Långfjället Szwecja (11)

Dzień wstawał powoli, kolorowo. Zanim obudził się Edek troszkę doszłam do siebie. Spod chatki Långfjället wydawał się całkiem płaski, ale na mapie wypatrzyłam rzekę. Faktycznie wiła się pod śniegiem, w korycie widziałam wywiane miejsce, była szansa na wodę. Edek poszedł tam potem ze wszystkimi naszymi naczyniami. Wymyliśmy przy okazji termosy, dziwnie pachniały, Edek pozbył się resztek swojej wody, zamarzła w małym termosie, ja niestety wcześniej wszystko wypiłam i być może to ta woda była winna nocnych sensacji, nie rybka. Pobrana po drodze z jakiegoś bagienka, niegotowana…

Wyparzyliśmy też garnek, użyty w nocy. Pomimo tego dobrobytu nie mogłam jeść, a widok łososia, którego Edek (jak zwykle) jadł na śniadanie tylko mnie dręczył. Może ser… pomyślałam. Miałam taki z obniżoną zawartością tłuszczu, bez smaku, ale w dobrej cenie, kupiłam w Idrefjall. Na mrozie zesztywniał jak beton. Edek zaoferował pomoc, ale to była naprawdę twarda sztuka (historię krojenia udokumentowałam na zdjęciach). -Wystarczy na pół czy rąbać dalej? – spytał po kilku minutach i pomyślałam, że od czasu kiedy machnął siekierą pierwszy raz (jeszcze z Leśną) doszedł do niezłej precyzji.

Kiedy wychodziliśmy kolory poranka zgasły, na północy uformował się wał szarych chmur. Wydawało mi się, że idziemy po płaskim. Czułam się słaba, człapałam, nie miałam sił na porządne odbicie. Dopiero zegarek Edka pokazał, że było tam spore podejście. Nie było ze mną tak źle, zatrucie przechodziło powoli, i jak też poruszałam się bardzo powoli. Nie było daleko, nie miałam ochoty drażnić żołądka. Edek oczywiście znikł mi za horyzontem i dogoniłam go dopiero na zjeździe. Chwilę wcześniej dorwały nas chmury, padał śnieg widoczność się bardzo zmniejszyła. Zaczekałam na rozwidleniu szlaków. We mgle widziałam grupkę narciarzy. Dużą chyba z 7 osób. Bez plecaków -pewnie byli na pikniku w chatce -pomyślałam i rzeczywiście kiedy tam dotarliśmy piec był ciepły.

Doszliśmy w samą porę. Zerwał się wiatr, urosła zaspa na drzwiach drewutni. Pomimo zamieci Edek porąbał stertę drewna. Było go mnóstwo, informacja na ścianie donosiła, że gdyby zabrakło zawiadomić stosowne służby, dowiozą. Była też druga, znana mi z zeszłego roku: „chatka dzienna nieprzeznaczona do spania, poza wyjątkowymi przypadkami”. Jak zwykle uznaliśmy nasz przypadek za wyjątkowy i wyspaliśmy się luksusowo. W nocy kilka razy dorzuciłam do ognia, a temperatura i tak spadła poniżej zera. Widoczność też prawie do zera. Mróz osłabł do -10 stopni.

Share

Fiskebackstugan Szwecja (10)

Bardzo się guzdraliśmy tego ranka. Trudno było usiedzieć w chatce, a kuchenki przecież nie zostawimy bez opieki… Wychodziliśmy co chwilę, na zmianę, i pewnie mamy różne zdjęcia. Światło bladło bardzo powoli, mgła opadała i ponad morzem chmur wynurzały się lesiste wyspy. Słońce, nadal złote muskało czubki sosen, las w dolinach lśnił świeżą szadzią. Ruszyłam pierwsza, bo bardzo chciałam wjechać w tę szadź. Bałam się, że zniknie dotknięta promieniami słońca, nie doceniłam mrozu. Czym niżej tym było zimniej. Na górze termometr pokazywał -20, ile było w dolinie nie wiemy. Pamiętam tylko, że już na samym dnie aparat zaczął wydawać dziwne dźwięki. Jakby migawka opadała z trudem trąc o coś. Znałam je, tak było kiedyś w Finlandii przy -30 . To nie miało wpływu na zdjęcia, a jeśli to tylko taki, że trudno mi je było zrobić. Palce sztywne, ubranie oszronione. Torba na aparat jak tektura. Las wspaniały. Chyba nigdy nie widziałam tak pięknej szadzi na iglakach. Najwięcej na dnie doliny.

