zimą przez tajgę cz10

Pomimo tego, że nie wiedziałyśmy co nas dalej czeka, a może właśnie dlatego spędziłyśmy w Mattit Ravadas przyjemny leniwy poranek. Tuż przed wyjściem, kiedy Agnieszka tradycyjnie poszła po drewno, mające  uzupełnić wypalone przez nas zapasy urwała się klamka. Wewnętrzna cześć nadal działała, zewnętrzna wisiała. Kręcenie nią nie miało wpływu na zamek… Cóż gdyby coś takiego zdarzyło się samotnemu wędrowcy byłby poważny kłopot. Zwłaszcza gdyby rzeczy utknęły wewnątrz. Próbowałyśmy to jakoś naprawić, ale nie miałyśmy narzędzi. Udało nam się tylko zabezpieczyć przed nieumyślnym zamknięciem. Dla pewności zakleiłyśmy jeszcze zamek taśmą i wywiesiłyśmy kartkę. Niedomknięte drzwi zablokowałyśmy łopatą. Miałyśmy nadzieję, że to tymczasowe, natychmiast po dojściu do cywilizacji chciałyśmy zgłosić to lasom państwowym. Dotarcie tu na skuterze to chwila, pieszo mogło zająć więcej niż dzień. Pogoda była nieciekawa. Pochmurnie, bardzo ciepło. Śnieg kleił się do nart, smarowałyśmy je, ale niewiele to dawało. Musiało być koło zera, może i cieplej. Padał mokry śnieg. Nawigacja nie była problemem, nasz poprzednik dotarł do szlaku skuterowego, o którym wiedziałyśmy od obsługi kempingu. Nie było go na naszej mapie, ale w terenie był świetnie widoczny. Regularnie używany. Ubity. Biegł lasem, potem wąskim kanionem aż do ciągu wywianych jezior. Patrzyłyśmy uważnie na boki szukając jakiejś nieznanej nam chatki. Fajnie byłoby tu jeszcze zostać, ale wszelkie próby znalezienia czegoś ciekawego kończyły się w zaspach. Daszek- jak nam się wydawało okazywał się zwalonym świerkiem, daleki domek – bliskim mrowiskiem. Bramka spróchniałym pniem. Śnieg w lesie był tak miękki i gesty, że odechciało nam się schodzić ze śladu. Na jeziorach było znacznie lepiej, ale i tak od chatek i doliny Lemmenjoki oddzielał nas gęsty las. Po południu pogoda zaczęła się lekko poprawiać. Przez dziury w chmurach przeświecały strumienie światła. Mocno wiało, chmury pędziły, cienie przesuwały się po lesie. Było pięknie. Potem coraz jaśniej, bardziej słonecznie. W pewnej chwili zobaczyłam torbę foliową. Chciałam zejść w zaspy i zabrać, bo to śmieć, ale Agnieszka podejrzewała, że może to szlakowy znak. Rzeczywiście teren był tu bardziej mylny, rzadkie kępy drzew w połaciach śniegu- pewnie bagna. Rozglądałam się  na boki, bagna zimą są bardzo ładne i nagle usłyszałam skuter. Ponieważ na kempingu ostrzegano nas, że górnicy ciągają teraz ciężkie przyczepy i nie mogą ani się zatrzymać ani zjechać z ubitego śladu zeszłyśmy z drogi w kopny śnieg. Od razu wpadłyśmy do kolan. Tak nas zastali trzej zamaskowani panowie. Na nasz widok stanęli, pewnie mocno zdziwieni. -Podwieźć was?- usłyszałyśmy. Zgodziłyśmy się natychmiast. Może już nigdy w życiu nie zdarzy nam się podróżować z poszukiwaczami złota. Agnieszka pojechała pierwsza, nasze pulki i narty weszły do jakiejś podziurawionej rury. Trzeci skuter ciągnął spłaszczone beczki. Tak dotarłyśmy z powrotem na kemping. Było wcześnie, dopiero po czwartej, nawet nie miałam ochoty zostawać na noc, ale i tak los zdecydował za nas. Nie było miejsc. W piękne sobotnie popołudnie przeszłyśmy 10 kilometrów szosą. Na nartach. Tuż przed połączeniem z główniejszą drogą zabrał nas Fin w furgonetce. Tu już się nie dało iść. Szosę odśnieżono. Ruszyłyśmy pomimo tego poboczem i na szczęście zgarnął nas jakiś dobry człowiek.  Siedziałam z tyłu, więc słyszałam tylko strzępy rozmowy. Agnieszka przekonywała go, że wcale nam nie odbiło… tak po prostu szłyśmy sobie nocą do Inari, bo w Lemmenjoki nie było już miejsc. Wysiadłyśmy na stacji benzynowej. Znalazłyśmy supermarket, zjadłyśmy. Byłam strasznie zmęczona, ale Leśna miała plan.

Klucząc, bo szlak wygadał teraz inaczej niż latem poczłapałyśmy do odległej o 4 kilometry chatki. Była maleńka więc widząc ogień zmartwiłyśmy się, że też nie mam miejsc. Okazało się, że to grupa z hotelu. Czekając na zorzę rozpalili piękne ognisko. Odchodząc poczęstowali nas herbatą, zostawili zbywającą im wodę i pięknie nagrzaną chatkę. Nie była przeznaczona do nocowania, miała tylko jedna pryczę. Aga bohatersko ułożyła się na ławce i nawet z niej nocą nie spadła… Pomimo tego, że nie było zorzy zrobiłyśmy tam piękne zdjęcia. Ciemne, gwiaździste niebo, światło ogniska, potem wschód księżyca wśród drzew. Rano śnieżyca oświetlona porannym światłem. To już widziałam tylko ja. Leśna spała na swojej ławce jak suseł.

