w góry czy nad morze… (maratonu fotograficznego ciąg dalszy)

Dalszy ciąg fotograficznego maratonu troszkę mnie przerósł. W mieście, które co chyba nie wszyscy wiedzą nie leży wcale nad morzem zrobił się potworny upał. Temat wymyślony przez Państwową Inspekcję Pracy dosłownie zwalał z nóg, a wokół zacumowanych w centrum żaglowców zrobił się tłok.

„Na fali pierwszej pracy”. Co byście zrobili? Pracę owszem sfotografować można, falę również… z pierwszą już trochę gorzej, wszystko razem mnie pokonało. Sfotografowałam panią skrzypaczkę zbierająca do kapelusza  (to prawdopodobna pierwsza praca, prawda?), ratownika pod parasolem (był na pontonowym pomoście więc czasem na fali)  i sporo młodych ludzi wyglądających na świeżo upieczonych prawników podających klientom lody. Niestety złamana odmową pewnego klowna zapomniałam pozbierać podpisy… Tak czy siak nic by to zmieniło, bo na moich zdjęciach niewiele się działo (poza tym, że klown dłubał w nosie). Zniechęcona postanowiłam potraktować temat kreatywnie i pokazać dominujące w pierwszej pracy uczucia :)

Potem było jeszcze gorzej.  Koniecznie musiałyśmy coś zjeść. Wyjechałyśmy zaparkowanym w centrum (wcześnie rano) samochodem i zmarnowałyśmy mnóstwo czasu żeby wrócić. Śródmieście zatkało się na amen. Temat był prosty więc nie martwiłyśmy się, przynajmniej dopóki nie lunęło. Niewiele zdziałałyśmy. W konkurencji „Szczecin i… ” pokazałam ostatnie przeddeszczowe zdjęcie. „Szczecin i my”. Nie sądzicie, że wygląda  jakby na nas patrzył ? :)) Może nie z zainteresowaniem, ale  to chyba  akceptacja?

Pod wieczór doszłam do wniosku, że nie umiem robić miejskich zdjęć. Ani miejskich ani morskich, a w każdym razie nie w takim tłoku. Na niemal wszystkich popołudniowych kadrach panuje nieopanowany zamęt. Kolory biją po oczach, a kompozycja wymyka się spod kontroli. Zdekoncentrowałam się i nie udało mi się już tego nadrobić.

Kolejne zadanie jeszcze mnie dobiło. „The Tall Ships Races nocą” W zasadzie można było pstryknąć cokolwiek i iść spać. Nie miałyśmy ani jasnych obiektywów ani statywów. Miasto szalało. Oświetlono budynki i wszystkie żaglowce, świeciły kramy z jedzeniem i z pamiątkami. Strzelały sztuczne ognie. Ludzie przepychali się i trącali nas tak, że poruszone są nawet fotografie zrobione z ziemi. Najbardziej żałuję, że nie utrwaliłam pięknej rodzajowej sceny. Po burzy na ulicy została wielka kałuża. Ludzie to omijali, więc na środek wjechała  pani w wózku inwalidzkim. Siedziała otoczona idealnie spokojną wodą przyozdobioną unoszącymi się dostojnie, pustymi  puszkami i butelkami. Były ich dziesiątki. W jarmarcznym świetle wyglądały jak ozdoby, a starsza pani jak królowa na tronie. Uśmiechnęła się do nas nawet. W przeciwieństwie do innych miała i spokój i widok.

Znudzona męczącą nawałnicą kolorów wgrałam w system jedyne  nocne zdjęcie, na którym panował spokój. Nie jest fascynujące, ale opuszczenie jakiegokolwiek etapu skutkowało zdyskwalifikowaniem.

Rano było jeszcze gorzej. Temat był prosty. „Detal”. Otoczona niezwykłą ilością detali- i żaglowce i karuzele, i góry śmieci, i jarmarczne stragany nie umiałam się zdecydować i w efekcie znów wysłałam cokolwiek. Dopiero teraz zauważyłam, że to zdjęcie też jest nieostre. Do tego chyba nie na temat, zamiast rozważać jakie znaczenie w obrazie ma detal, trzeba go było po prostu sfotografować :)

Tak na marginesie mamy w Szczecinie piękne murale. Ten był w niewidowiskowym miejscu pod mostem. To ciekawe miasto, obdarzone swoistym poczuciem humoru. Impreza też była fajna, niestety skupić się na fotografii potrafię chyba tylko w górach. Czułam się zagubiona nie tyle w tłoku, ile w ogromie nadmiernie ozdobnych i wołających o uwagę przedmiotów. W natrętnym wystawianiu wszystkiego na pokaz i drapieżnej walce o widza. Nie chodzi nawet o kicz i tandetę. Zwykle udaje mi się odnaleźć sens i porządek w prostych rzeczach. Tym razem miałam z tym kłopot. Poza tym bardzo brakowało mi mojego analoga i spokoju z jakim w górach da się analizować każdą klatkę. Możliwe, że odnajdywania równowagi w mieście też można się jakoś nauczyć. Ale to przyszłość. Na razie wracam do przerwanej  relacji z czerwcowo- lipcowych gór:)

PS: Radku, przepraszam, że Cię zawiodłam. Zrobiłam oczywiście więcej zdjęć, ale oglądanie ich tylko przez chwilkę, na konkursowym komputerze o dziwnie wyskalowanym monitorze spowodowało, że nie umiałam ocenić jakości. U siebie widzę, że te czarne są jednak poprawnie naświetlone, a wiele innych można by łatwo skorygować. Tak czy siak żaden ze mnie fotograf (na pewno nie cyfrowy), za to zabawa była fajna. Też mógłbyś spróbować :)

Share

Jeden komentarz do “w góry czy nad morze… (maratonu fotograficznego ciąg dalszy)”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Translate »