Przekroczyliśmy tam szosę (nie odśnieżoną) i rzekę po pieszym moście całym białym, nad rzeką też zasypaną (a liczyłam, że się tam dostaniemy do wody). Przed mostem zatrzymaliśmy się na moment w wiatce. Odsapnąć, zjeść. Było drewno, ale nie było czasu żeby palić. Stopiliśmy tylko trochę śniegu, zjadłam mrożony ser, Edek zamarzniętego łososie (a myślałam, że łosoś nie zamarza!). To był długi dzień, wiedzieliśmy że musimy się śpieszyć. Do chatki zostało 15 km, 400 metrów podejścia. Wdrapaliśmy się ponad las już po ciemku. Na mrozie latarki ledwo rzęziły, miałam dość i tym bardziej nerwowo omiatałam światłem każdy ciemniejszy punkt. Myślałam, że to już musi być blisko, czułam zapach świeżo rąbanego drewna. A tu nic… Kępy drzew, znów kępa drzew i znów… wieki trwało zanim zobaczyliśmy chatkę. Stała tuż przy szlaku, nie do przegapienia. Trójkątna, mała, taka jakie widywałam w Rogen. Miała dziwnie wysoki próg aż do kolan.

Było chyba koło 10-tej. Edek pobiegł po drewno ja zabrałam się za rozpalanie w piecu, jak zwykle. Zrobiłam też to co zwykle i nic, zgasło. Spróbowałam jeszcze raz tym razem dodałam resztkę świeczki… Zgasło. Więc całą świeczkę (było ich mnóstwo) i też zgasło… To żel do dezynfekcji rąk… i też nic… Jest benzyna!- Edek rzucił naręcze szczapek i zabrał się za inspekcję skrzynki z „ratunkowymi rzeczami”. Nigdy tam nie zaglądałam… Benzyna, no dobrze, polaliśmy, buchnęło… i zgasło. Dopiero teraz zauważyłam, że szczapki zostawione w chatce przez poprzedników były już osmolone. Nie tylko my nie umieliśmy odpalić. Może winien był ten bardzo wysoki próg? Piec był maleńki stał bardzo nisko. Jak na ironię było mnóstwo drewna, pełna szopa.

Było za późno żeby próbować jeszcze raz. Była zmęczona, nawet mi się nie chciało jeść, ale pomyślałam, że jak nie zjem, zmarznę. Złapałam cokolwiek, pierwsze z brzegu. Puszka z rybką, sardynka, w oleju. Szkoda, pewnie zaplątała się mi przez przypadek, wolę w wodzie albo w pomidorach. No nic, zjadłam.

W chatce było -18 stopni. Zasnęliśmy we wszystkich ubraniach. Obudziły mnie dreszcze. Straszne, na całym ciele. Już myślałam żeby obudzić Edka, pewnie miał jeszcze jakiś nieużyty polar. W przeciwieństwie do mnie zwykle się przebierał do spania, ale nie zdążyłam. – Albo rybka albo ogrzewanie- postawił mi ultimatum organizm. -Ogrzewanie!- pomyślałam i organizm niezwłocznie pozbył się rybki, dobrze że zdążyłam złapać garnek.

Dreszcze minęły, zasnęłam. Obudziłam się przed świtem strasznie zmęczona. Ledwo dałam radę się ruszać. Ręka, noga ważyły tonę…Wyjrzałam, było pięknie różowo. Urobek w garnku zamarzł w całości więc powlokłam się z nim do toalety. W sumie zamarzłby też na podłodze, a była szczotka… Zima ma jednak sporo pulsów, hmm…

Share
Translate »