Trollaskagi

Dwa lata temu jechałam stopem z Rejkjaviku do Akureyri. Z mnóstwem przesiadek. Na północnym wybrzeżu poznałam człowieka, który opowiedział mi o Trollaskagi. Kilka tygodni później dostałam paczkę-mapy. Cztery piękne 50-tki. Oglądałam je już wiele razy. Raz nawet kupiłam bilet- w sierpniu zeszłego roku. Przepadł, bo mój mąż złamał nogę. Teraz też nie jest wesoło. Ale znów mam bilet do Reykjaviku i jeśli wszystko pójdzie dobrze polecę.

Półwysep Trolli  to najwyższe poza wielkimi lodowcami góry Islandii. Leży tu ponad 150 małych lodowców. Do 2014 roku większość z nich (130) było bezimiennych. Przez lata wydawały się płatami wiecznego śniegu. Dopiero pod koniec lat dziewięćdziesiątych wraz z ociepleniem klimatu spod bieli zaczął się wyłaniać typowy dla lodowców błękit. Od tego czasu zgromadzona na Trollaskagi masa lodu zmniejszyła się o 25%, a dolna granica lodowców podniosła się średnio o 50 metrów. Z powodu wielkiej wrażliwości na zmiany klimatu lodowce północnej Islandii są przedmiotem licznych badań. Naukowcom pomagają mieszkańcy i lokalni farmerzy (mierzą poziom lodu i opady śniegu). Tylko w 2015 zanotowano przyrost pokrywy. Wszystkie inne lata przyniosły stratę. Po mało śnieżnych zimach proces topnienia dodatkowo przyspiesza, bo”ciemny” (zabrudzony pyłem) lód grzeje się szybciej niż śnieżna biel.  W  latach  2016-2017 lodowcom na Trollaskagi ubył  metr grubości. Malutkim grozi zanik. Pierwszym, który stracił tytuł był Okjökull na zachód od Langsjokull.  W 2014 uznano, że nie zachowuje się już jak lodowiec (nie porusza się, nie odtwarza) pomimo tego, że z wyglądu nadal jest biały. Nazywa się teraz Ok. Straszne i śmieszne…

Stopiony lód spływa do oceanu zdejmując z wyspy wielki ciężar. Uwolniona Islandia wypiętrza się, rocznie o około 35 mm. Nie wiadomo jakie to przyniesie skutki. Z powodu zmniejszenia ciśnienia gorące skały utrzymywane dotąd w stanie stałym mogą stopnieć, co prawdopodobnie spowoduje erupcje wulkanów. Wszystko to wyczytałam w internecie, planując wyjazd. Dużo ciekawych linków znalazłam w Icelandmagazine

To zdjęcia zrobione w maju 2017 na półwyspie Trollaskagi. Przypadkowe,  z drogi, niektóre nawet z samochodu. Teraz, latem  jest tam bardziej zielono. Na pewno pięknie. Mam nadzieję, że uda mi się spokojnie pochodzić. Nie chcę się spieszyć, nie marzy mi się żaden wyczyn. Tylko spokój.

O autostopowej podroży wokół Islandii napisałam wiosną zeszłego roku w Kontynentach.

Share

10 komentarzy do “Trollaskagi”

