Gdyby ktoś spytał, jakie uczucia żywię do poszczególnych masywów gór, bez wahania odpowiedziałabym, że Tatry były moją pierwszą wielką miłością, że kocham Pireneje, że podziwiam wiele rejonów Alp, i że… miałam przelotny romans z Korsyką. Tylko… Za każdym razem wracałam z wrażeniem, że jej nie widzę. Że coś przegapiam. Stąd pomysł, żeby pojechać jeszcze raz. Mieć dużo czasu, uniknąć tłoku. Efekt… podobny, tylko teraz mam więcej zdjęć :)
Korsyka budzi dziwne uczucia. Dezorientuje, zaskakuje, nawet oszałamia. Jej krajobraz jest tak odmienny od niedalekich przecież Alp, że uwagę niemal przez cały czas zajmują egzotyczne szczegóły. Kłębiące się gdzieś (zawsze) morze chmur. Powykręcane przez wichury drzewa. Ogromne samotne sosny. Skały-wyszlifowane i ukształtowane tak, jakby zastygły podczas wrzenia. Biedne kamienne szałasy wklejone w pozbawione trawy „pastwiska”. Krowy, konie i świnie błąkające się samotnie po lasach w poszukiwaniu jadalnych gałązek i poprzycinane przez nie równiutko jak żywopłoty, skarłowaciałe krzaki i drzewa- wyglądające jak perfekcyjnie trzymany w ryzach park. Brak ludzi, brak typowych dla wakacyjnych miejsc hoteli, apartamentowców i śmieci. Wyludnione kamienne miasteczka gdzie już przed południem bar jest pełen facetów pijących pastis, a z każdego domu odpada tynk.
To wrażenie było jeszcze silniejsze jesienią. Turyści wyjechali, a na wyspie mieszka mniej niż 300 tys ludzi. Co robią? Czym się zajmują? Nie rozgryźliśmy tego. Gdyby oprzeć wiedzę o mieszkańcach Korsyki tylko na doniesieniach prasowych- powstałby obraz biednego i starzejącego się społeczeństwa, pozbawionego perspektyw i nękanego przez mafię. Liczba zabójstw politycznych i zwykłego terroru gdzie narodowowyzwoleńcze ideały mieszają się z żądzą zysku jest na Korsyce najwyższa w Europie. Tylko w zeszłym roku zginęło tam kilkadziesiąt osób. Podobno nie dotknęło to nigdy nikogo z turystów (bo za takich nie można chyba uważać posiadających tu letnie domy Francuzów, ich wille bywają wysadzane lub palone).
Dla ludzi takich jak my, chcących poznać Wyspę Piękna (jak ją nazywają Francuzi) Korsykanie są życzliwi i gościnni. Spotkało nas z ich strony wiele miłych rzeczy i nie spotkało nic przykrego.
Korsyka oskarża Francję o brak zainteresowania i opuszczenie. Prawda jest zapewne taka, że chociaż wyspa wcale nie jest mała, jest słabo zaludniona (30 os /m2)- i nie mieszka tam wielu wyborców. Nie ma przemysłu, rolnictwo leży odłogiem. Co więc miałoby interesować polityków?
Z jednej strony to cud, że udało się do tej pory zachować kilometry dziewiczego wybrzeża, dzikie, niedostępne lasy i góry, na które nie prowadzi żadna ścieżka, z drugiej chyba tylko wystawienie na sprzedaż tego niezwykłego dziedzictwa może dać szansę społeczeństwu Korsyki. Sytuacja wygląda na patową. Nie wiem jak się rozwinie i w jakim kierunku zmierza. Być może zadecyduje o tym mafia i skały Korsyki obrosną hotele- przynoszące dochód nielicznym uprzywilejowanym osobom. Wśród zamordowanych w zeszłym roku był dyrektor Parku Narodowego Korsyki. Nie wiem, jaki był powód. Naraził się? Za dużo, czy za mało zabraniał?
Faktem jest, że Park Narodowy pokrywa ogromny obszar i jego polityka ma wielki wpływ na wyspę. O przeregulowaniu (podobnym do działań naszych parków) świadczą i bardziej rygorystyczne niż w innych rejonach Francji przepisy (np. zakaz biwakowania wzdłuż GR20, rezerwaty, do których nie wolno wchodzić), jak i ewidentny brak przestrzegania tych zakazów- biwakować można przy prywatnych bergerie, a na zakazanym terenie widzieliśmy łuski pozostawione przez myśliwych. Jeśli nie wiadomo, o co chodzi, chodzi o kasę… tak najprawdopodobniej jest i tu. Czytałam, że latach 70-tych ruchy narodowowyzwoleńcze narzuciły na lokalnych przedsiębiorców „rewolucyjny podatek”. Teraz funkcjonuje tam zwykły haracz. Mafia nie ma już ideałów, ale nadal ma ogromne oparcie w ludziach. Policja nigdy nie znajduje świadków, nikt nic nie wie i nikt niczego nie widział.
Te dramatyczne historie sprawiają wrażenie nieodwracalnie wrośniętych w klimat i charakter wyspy, tak jakby wynikały z samych sił przyrody i z natury korsykańskiego krajobrazu.
Korsyka to ostra, ustawiona na przekór wiatrom skała, otoczona kilometrami otwartego morza. Od wieków toczy się tu walka ziemi i nieba. Ziemia walczy o niezmienne trwanie. Drzewa gną się, a skały dały się oszlifować. Niebo bije się o wolność i ruch. Zachodni wiatr, który musi wzbić się ponad dwa kilometry i wygłaskując po drodze górski grzbiet przecisnąć nad wysoką granią, ustaje czasem w środku lata, zimą przynosząc huragany i burze. Wojna trwa od tysięcy lat i na razie nie widać końca. Chyba nie ma kompromisowego rozwiązania.
Korsyką miotają też inne żywioły. Wszystkie lasy noszą ślady ognia, w wielu przypadkach podkładanego celowo przez pasterzy chcących ograniczyć rozrost kolcolistów i płożących jałowców duszących trawy. Woda- przyczyna izolacji i odrębności Korsyki rzeźbi w skalach głębokie kaniony, a po każdej burzy dosłownie zalewa wyspę. Lasy na skalistym podłożu nie są w stanie tego zakumulować i rzeki wzbierają nieprawdopodobnie szybko, po to, żeby równie szybko opaść. Z licznych źródełek oznaczonych na mapach i nazwanych, więc pewnie niezwykle ważnych woda kapie tak wolniutko, że nazbieranie pół butelki zajmuje kilkanaście minut.
To kraina skrajności. Chociaż pojechałam tam, żeby ją poznać, niewiele zrozumiałam. Być może gdybym umiała spojrzeć poza otaczające mnie z nadzwyczajną intensywnością Piękno byłoby chociaż trochę lepiej. Wiem tylko, że niewiele wiem… Prawie nic. Wybacz to zarozumiałe „prawie” Sokratesie, chyba oznacza, że znów muszę tam wrócić :).
Na zdjęciach walka nieba i ziemi- najprostsze podsumowanie korsykańskiej jesieni, jakie przychodzi mi teraz do głowy.
PS: na Korsykę wróciłam zimą 2015. Początek relacji jest tu.