Termas de Chillan- Antuco cz7

Z braku ścieżki wdrapałyśmy się na zbocze jak się dało, na wprost. Początkowo nie było problemu, ale kilkaset metrów wyżej zrobiło się tam dość trudno. Rumowisko, bambusy, prawie pion. Potem upał. W tym miejscu zastali nas Niemcy, mniej objuczeni i silniejsi od nas. Jeden z nich wdrapał się na skały i chyba coś stamtąd zobaczył, bo idąc tak, jak pokazał wyszłyśmy w końcu na ścieżkę. Jego koledzy jakoś nie trafili. Spotkaliśmy się ponownie na grani, za stromymi płatami śniegu, na których zostawiłyśmy dobry ślad.

-Wasze psy chyba potrzebują wody- zauważyła Jagoda czekając aż zrobię jakieś zdjęcie. Dwa z trzech bezdomnych psów nadal towarzyszyły chłopakom, wyglądały biednie. – My też potrzebujemy wody-odpowiedział (chyba z wyrzutem) jeden z nich- ten, który nie pomógł w rzece. Jagoda podała termos z herbatą, swój skarb -Przynajmniej mogłam się zrewanżować -tłumaczyła kiedy na nią spojrzałam (pewnie zdziwiona). Kilkanaście minut później narysowałyśmy im na śniegu strzałkę- Wasser. Z daleka widziałyśmy jak biegną susami. W tych górach nie było problemu z wodą, nie było jej oczywiście na grani, ale niżej bywał aż nadmiar. Nie wiem czemu nie umieli znaleźć. Niewykluczone, że nie mieli też jedzenia, bo widok naszych dużych plecaków i opowieść o tym, od jak dawna idziemy wywołała skrzywienie i komentarz- nie lubię nosić… Pocieszałyśmy się, że dwóm szybkim z małymi plecakami towarzyszył jeden powolny i objuczony. Z jego plecaka zwisał termosik, pewnie miał też jakieś zapasy, tabletki…

Wyprzedzili nas znów po południu, wyszli na grzbiet, a my starając się nie zgubić ścieżki (widocznej czasem pod zwałami śniegu i błota) poszłyśmy trawersem. Pod granią. Dogoniłyśmy ich ponownie, ale już nie rozmawialiśmy. W rozpościerającej się pod nami dolinie pojawiła się droga. Daleki błyszczący wąż. Zbiegała do niego ścieżka, pewnie zwierzęca, ale zaznaczona na naszej wygooglanej mapie- ktoś już zostawił na niej ślad (wirtualny, w postaci pliku gpx). Panowie nawet na nas nie spojrzeli. Omamieni widokiem cywilizacji zbiegli w dół. Może chcieli się już zatrzymać na biwak, albo myśleli, że my też tam zejdziemy? Nie dowiedziałyśmy się. Byłyśmy spokojniejsze, że zeszli. W tym miejscu pojawiła się telefoniczna sieć, dotarcie do szosy nie powinno zająć więcej niż dzień, a kolejne dni wyprowadziły nas w trudny teren, wysokie góry i ciągły śnieg. Ciężko by tam było w lekkich butach (prawie sandałach), bez ciepłych ubrań i z psami.

Do wieczora szłyśmy wysoko, serią zaśnieżonych lub bagnistych balkonów, wśród stromizn, bezlistnych krzewów, rozlanych strumieni i nasiąkłej ziemi. Pod skałami i z pięknym widokiem. Nie trafiłyśmy już na ślady ścieżki. Kierując się bardziej przeczuciem niż wiedzą przeszłyśmy przez przełęcz i zeszłyśmy trochę w poszukiwaniu miejsca na biwak. Postawiłyśmy namiot na niewielkiej górce wśród morza roztopów i śniegu. Nie byłyśmy pewne gdzie biegnie szlak- czy raczej, którędy przeszedł kiedyś Jan rysując na mapie google earth swój ślad. GPS pokazywał, że to blisko, kilkadziesiąt, kilkaset metrów w bok. Gdzieś w zwałach śniegu, w na wpół zamarzniętych korytach rzek, albo w krzakach. Latem musiało tu być zupełnie inaczej, chociaż kto wie czy teraz nie było piękniej.

Share

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Translate »