  1. Kasiu,
    długo zastanawiałem się nad tymi słowami, w końcu jednak zdecydowałem się, że je napiszę. W końcu – pisząc o ocieplaniu się Islandii – sama wywołałaś wilka z lasu;-) Bardzo cenię sobie Twojego bloga, przemyśleania, idee. Na wiele spraw otworzył mi oczy. Nawet bardziej na rzeczy nie związane z górami – mam na myśli to, co pisałaś o współczesnym stosunku do rzeczy, do mody, o torfowiskach przy okazji pięknego opisu idei i wykonania Twojego ogrodu…
    W pełni utożsamiam się z Twoją filozofią wędrówki i bycia w górach, czy szerzej „w naturze” – zaspokaja ona w nas potrzeby, które coraz trudniej zaspokoić gdzie indziej – spokoju, wolności, odczuwania harmonii ze światem, czy zwolnienia tempa i bycia „tu i teraz”. W jakiś sposób dzięki kontaktowi z naturą czujemy się lepiej, a może nawet – odrobinę lepsi? Jednak patrząc na to zimnym okiem – jesteśmy kolejnym rodzajem konsumentów – konsumentów natury. Korzystamy z coraz bardziej rozbudowanej infrastruktury, z coraz większej ilości coraz tańszych lotów (myślę, że obecnie raczej są one „haniebnie tanie” niż haniebnie drogie), ze zdobyczy i nowinek przemysłu turystyczno-sprzętowego. Otwieramy – sobie i naszym czytelnikom, słuchaczom, następcom – świat coraz szerzej dzięki coraz bardziej wyrafinowanej elektronice – nawigacje, telefony, fotografika, drony, blogosfera – dziś produkcja jest coraz tańsza, ale zżera coraz więcej energii i zasobów które się nie odnawiają (na innym poziomie – vide produkcja elektrycznych a przez to pseudoekologicznych samochodów, dewastujące środowisko sposoby pozyskiwania rzadkich surowców wykorzystywanych w „nibyzielonych” technologiach) . Niestety, prawda jest taka, że CO2 NASZYCH samochodów i z naszych „samolotolotów” którymi docieramy w wymarzone miejsca naszych wędrówek i eskapad, truje tak samo, jak i całej podróżującej reszty ludzkości. A moda na podróże, jak już pisałem, jest coraz popularniejsza – podróżnicze blogi zawalone są propozycjami „city breaków” (kilkudniowych podróży do odległych miast, realizowanych drogą lotniczą), takie mamy czasy, że wszystko powinno być udostępnione dla wszystkich. Nowe szlaki, nowe schroniska, nowe drogi dojazdowe.
    A więc – my z natury i podróżowania czerpiemy wiele, ale co natura ma z mojego trybu życia i mojej wrażliwości na nią? Raczej niewiele. Zawsze kiedy wędruję, lub pływam, staram się zbierać śmiecie. Robię to również gdy w swoim mieście idę do i z pracy. W zasadzie jest to raczej akt rozpaczy, czy też znak świadectwa sprzeciwu wobec aktualnego stanu rzeczy, niż wytworzenia rzeczywistej korzyści. Ale powiedzmy, że jest to pierwszy krok, po którym pojawiają się dalsze pytania – co dalej, co mogę jeszcze zrobić? Myślę, że takie pytanie musi sobie zadać i na nie odpowiedzieć każdy z nas – każdy, kto uważa, że dzięki naturze jest czuje się bogatszy i z niej czerpie.
    Nie wiem, jakie będą Wasze odpowiedzi. Naomi Klein pisze „Nie – to za mało”, tymczasem wielu wciąż się samooszukuje lub milczy widząc zło dookoła. Myślę, że musimy nazywać rzeczy po imieniu – także mówiąc o wpływie naszych działań na otoczenie, że musimy dokonywać odpowiedzialnych wyborów (np. w czim portfelu lądują nasze pieniądze) i rozumieć że „nie ma nic za darmo”. Nasze podróże są naszym luksusem za które zapłaci ktoś inny – środowisko i kolejne pokolenia, w tym nasze własne dzieci. Nie każdy z nas może przykuwać się do drzew i nie każdy ma możliwość zasadzenia lasu – ale powinniśmy takie działania solidarnie wspierać, choćby finansowo. Co miesiąc wpłacam darowiznę na rzecz jednej z organizacji ekologicznych, mam zamiar wpłacić dodatkową sumę z racji planowanej rodzinnej podróży autem do Szwecji.
    Wielki David Attenborough – jeden z moich mistrzów który pokazuje ginący świat i uczy wrażliwości na przyrodę – mówi głośno „Humans are plague on Earth”. Autorytety zgodnie twierdzą (klimatolodzy, biolodzy), że jest to ostatni moment na ratunek dla świata, inni twierdzą, że już jest za późno. Chcę być optymistą i wierzyć, że istotnie jesteśmy „na krawędzi”, a nie już poza nią, i że mamy bardzo mało czasu – a nie, że już jest za późno. To o czym piszę powyżej, jest strasznie frustrujące – po pierwsze – tak niewiele zależy od jednostek, zwłaszcza że z drugiej strony istnieją i potężne interesy i wysoki mur indolencji i wygodnictwa (co z abstrakcyjnej dyskusji o CO2 zrozumie człowiek który wyrzuca śmieci do lasu lub pali nimi w piecu). Po drugie – dlaczego to akurat my mamy być „frajerami” którzy się samobiczują i sobie czegoś odmawiają? Przecież żyjemy w czasach królującego indywidualizmu i samorealizacji spod znaku „wyraź swoje ja”, „jesteś tego warta/warty” „miej więcej – szybciej i za mniej”? Uważam jednak że działanie jest naszym obowiązkiem, nawet jeśli chodzi już tylko o to, by zachować resztki przyzwoitości wobec siebie, naszych dzieci, czy natury.

