Hiszpania pieszo cz1 Katalonia

Ruszyłam 26 czerwca po południu z Cadaques na półwyspie Cap de Creus. Po 10 km dotarłam na koniec cypla i odkryłam, że przyjeżdża tam autobus:). To był początek mojej zaplanowanej trasy. Pierwsze nadmorskie dni były przyjemne. Wybrzeże Costa Brava jest piękne. Szlak GR11 puściutki, raz nawet zanocowałam w cabanie. Potem upał i susza, czym dalej od morza tym gorzej. Były dni gdzie wcale nie było wody. Wyschły strumyki i źródła. Dobrzy ludzie stawiali przy szlaku butelki z wodą. W południe było tak gorąco, że musiałam przeczekiwać najgorsze godziny w cieniu. Dopiero kiedy grań wzniosła się ponad 1000 metrów zrobiło się chłodniej. Zeszłam tam z GR11, bo ten odcinek już znałam. Szłam granią po wodę schodziłam do Francji. Było ok aż trafiłam na miejsce gdzie pozagradzano ścieżki i drogi. Wszystkie! Nie dowierzałam i próbowałam przejść, więc właściciel poszczuł mnie psami. Obejście zajęło mi cały dzień. Musiałam zejść niżej do Francji. Za to trafił mi się darmowy nocleg w hotelu. Był nieczynny, ale go otworzono żebym nie koczowała nad rzeką w namiocie.

Dalej chłodniej. Wdrapałam się na grań. Już wysoką. Przeszłam pod Costaboną. Nocowałam za schroniskiem Uldeter. I nagle w puściutkich górach zrobił się tłok. Grań ponad Nurią wyglądała jak Tatry w weekend, człowiek za człowiekiem, do tego szaleni rowerzyści… I bardzo zimno na 2850 zmarzłam na kość. Zeszłam doliną Eyne przez 2 dni szłam doliną Cerdanya przyjemnie nisko wśród kwiatów. Granica w dolinie troszkę mnie zestresowała, ale były tylko barierki i napis, że zamknięte. Nikt nie pilnował. Za Puigcerda szłam bez szlaku, a raczej lokalnymi szlakami co to ich nie ma na żadnej mapie, a są. Ominęłam tak Andorę od południa. Nie wiedziałam czy wolno tam wchodzić. Zwiedziłam la Seu Urgel, nad miastem góruje pałac biskupi, a biskup z Seu razem z prezydentem Francji są (raczej teoretycznie) władcami Andory. Dalej szłam lasami Parc Naturel Pyrenees Catalan wśród średniowiecznych miasteczek. Ślicznych. Przez ostatnie 12 dni widziałam kilkadziesiąt romańskich kościołów, kilka klasztorów i zamek.

W Sort przenocowałam w hostelu dobrze się było umyć w ciepłej wodzie. Przy okazji pogadałyśmy z Leśną. U niej też wszystko ok.

Dalej do góry jednego dnia prawie 2000 m, bo Sort jest nisko. Przeszłam fragment Parku Narodowego Aiguestortes, którego jeszcze nie znałam. Dzisiaj pozwiedzałam kościółki w dolinie Boi i koczuję w namiocie kilkaset metrów nad graniczną doliną. Z nad Aragonii idzie burza. Ciekawa jestem czy tu dotrze…

PS: zdjęcia z telefonu, lepsze pokażę po powrocie.

Share

Kuststigen cz5- Åbyfjorden

Byłam ciekawa jak biegnie dalej ścieżka. Na mapie wracała do szosy, w rzeczywistości prowadziła tak jak chciałam, nisko wzdłuż fiordu. Las był tam wilgotny i gęsty. Wiedziałam, że nade mną jest zoo, raz nawet widziałam płot i słyszałam jakieś głośne ptaki, ale pomimo tego miałam wrażenie, że idę przez dziki las. Na pewno nie był często odwiedzany. Ścieżka wyszła tuż przy wejściu do zoo. Wzdłuż morza maszerowały rude krowy, pasły się jakieś muflony czy kozy. Nie było tłoku, wielki hotel był wspaniale pusty. Kawa bez limitu, można dolewać. Naładowałam tam do pełna baterie, umyłam włosy i przeczekałam przelotny deszcz.

Dalej trochę się pogubiłam, trafiłam na megalityczny grób, weszłam, zeszłam, obeszłam w kółko cały fiord. Nie wszędzie po znakach. Ginęły w niedeptanym gąszczu, wśród domów, czy farm. Musiałam też przeciąć szosę. Druga strona fiordu była równie dzika, szłam gąszczem wzdłuż brzegu, wdrapałam się na płaskowyż. Wiało tam, ale były piękne widoki. Sotorpsberget ma tylko 139 metrów, a wydawało się, że to wielka góra.

Zejście ładne, minęłam kilka domków wśród drzew. Pewnie letniskowych chociaż wyglądały jak zwykłe wiejskie. Ktoś wybudował podesty na drzewach, porozwieszał huśtawki. Czułam się jakbym mijała Bullerbyn. Dalej las, wilgotny, gęsty. Potem zbyt dziki. Wbiłam się w jakieś nieprzechodnie bagna, w trawy po pas, potem w krzaki. Miałam ochotę rozbić gdzieś namiot, gdziekolwiek… ale zupełnie nie było gdzie. Bagno skończyło się we wsi (czy miasteczku?). I tu też nie było miejsca na biwak. Chyba żeby po drugiej stronie szosy… w krzakach pod urwiskiem? Byłam zdesperowana, w ogrodzie kręciły się dwie kobiety, grubawe ufarbowane na blond. Pewnie matka z córką. – Mogę tu rozbić namiot na noc?- spytałam wiedząc, że nie uda się ukryć. -Nie!- usłyszałam i aż mnie zatkało. Zapomniałam spytać czy są z Polski. – 3 kilometry stąd jest kemping, tam sobie idź, to 5 minut- poradziła młodsza blondyna. Zerknęłam na mapę. 3 km w odwrotną stronę niż szłam. 5 minut! To nie mogły być Szwedki, widać, że nigdy nie chodziły pieszo.

Już po zmroku minęłam sklepik, niezły. Kupiłam zsiadłe mleko i śledzia i pognałam. Szlak odbił w las jakieś 3 kilometry za Brodalen, ale długo nie było gdzie rozbić namiotu. Droga żwirowa, wokół bagna lub skały. Huczał wiatr. Jedyne płaskie miejsce jakie znalazłam było na środku ścieżki. Na porębie, pełnej wykrotów i gałęzi. Na otwartej przestrzeni coś jeszcze widziałam, las zlewał się już w bryłę czerni. Więc zostałam.

Noc była gwiaździsta i zimna. Za drzewami migotało światełko. Dobrze się spało.

Share
Translate »