Na moich zdjęciach niemal nie ma ludzi. Częściowo wynika to stąd, że chodzę po górach sama, częściowo, że bywam w miejscach gdzie nikogo nie ma. Tym razem przez wszystkie dni spotkałam jednego myśliwego z psem (Luciano) i dwóch bezimiennych narciarzy z czekanami…
Wyludnione były nie tylko odcięte od świata hale, ale też i wysoko położone domki i małe miasteczka. W Caronie nie było żywej duszy, w dolinie Belvisio przy jakiejś dalekiej chałupie kręcił się samotny facet. Na szosie schodzącej z Carony do San Giacomo obszczekał mnie bardzo zdziwiony pies i na moment zza wrót obory wychylił się przerzucający gnój człowiek.
Przed tamtym domem stał samochód, do innych nie prowadziły nawet wyjeżdżone ślady.
Brak ludzi w miejscach gdzie można by się ich było spodziewać rodzi bardzo zastanawiające uczucia. Świat odrealnia się i wygląda niemal zupełnie jak bajka. Nie wiem czy udało mi się to pokazać… być może do wywołania tego szczególnego wrażenia potrzebne jest jeszcze szczypiące w policzki zimno, podstępny lód pod nogami i szumiący w bezlistnych gałęziach wiatr…