    1. Michał bardzo dziękuję za ten tekst. Piszę odpowiedź trzeci raz i znika… kiedy czytałam Twój komentarz pierwszy raz łapałam stopa do sklepu z torbą uzbieranych po drodze śmieci (gdzieś koło Hofsos). Mam nadzieję, że moje włóczęg nie szkodzą Światu. Gryzie mnie to oczywiście. Zaraz po powrocie odpowiem Ci dłużej we wpisie. Tymczasem czekam na głosy innych i myślę. Nie mam niestety gładkiej odpowiedzi. To bardzo trudne. – napisałam tę odpowiedź 2 tygodnie temu, na smartfonie i z jakiegoś powodu wkleiła się pod innym wpisem. Przepraszam. Zauważyłam to dopiero po powrocie, na komputerze.
      PS: Już odpisałam :)

  2. Dość trudno mnie się nie zgodzić z tym co pisze Michał. Ale bez bólu, przynajmniej ja, przyznaję – jestem konsumentem natury. Tej najbliższej mnie i najukochańszej, naszej polskiej – bieszczadzkiej, beskidzkiej i karkonoskiej. Choć tu z bólem coraz mniej mnie tam jest. To wina, czy też może zasługa turystów tych przez małe ti duże T też. Wyprawa w te góry już nawet na mój duży plecak to za dużo. Zbieranie śmieci po drodze, choć nadal to robię, mija się z celem. Zastanawiam się czy ci ludzie jadą tu tylko po to, żeby zostawić chlew i wyjechać.
    To co kiedyś w tych górach było mi dane, znikło, a właściwie schowało się. Bardzo głęboko. Ostatnie zdarzenie z Tatr, przerosło mnie. Długie wolen w maju. Plan start z Kuźnic spanko w murowańcu, na Zawracie i Krzyżnym. Nie zrealizowany. Przejście z Liliową i dojście do Świnicy to był nie lada wyczyn. W tłumie ludzi, którzy w klapkach, mokasynach i japonkach wybrali się na Świnicę. Przejście z przełęczy pod Świnicą w stronę Zawratu. To następne minuty oczekiwania bo tłumy z Zawratu na Świnicę wala. To chyba można nazwać konsumpcyjnym podejściem do gór, życia, przyrody. Źle, bardzo źle się tam czułem. Doszedłem do Zawratu, na szczęście już wieczór zrobiło się cicho. Nie do końca. Wiem to Park nie powinienem tam spać. Tylko w trakcie mojego biwakowania były dwie wycieczki, zorganizowane, z przewodnikiem, które „zaliczały” nocne wej ście na Zawrat. W nocy widziałem też sznur światełek na zejściu ze Szpiglasowej.
    To była moja ostatnia wycieczka w Tatry – wyjadę we wrześniu – maju. Będzie zimniej ale przyjemniej.
    Mam konsumpcyjne podejście do natury. Daje mnie ona to wszystko czego potrzebuję. Siłę i spokój. Ja jej daję spokój. Po moim przejściu raczej nie ma śladów. A na pewno tych widocznych. Na pewno gdzieś tam złamię gałązkę, czy przydepnę roślinę. Palę ognisko, po skończeniu biwaku dość trudno, poza wygniecionym miejscem znaleźć inne ślady. Nie chcę ingerować, niszczyć. Chcę tu przyjechać za jakiś czas i pochłaniać to miejsce tak jak teraz, całym sobą.
    Chciałbym, żeby ludzie postępowali tak jak Islandczycy.
