Jednym z moich najwcześniejszych wspomnień z dzieciństwa jest moment kiedy słuchając bajki o Świniopasie (Andersena, gdyby ktoś nie pamiętał), odkryłam, że jestem inna niż wszyscy. Zapamiętuję obrazy nie słowa więc to, co nadal mogę wywołać w pamięci wygląda w wielkim skrócie tak: Świniopas idzie drogą odwrócony do wszystkich plecami. Mama czyta równym głosem, a ja myślę też o podłodze, na którą zwisa opadający z łóżka koc. O naderwanym rożku pożółkłej strony tuż obok stopy Świniopasa. O ostrej smudze słońca wpadającej pod kątem przez przesłonięte stylonową firanką okno. I w tej chwili przychodzi szok. -Jak to rozumiał mowę drzew!- burzę się. Mama tłumaczy spokojnie, że drzewa myślą, szumią, czują, mają swoje życie i plany, ale ja wcale nie pytam o to -Jak to ON? Czy to znaczy, że inni tego języka nie rozumieją?
Nie mogłam mieć więcej niż kilka lat. Prawdopodobnie 4 lub 5. Chorowałam wtedy na okrągło i prawie nie bywałam w przedszkolu. Wiedziałam jednak z całą pewnością, że świetnie rozumiem mowę drzew. To bardzo prosty język. Drzewa wcale nie mają planów. Nie oceniają, nie buntują się i nie dziwią. Drzewa mówią od świtu do świtu zawsze to samo: świat jest taki jaki jest, dokładnie taki jak powinien być. Idealny.
Fascynacja drzewami nie minęła mi wraz z upływem lat. Uparcie sadzę je w swoich ogrodach (i nie tylko tam, nie wszystkie całkiem legalnie). Uparcie podziwiam je i fotografuję. Mnóstwo nam dają, nawet wtedy, kiedy nie rozumiemy nic a nic z tego co mają nam do przekazania.
Na zdjęciach drzewka z Korsyki. Wybitne indywidualności prawda? :)
Wszystkie fotografie pochodzą z tegorocznego styczniowego wyjazdu.