W Kazimierzu trwał festiwal filmowy Dwa Brzegi. Byłam go ciekawa, tak jak samego Kazimierza, który pamiętałam (blado) sprzed być może 40-tu lat. Pani u której wynajęłam pokój pozwoliła mi zostawić bagaż (i rower) na tak długo, jak tylko mi się spodoba, więc poszłam pieszo. Do popołudnia obeszłam chyba wszystkie atrakcje. Byłam w ruinach zamku i w korzeniowym wąwozie. Poszłam na film- świetny. Pomimo tego, że kino zorganizowano w namiotach nie było tam bardzo gorąco. Zwłaszcza, że w wejściu rozdawano wachlarze i ruch powietrza był spory. Festiwalowi towarzyszyło kilka wystaw, między innymi plakatów filmowych. Na zdjęciu Ziemia Obiecana, pewnie pamiętacie. Były też koncerty, i wielkie (na zamkowym dziedzińcu) i małe, spontaniczne w altance na rynku, gdzie ustawiono kanapy i rozdawano zimną lemoniadę. Pod wieczór wróciłam do swojego pokoju wykąpałam się i pojechałam do Janowca. Tam również wyświetlano filmy, tym razem na świeżym powietrzu. Fajnie było jechać wzdłuż Wisły, płynąć promem. Zamek jest w części ruiną. Kiedy tam podjechałam (co za wyczerpująca górka, do tego po kocich łbach!) słońce oświetlało z dołu burzową chmurę. Pięknie. Przez chwilkę wieczorna projekcja zawisła na włosku. Wiatr złożył dmuchany ekran, filmowcy pytani -co teraz?- opuszczali ręce. Widzów było malutko, kilka osób nocujących w zamku i ja. Na szczęście burza odbiła się od Wisły i zawróciła nad Kazimierz. Ponownie nadmuchano ekran, przyjechali widzowie. Organizatorzy z radości poczęstowali mnie piwem (podejrzewając, że to ja przegnałam burzę :)) Charlie Chaplin zachwycił jak zawsze. Po dużym piwie nie mogłam już odjechać rowerem więc zapytałam gdzie tu rozbić namiot. W zamku nie, bo go zamykają, i bo kamery, ale jak chcę to bardzo proszę w parku. Po seansie panowie pomogli mi znaleźć miejsce. Przy dworku gdzie rezydowała ochrona. Byłam wdzięczna.
Podobno na zamku w Janowcu straszy czarna dama. Mnie wystraszyło jednak coś innego.
– No chodź już, co się tak wleczesz!- zaraz, zaraz… idę, tylko się wysikam… -Oj tylko bardzo proszę nie na mnie!- zareagowałam wyrwana z głębokiego snu. -o przepraszam! nie widziałem, że ktoś tu śpi…
Jeszcze długo z łazienek w dworku dobiegały odgłosy rzygania. Kiedy tylko udało mi się zdrzemnąć oświetlił mnie mocną latarką pan z ochrony- pewnie sprawdzał czy aby dobrze śpię…
Spałabym, gdyby nie gryzły komary. Moja moskitiera na głowę nie sprawdziła się, Kręciła się kiedy się przewracałam i przesuwała zbyt blisko skóry. Rano naliczyłam kilkanaście bąbli. To było bardzo ciekawe doświadczenie. Budujące- bo w Polsce jednak można biwakować i zaskakujące. Nie boję się sypiania w namiocie w dziczy tu spałam ostrożnie i budziłam się przy każdym szeleście. Tak pewnie czują się przyjaciele, których zabieram w góry… Niepewnie. Nie na swoim miejscu.