    Przygotowywałem się do przejścia lodowca, nie całego, kawałka, Hofsjokull. Byłem przed rozlewiskiem Bjorsy. Nocowałem w sąsiedztwie dużej grupy międzynarodowej studentów i wykładowców z Anglii, Danii i Ameryki, pod przewodnictwem islandzkich glacjologów. Malownicza grupa. Która badała lodowiec Hofs, jego zanikanie i problemy z tym związane. Mój kiepski angielski nie pozwolił na włączenie się w dyskusje ale to oni zwrócili uwagę na niknięcie lodowca(był to rok 2014) Ok, zanikanie lodowca Sneafels (przewidywali, że zniknie do 2150 r, teraz już do 2100).
    I to po wylocie tej grupy – czekałem kilka godzin aż wyjechali. Zobaczyłem jak można to zrobić. Oczywiście poza śladami na piachu i wymiecionym do skał lądowisku śmigłowca. Nie było śladu po grupie kilkudziesięciu osób, które przez kilka dni pracowały w tym miejscu, przenieśli się w inne miejsce i pewnie to samo po sobie zostawili – NIC.
    Jeżdżę dość często rowerem w oklicach Zalwu Sulejowskiego i wiem jak to wygląd po mniejszych grupach i sobotnim pobycie.
    Nie jestem bez wad, ale chciałbym, żeby każdy, o ile go na to stać, był takim konsumentem jak ja.
    Na pewno miałbym lżejszy plecak po powrocie z wycieczki.
    To tylko takie ziarenko – ale z takich ziarenek bierze się wydma.
    Piszesz o Davidzie Attenborough – też go cenię.
    Ale w Twoich słowach o „konsumowaniu natury” zdajesz sobie sprawę – jakie setki kilogramów sprzętu, róznorakiego, takie ekipy targaja ze sobą. Po to, żebyśmy my, Ty i ja, zobaczyli co tracimy. Widziałem dwa razy w trakcie swoich podróży takie ekipy na lotniskach.
    Napiszę jak egoista, bo nim w tym zakresie jestem. Wolę swój konsumpcjonizm od innych. Bo wiem ,że mój szkodzi naturze, jakoś na tę Islandię muszę dolecieć i wrócić, że ingeruje w przyrodę.
    Przeszedłem dwa razy Islandię na tzw. krechę, mało szlaków tylko azymut i Słońce.
    Ale jednocześnie chciałbym, żeby ludzie potrafili konsumować podobnie do mnie. Tak, że po moim przejściu nie za dużo, poza śladami w piachu zostaje. Zgadzam się z Tobą.
    W epoce indywidualizmu, trzeba zadać sobie pytanie – warto.
    Islandczycy już zadali sobie to pytanie. Czytam o ograniczeniu ruchu turystycznego, o róznych planowanych zakazach. Ale to szanuję. Na wyspie, gdzie żyje ok 340 tyś ludzi, ląduje w sezonie około 2,5 mln turystów. To może być dla tego kraju zabójcze. Bo choć w dużej części dotyczy to niewielkiego obszaru tego pięknego kraju, to jednak.
    Trochę niezbornie to napisałem, dużo dygresji – najlepiej byłoby pisać na kartce, tak, żeby można było zobaczyć co wyżej.
    Ale napisałem, może z czasem coś dopiszę. Nie chcę i nie zmienię tego co napisałem.
    Konsumuję naturę, całym sobą. I tak to będę robił. Tak, żeby moja konsumpcja przyniosła jej jak najmniej strat.
    Choć jestem przekonany, że natura podniesie się pewnego dnia i strząśnie ten niszczący ją rodzaj. Niszczący i nie szanujący. Zawdzięczamy przyrodzie wszystko i w imię pieniądza (nie wprost, to taka przenośnia) niszczymy ją bez głębszego zastanowienia. Zemsta będzie bolesna.

