Jose starał się o urlop w marcu. Sprawa (jak zwykle) się wlokła, w końcu dostał ostateczną odpowiedź- „Nie”. Pomyślałam, że trudno, innym razem i kupiłam bilet do Dublina. 5 minut później okazało się, że Jose MUSI wziąć urlop w marcu, bo remont. Stąd teraz mam taki natłok wyjazdów. Chętnie bym je ułożyła inaczej, ale cóż…
Ruszamy w środę 4 marca. Dokładną datę usłyszeliśmy kilka dni temu. Zbyt późno żeby kupić bilety lotnicze, zostały nam prom i pociąg (może lepiej, na pewno lepiej dla środowiska). Pomysł pochodzi od Leśnej. Myśleliśmy, że pójdziemy wszyscy razem, ale nie udało nam się zgrać terminów. Agnieszka wyruszy 11 dni później z prawie tego samego miejsca-z Abisko. My troszkę wyżej, z Riksgransen. Pójdziemy na południe. Na początku będzie tam na pewno tłok, więc swoim zwyczajem ominiemy popularne szlaki (obyśmy nie trafili na jeszcze gorsze!) pójdziemy mniejszymi lub bez szlaków. Jak zwykle jak najwyżej się da -po górach. Czyli wolno. Po drodze jest kilka parków narodowych, w tym Sarek, będziemy zbaczać. Agnieszka wyruszy Kungsleden. Pójdzie po swojemu- szlakiem i bardzo szybko. Mówi, że do mety- w Hemavan dojdzie pierwsza :). My mamy kilka wariantów tras dystans mierzony elektroniczną linijką waha się w okolicach 550-600km. Agnieszka przejdzie 480 km i to jest pewne- to oficjalna długość zimowego Kungsleden. Mamy o 30% czasu więcej.
Mapa zaczerpnięta ze strony STF, trasę Agnieszki zaznaczyłam na fioletowo (Aga przepraszam zapomniałam, że fioletu nie lubisz!), naszą na czerwono z tym, że pewnie będzie na niej więcej zygzaków, tam gdzie nie narysowano szlaku.
Postaram się w miarę możliwości wysyłać Wam krótkie info. Wyścig to wyścig!
Trzymajcie kciuki, różnica jest ogromna, kiedy trzymacie wszystko się świetnie układa, jeśli nikt nie wie, że trzeba trzymać jest jak w Irlandii- huragan za huraganem. Oczywiście możecie obstawiać kto wygra :)