy… nie chcę ciągnąć. Nie znam się na tym. Tak naprawdę żyję we własnym świecie. Staram się tworzyć Dobro, Prawdę i Piękno i nikomu, niczemu nie szkodzić. To maleńka, mikroskopijna działalność. Wstyd mi, że taka malutka. Że może głupia. Piszę o tym jaka ważna jest dzikość i nie mam pewności czy nie ryzykuję. Wystawiam ją na widok publiczny bezbronną. Z drugiej strony to nie takie proste. Trasy, które opisuję są trudne. Nie ma na nich ułatwień i wygód. Jeśli ktoś zdecyduje się je przejść albo odpuści, albo wróci inny. I wtedy stanie po mojej (naszej) stronie.

Michale, pięknie piszesz o potrzebie odkupienia naszych (konsumpcyjnych) win. Nawet niezamierzonych. Każdy człowiek czerpie ze środowiska. O większości tego procesu nie wiemy. Dużo danych jest podanych niechlujnie lub wręcz zmanipulowanych. Dlatego każde bezsprzecznie dobre działanie ma sens. Sadzenie drzew, wspieranie zaufanych ekologicznych organizacji. Sprzątanie śmieci. I tak najbardziej szkodzą wielkie korporacje i chociaż pozornie nie mamy na nie wpływu, jednak wszystkie one karmią się konsumpcją (konsumentami) więc ostatecznie to oni zdecydują kogo poprą, w czyich rękach zostawią pieniądze. Nie wiem czy świat zmierza ku zagładzie i czy uda się go uratować, takim jaki jest. Pewnie nie. Jest nas po prostu za dużo. Dotychczas konsumentami byli tylko bogaci, Europejczycy, Amerykanie, teraz dochodzą do nich inne narody. I szczególnie te, dla których dobrobyt jest nowy zechcą na pewno „wyróżnić” się pokazać- czyli w uproszczeniu wywyższyć. Taka już ludzka natura. Chcę wierzyć, że więcej w niej Dobra niż Zła. Że to drugie napędzają nieszczęśliwi, zagubieni, nieświadomi wkręcenia w konsumpcjonizm- paskudną maszynkę wmawiającą ludziom potrzebę posiadania, porównywania się z innymi, wywyższania. Kontakt z naturą, o którym piszę od lat wybija takie bzdury z głowy. W dzikości, w samotności daleko od cywilizacji te wszystkie rzeczy tracą sens. Jesteśmy tam tylko sobą- goli. W prawdzie.

Tak, z punktu widzenia Ziemi jesteśmy plagą. Ale jeśli uwierzymy, że tylko nią, że nie ma w nas odrobiny Dobra nic już nie zrobimy, bo nie będzie nawet o co walczyć. Wierzę, że konsumpcjonizm jest chorobą ludzkości, nie trwałą cechą. I przyszłość Ziemi, Natury wszystkiego co nas otacza najbardziej zależy od tego jak szybko się z tej choroby wyleczymy. Ozdrowieniec nie pomyśli dlaczego jak frajer miałbym sobie czegoś odmawiać, ograniczać się, tylko z przyjemnością świadomie wybierze skromne życie i będzie szczęśliwy. Człowiek nie uwikłany w konsumpcjonizm nie porównuje się z innymi, niczego im nie udowadnia. Jest sobą, decyduje o sobie. To jest wolność, której nadal może nas nauczyć Natura.

Te zdjęcia zrobiłam na Islandii już po przeczytaniu komentarza. Celowo. To ludzie w Naturze. Myślałam o tym czy mają do niej prawo, czy wszyscy mamy i fotografując miałam nadzieję coś zrozumieć. Nie zrozumiałam. Zauważyłam tylko, że to dla nich ważne. Nie dla wszystkich, ale naprawdę dla wielu. Kiedy fotografowałam chłopczyka wspinającego się po schodkach w Kerlingarfjoll, usłyszałam z boku komentarz wkurzonego fotografa- „ach ta turystyczna stonka!”. Zrobiło mi się przykro. Chłopczyk, który nieumyślnie wbiegł w kadr wydał mi się bardziej naturalny niż pasożytujący na naturze fotograf czyhający na zdjęcie, które się dobrze sprzeda. Zdjęcie oczywiście bez ludzi. Udające, że nie istnieją.

Share
Translate »