    1. Wiesiu, Pisząc „konsument” miałam na myśli patologiczne zjawisko nadmiernego pochłaniania dóbr. Nieusprawiedliwione potrzebami i na pokaz. Gdzie wydawanie, kupowanie, pochłanianie i gromadzenie stają się wyznacznikiem poziomu życia. Celem samym w sobie. Statusem. Tego nie robisz i ja też mam nadzieję nie chociaż oczywiście czerpiemy. Czerpiemy z pustki, z ciszy, z samotności. Dla mnie to lekarstwo. Być może zdarza mi się nadużyć i pobrać większą niż należna dawkę, tego nie wiem i nie chciałabym sprawdzać. Zbyt mała dawka wydaje mi się przerażająca. Jak więzienie. I chyba bym jej nie zniosła. Wolałabym zniknąć co z punktu widzenia śladu węglowego byłoby pewnie z korzyścią dla środowiska. Najwięcej szkód generuje przecież człowiek. Ja też szanuję Islandię. Wybierając się na Laugavegur (szlak z Landmalaguar do Porsmork) zabrałam duży foliowy worek. Czytałam, że to trasa znakowana papierem toaletowym. Już wcześniej nauczyłam się podnosić te obrzydliwe odpadki przy pomocy kijków i szpilek od namiotu i nie dotykając ładować je do szczelnego worka. Byłam gotowa, ale okazało się, że chyba ktoś też to robi. Znalazłam tylko kilkanaście sztuk. Worek był dużo za duży. Czym więcej będziemy sprzątali, czym więcej o tym napiszemy i powiemy tym więcej przyłączy się osób. Jestem przekonana, że większości nie przyszło to wcale do głowy. Łatwiej pomyśleć: są od tego służby. Ktoś to zrobi. A podniesienie swojego pierwszego śmiecia jest wyzwalające. Biorę sprawy w swoje ręce, nie obchodzi mnie co ktoś pomyśli. Może z czasem przyjdzie nam do głowy coś o większej wadze niż śmieci, bo tak, Michał ma rację. To jest malutko, o wiele za mało.

      1. No to ja, na Islandii, jestem patologią.
        Siedząc ostatnio ponad dobę na szczycie Thrihyrningur (nazwa trudna do napisania i wymówienia) pochłaniałem to dobro. Nadmiernie i patalogicznie. Bez opamiętania.
        Całe kilkanaście dni spędzonych na szlaku bez kontaktu z ludźmi było na wskroś wypełnione tym pochłanianiem.
        Tylko, że po moim kilkudziesięcio-godzinnym biwakowaniu nie znalazłby nikt śladu.
        Wiem o tym i z tą patologią nie będę walczył bo jest ona potrzebna, przede wszystkim mnie.
        To o czym piszesz jest dla większosci ludzi niezrozumiałe.
        Zabranie ze sobą małej łopatki, lub zestawu woreczków strunowych. Nie ma sensu.
        Na Islandii nie ma służb. To my wkraczając do domu przyrody powinniśmy się tam zachować tak, żeby drugi raz, ktoś mógł wejść i chłonąć.
        Co do „konsumpcji” dóbr. To, dla mnie nie jest to wyznacznikiem.
        Choć biorąc pod uwagę to ile ja dóbr (poza jedzeniem, jestem duży, właściwie gruby) ja dźwigam a ile Ty. To ….. :-)
        Doskonale wiem o czym Michał pisał. Tylko w tym pisaniu jest, moim zdaniem, trochę sprzeczności. Postępuję inaczej. Dla dobra przyrody, przynajmniej się staram. Może mnie oszczędzi. Jak kiedyś komar, człowieka. Tylko po co???

        1. oszczędzi dla mnie na przykład? Co ja bym bez Ciebie zrobiła:) Myślisz, że zbieranie obrzydliwych śmieci niezrozumiałe? Pewnie tak, bo najłatwiej żeby każdy zabierał swoje. Skoro z nas tacy wielcy zdobywcy i wielcy podróżnicy dźwigniecie woreczka z papierami nie powinno być ponad siły. No nic wierzę, że to się zmieni. I tymczasem robię co mogę.
          To wszystko co napisaliśmy (ja Ty i Michał) brzmi troszkę nieprecyzyjnie. Piszemy skrótami. Co do patologii- jesteś jednym z przykładów gdzie nie można nawet wystosować podejrzenia, że Twoje podróże są na pokaz lub dla statusu czy próżnej chwały. Nie piszesz bloga, ani niczego innego. O większości Twoich wyczynów wiem ja i może ktoś jeszcze przypadkiem. Czyli zwalniam Cię od łatki konsumpcjonizmu w kwestii pochłaniania piękna natury (bo z jedzeniem czy innymi gadżetami to muszę jeszcze przemyśleć :)).
          W międzyczasie policzyłam ile zużywam w domu ciepłej wody (myję się codziennie w ciepłej, a w górach niecodziennie i w zimnej), ile piję herbat i kaw (tam głównie wodę), ile piekę w piekarniku, podjeżdżam po coś samochodem (tam pójdę lub złapię stopa)… Mój syn wyliczył kiedyś, że do utrzymania mnie w górach wystarczy 300 złotych na miesiąc, więc on mi to w razie czego zapewni. Był dzieckiem, ale dużo się nie pomylił. Być może to troszkę równoważy koszt (ekologiczny) moich przejazdów. Znów nie chciałabym żeby wyszło, że się wykręcam od odpowiedzialności. Bo tak nie jest. Biorę na siebie wszystko co udźwignę i co uznam za uprawnione i słuszne. Jak wymyślę co jeszcze, wezmę więcej. Z przyjemnością.