Share

zimą przez tajgę cz9- Mattit Ravadas

Początkowo planowałyśmy wyjść wcześnie, ale to już tradycyjnie nie wyszło. Dzień był piękny, ustawione przy schronie mapki kusiły letnimi szlakami. Nasi poprzednicy poszli inaczej, ale był też jakiś blady ślad w górę. Założyłam foki i zaryzykowałyśmy. Ślad wspinał się na łyse wzgórze, widziałam go przez jakiś czas. Potem skręcił, prawdopodobnie prowadził do Mattit Ravadas. Nie widziałyśmy letnich znaków, ale byłyśmy już ponad lasem więc szłyśmy po prostu do góry. Ze wzgórza był wspaniały widok. Łyse pagórki wynurzające się z porośniętych dolin.  Wietrznie, znany mi z Finnmarksviddy wędrujący śnieg i charakterystyczne pasiaste zaspy. Pięknie. Czekałam chwilkę na Agnieszkę, która z uporem unikała fok. Dobrze mi tam było na wzgórzach. Lubię otwartą przestrzeń. Bardzo nie chciałam z niej schodzić więc rozwinęłyśmy mapę. Jak na zamówienie pojawił się skuter i sympatyczny hodowca reniferów wytłumaczył nam jak dojść do Mattit Ravadas. Rozmawiała z nim głównie Agnieszka, byłam zbyt zajęta fotografowaniem i potem, kiedy przyszło nam decydować w terenie miałyśmy dwie różne wersje. Zgodnie wybrałyśmy dłuższą. Minęłyśmy stado reniferów. Dotarłyśmy do  szlaku skuterowego, a kiedy wydawało mi się, że odchodzimy zbyt daleko na zachód poszłyśmy bez śladu w kierunku gdzie powinien biec letni szlak. Znalazłyśmy go, zlekceważyłyśmy (wchodził w krzaki) i znów odnalazłyśmy przy wiosce poszukiwaczy złota. Zimą wyglądała na opuszczoną. Zasypane domki, ośnieżone koparki, jakieś kopalniane i gospodarcze sprzęty. Nie podeszłyśmy blisko. Pomarańczowe słupki letniego szlaku, czasem widoczne spod zasp skręcały w prawo. Doprowadziły nas na łysy grzbiet, na stoku pojawił się samotny domek. W zawiei wyglądał jakby się wynurzał z mgły. Skręciłyśmy zobaczyć i okazało się, że to lotnisko, służące poszukiwaczom złota. Chatka była otwarta, obwieszona zdjęciami. Na jednej z pozostawionych tam map leżała martwa mucha. Najpierw miałam zamiar ją strącić, ale pomyślałam, że może to znak. Z przymrożeniem oka, rzecz jasna. Otóż leżała na trasie, którą zaplanowałam przed wyjazdem- pominiętym skrócie prowadzącym do Lemmenjoki przez Morgam Vipus…. Hmm…

Przedsionek był zasypany-nawiało przez nieszczelne drzwi. Nie było pieca i pryczy, ale i tak byłoby to dobre miejsce na nocleg. Nie zostałyśmy, było wcześnie, a w dół prowadził narciarski ślad. Dwie osoby przyszły tu i wróciły. Pomyślałyśmy, że doprowadzą nas do Mattit Ravadas. Nasza mapa nie pokazywała tego przejścia, generalnie brakowało jej połowy szlaków, moja nawigacja sugerowała inne zejście, ale ślad to oczywiście ślad. Zawsze lepszy niż nic. Poszłyśmy. Panowie poprzednicy (nie wiem czemu zawsze podejrzewam płeć męską) wyprowadzili nas na zarośnięte zbocze. Pulki Agnieszki wpadły tam w istny szał, wykonywały piruet za piruetem, raz nawet udało im się Agę wywrócić. Moje (stare, więc mniej narowiste) zawieszały się co jakiś czas, a to zainteresowała ja gałąź, a to brzozowy pień, ale bez złych zamiarów. Współpracowałyśmy.  Czym niżej tym mniej nam dokuczał wiatr. Z góry widziałyśmy dolinkę rozrytą przy poszukiwaniu złota. Porzucone na zimę koparki. Jakieś inne niezidentyfikowane instalacje. Zbocze opadło nad strumyk. Tam też działali górnicy. Koparki, beczki, dalej sauna i domek. Wszytko to przysypane śniegiem, nieskazitelne jak na bożonarodzeniowej pocztówce, oświetlone niskim światłem, rozłożone malowniczo wzdłuż rzeczki. Na ścianie para drewnianych rakiet. Dalej ruina domku, meandry rzeczki, w końcu las. Jak się cieszyłyśmy, że nie uwierzyłyśmy mojej nawigacji i wykorzystałyśmy ślad! Doprowadził nas precyzyjnie do chatki. Była nowiutka, czysta, wyposażona w wydajny piec. Nasza rzeczka nie zamarzła na bystrzach i udało mi się dosięgnąć wody wiadrem (zawieszonym na linie zabranej jako hamulec do pulek). Piękny dzień.

Chmury przyszły już po zachodzie słońca. Noc była ciemna i ciepła. Nie było zorzy.

Share
Translate »