  3. To i ja dorzucę swój kamyczek do ogródka. Bóg powiedział -„…..abyście zaludnili ziemie i uczynili ją sobie poddaną”. A człowiek sądzi, że słowo poddana znaczy, iż może robić na tej planecie wszystko co tylko mu wpadnie do głowy. Temat obszerny, bo zanieczyszczenie gleby, powietrza, wody, bo ocieplenie klimatu i topnienie lodowców nie powstało w ciągu roku. I za to wszystko odpowiadamy wszyscy, pojedynczy człowiek, rządy państw, koncerny przemysłowe, paliwowe itp. Zawsze irytowały mnie słowa „długodystansowców”, gdy na szlaku spotykali turystów padały słowa: weekendowcy, stonka itp. Góry i nie tylko górskie szlaki są dla wszystkich, nie każdy ma możliwość, siłę, czas, pieniądze i ochotę na wielodniowe wędrówki. Ale na dzień, dwa, to owszem. I trzeba by się cieszyć, że ludziska wędrują. Trzeba by…. no właśnie. I tu problem, bo są ludzie nieodpowiedzialni, niekulturalni, śmieciarze, tacy, którym wydaje się, że są panami świata. I to widać na szlakach, szczególnie w sezonie. Oni są wszędzie tacy sami. Szłam kiedyś ulicą, przede mną szła mama z 4-5 letnim dzieckiem, które jadło batonik i rzuciło papierek na chodnik. Zwróciłam uwagę, no i zaczęło się, mama, młoda, ładna kobieta, elegancko ubrana, wyzwała mnie takimi słowami, że chyba wśród patologii byłaby zwycięzcą. A dziecko pokazało mi język. Ja jednak uważam, że trzeba zwracać uwagę, bo jeżeli na 10 takich osób jedna zrozumie to już jest plus. Chociaż nie powiem, że czasami już mi się nie chce, myślę, po co? żeby znowu oberwać. A w czerwcu byłam w Beskidzie Żywieckim i też schodząc z gór niosłam swoje śmieci i wszystkie jakie znalazłam na szlakach. My chyba normalni nie jesteśmy.

    1. no chyba nie jesteśmy normalni:), ale słowo „normalność” jest płynne. Może kiedyś uzyskamy większość i będzie lepiej?
      Edukuj Gosiu. Co jakiś czas kogoś przekonasz. Z moich doświadczeń- trzeba to zrobić tak żeby nie krytykować. Raczej wciągnąć w problem. Pomimo tego też często obrywam. Trudno. Problem w tym, że jednorazowe weekendowe wyjście nie wystarczy żeby człowiek się zmienił. Pokochał Świat. Jeden długi dystans już tak, stąd różnice. Na Islandii myslałam, że fajnie by zrobić kurs przed wyjściem w góry. Dla bezpieczeństwa Natury i ludzi. Ale czy wszyscy chcieliby słuchać?

  4. Dziękuję Wam za wypowiedzi. Wiem, że pisząc poprzedni komentarz, zwracałem się do osób które są bardzo świadome swojego oddziaływania na otoczenie i tego jak wiele zawdzięczamy naturze. Trochę było to uzewnętrzenie tego, z czym próbuję sobie od jakiegoś czasu poradzić – z różnym skutkiem.
    Jeśli mi jeszcze coś przyjdzie do głowy, odezwę się po powrocie. A na razie wracam do pakowania – prom do Szwecji za niespełna dobę, potem kanu i jeziora. Trzymajcie kciuki za dobrą pogodę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Translate »